140 kilometrów Stefa Schuermansa dla Leo. „Twardziel z wielkim sercem i jajami ze stali” [ZDJĘCIA]
Opublikowane w wt., 26/08/2014 - 08:59
"Bieliki" – czyta Ania z ekranu swojego telefonu. To pierwsza wiadomość od pół godziny. Być może ostatnia, bo wcześniej Stef pisał, że bateria mu zdechła. Jest czwarta rano, a my już długo krążymy po wioskach i pustkowiach gdzieś na południe od bełchatowskiej odkrywki.
Kamil Weinberg relacjonuje charytatywny bieg Stefa Schuermansa z Częstochowy do Łodzi. Łodzianin w towarzystwie koleżanki Ani przez kilkadziesiąt kilometrów towarzyszył na trasie belgijskiemu ultramaratończykowi.
Z informacji od Stefa wyglądało, że znalezienie go będzie proste, dopóki nie zadzwonił, że jest gdzieś w lesie, asfalt się skończył i ma przed sobą piaszczystą drogę. Pytał, czy ma biec prosto czy w lewo. Coś mi się nie zgadzało. Pojechaliśmy jego planowaną trasą, a jego ani śladu. Cały czas asfalt, nie było też kapliczki na rozstaju, o której wspominał. Spróbowałem wejść w jego buty. Zacząłem rozkminiać, że może przeszedł jedno skrzyżowanie w kształcie T i następne pomylił z tym pierwszym... W końcu Belg mógł nie odróżnić Wiewca od Woli Wiewieckiej.
Pojechaliśmy tym tropem. Do pewnego momentu wszystko się mniej więcej zgadzało, była kapliczka na rozstaju, długi las, tylko... zamiast końca asfaltu było skrzyżowanie. Przez ekstrapolację oceniłem, dokąd dojechaliśmy nieoznaczoną na mapie drogą. I wtedy Stef ponownie napisał.
* * *
22 sierpnia o 18:30 Stef rozpoczął w Częstochowie swój bieg, aby zbierać środki na leczenie małego Leo. Z zebranej sumy wyszło mu 139 km z hakiem - im więcej, tym dalszą odległość miał przebyć. Więcej o całej akcji napisaliśmy TUTAJ. Teraz dystansu mu już nie wydłużymy, ale nadal możemy wspomóc Leosia, wpłacając datki na konto:
Fundacja Pomocy Osobom Niepełnosprawnym "Słoneczko"
Stawnica 33, 77-400 Złotów
Nr rachunku: 89 8944 0003 0000 2088 2000 0010
Cel: Darowizna na rzecz Leo Hueckel-Śliwińskiego 36/H
* * *
Znajduję na mapie Bieliki. Jedziemy tam najszybciej jak się da. Malutka wioska z jednym skrzyżowaniem. Na skrzyżowaniu przystanek. Na przystanku... brak Stefa. Dwieście metrów dalej koniec wsi. Zawracamy, jeszcze raz przejeżdżamy koło przystanku. W świetle reflektorów, niczym duch, pojawia się znajoma postać.
Wygląda na wykończonego, ale mówi, że najgorszy kryzys ma za sobą, a przed chwilą rozwinął najwyższą prędkość od startu, kiedy gonił go pies. Godzinę temu zaliczył drzemkę na jakimś innym przystanku. Kiedy otworzył oczy, wydawało mu się, że widzi kogoś śpiącego obok niego. Gdy się ponownie obudził, towarzysza już nie było. Może miał zwidy ze zmęczenia? Biegł zgodnie z planem, do Bielików dotarł według wydruku z googlowej mapy dróżkami, których nie było na mojej.
Jest 4:45, niebo nad północno-wschodnim horyzontem się rozjaśnia. Przed nami jeszcze jakieś 90 kilometrów. Po dłuższym odpoczynku Stef i Ania maszerują do najbliższego skrzyżowania, gdzie ja już czekam z samochodem. Teraz kolej na moje „zającowanie”. Przez kolejne 10 km biegniemy z krótkimi przerwami na marsz, naprzeciw słońcu wschodzącemu nad Górą Kamieńsk.