Bieg Katorżnika zmieszał z błotem już trzynasty raz [ZDJĘCIA]
Opublikowane w ndz., 13/08/2017 - 08:53
Bieg Katorżnika. Katuje, upadla, miesza z błotem. Tyle hasło reklamowe. A rzeczywistość? Ta sama. Trudno znaleźć podobną imprezę, która mimo niewielkiego dystansu, wymagałaby od uczestników aż takiego samozaparcia i poświęcenia. Ultra? Tam jest dystans. Biegi przeszkodowe? Owszem, tylko tam nikt nie każe spędzić kilku godzin w śmierdzącym bagnie. Po kolana, po pas, po szyję… Zmienia się konsystencja i zapach bagna. Niektórzy mówią, że także smak, bo nie raz mieli wątpliwą przyjemność zanurkować w błocie…
Kiedy spędzi się na trasie Biegu Katorżnika, odkrywa się, że błoto ma różne kolory, zapachy i konsystencję. Zmienia się też temperatura wody: - Zaczynam po kolorze odróżniać, które mocniej wciąga a w którym można przyspieszyć. To jeszcze pachnie wyjątkowo przyjemnie – śmiała się jedna z zawodniczek, ubłocona od stóp do głów. Zza jej pleców wtórowała koleżanka: - Co ty, śmierdzi jak kupa. I tak samo wygląda. Od czterech godzin mam wrażenie, że brodzę w szambie…
Chociaż żartują z błota i narzekają na niedogodności na trasie, większość i tak wróci za rok. To fenomen imprezy. Przyciąga ludzi z całego kraju i spoza jego granic. W tegorocznej edycji w lublinieckim błocie dali się sponiewierać Czesi, Słowacy, Francuzi, Niemcy i Węgrzy. Byli zdumieni i zafascynowani jednocześnie, bo nigdy nie widzieli czegoś takiego.
Bieg Katorżnika to „dyszka”, ale tylko w teorii. Trasa niemal zawsze jest dłuższa, tegoroczna mierzyła prawie 14 km. Zawodnicy spędzają na niej średnio od 3 do 5 godzin a rekordzistom pokonanie jej zajmuje nawet 8. Część z nich to osoby, które nie wiedziały, czego się podejmują a rzeczywistość przerosła ich wyobrażenia, ale większość zna trasę doskonale i w Kokotku mierzy się ze swoimi słabościami. Powoli, wytrwale, krok po kroku.
W tym roku bieg zapowiadał się wyjątkowo spokojnie. Szalejące nad Śląskiem ulewy i burze diametralnie zmieniły sytuację. Nie tylko przybyło wody, ale też naturalnych przeszkód w postaci zwalonych drzew. Organizatorzy dodali do trasy trzecie jezioro, każąc zawodnikom brodzić w trzcinach przez setki metrów. Dla wielu właśnie to okazało się najgorsze: nogi plątały się pod wodą, grunt uciekał spod butów a grupy biegaczy w przybrzeżnych szuwarach wyglądały bardziej na imprezowiczów wracających nad ranem z suto zakrapianej imprezy niż sportowców.
- Trzciny? Rewelacja! To bieg inny niż wszystkie. Tylko teren, bardzo zróżnicowany. Było super! – zachwycał się na mecie debiutujący w imprezie Rafał Kordiak z Bielska-Białej. – Duży plus za barak komarów. Nie planowałem żadnego czasu, chciałem się dobrze bawić. Pobiegłem na lekkim luzie, bo nie wiedziałem co mnie czeka. Parę osób jak zwykle się przeliczyło, parę poleciało jak dzik w pieczarki. Ja bawiłem się świetnie.
Mimo widocznego zmęczenia, brudu, brzydkiego zapachu, siniaków, otarć czy zerwanych paznokci, na mecie niemal wszyscy przyznawali, że wskoczyliby do błota raz jeszcze i planują start za rok. Dla niektórych to już stały punkt w kalendarzu. Hubert Matczak z Warszawy ukończył Katorżnika po raz trzeci: - Było mega! W tym roku było mega dużo wody, to znaczy biegania w wodzie. Może była płytsza niż poprzednio, ale konary ciągle w niej były i trzeba było uważać. Ale do bólu można się przyzwyczaić.
Można też pokonać swoje ograniczenia: - Był to mój pierwszy raz i było mega ciężko. Bardzo bałam się trzcin. Co je widziałam, było płytko a za chwilę zapadałam się po szyję. W duchu przeklinałam, ale byłam z siebie dumna. Nie umiem pływać, bałam się tej wody i przełamałam strach – przyznała Iwona Zamojska. – Ten bieg nie ma nic wspólnego z bieganiem po asfalcie. Przebiegłam cztery maratony, ale to był pikuś w porównaniu do tego biegu. Tutaj mięśnie ud pracują inaczej, bo trzeba ciągle podnosić nogi, wyrywać je z błota. Potem zjeżdżać na tyłku, brnąć w błocie, wspinać się, pohaczyć… to taka walka z samym sobą.
Dla większości to walka z własnymi słabościami i świetna zabawa. Są oczywiście tacy, którzy przyjeżdżają się ścigać. W każdej z fal startowych czasy zwycięzców oscylowały w okolicy 2:30. Absolutny rekord pobiło dwóch zawodników, startujących o 11:30, czyli w grupie dziennikarzy i VIPów. Metę osiągnęli z czasem 2:09:31. Tylko pierwszej trójce pań udało się złamać trzy godziny.
Rozegrano też znacznie krótsze wersje biegu dla najmłodszych: Mikro, Mini i Małego Katorżnika oraz Katorżnika Babci i Dziadka a w nocy z piątku na sobotę odbyła się Ucieczka Zakładników.
KM