"Do samej mety nie wiedziałyśmy, że wygrywamy!" Natalia Tomasiak i Katarzyna Solińska, triumfatorki Monte Rosa Skymarathonu
Opublikowane w ndz., 23/06/2019 - 23:51
Rozegrany po raz siódmy, a drugi po ponad 20-letniej przerwie, legendarny Monte Rosa Skymarathon zakończył się bezprzykładnym triumfem biegaczek z Polski. Zwyciężył duet Natalia Tomasiak i Katarzyna Solińska, o zaledwie 16 sekund przed Iwoną Januszyk i Mirosławą Witowską.
Natalia Tomasiak: - Cały czas biegłyśmy na drugiej pozycji, za Hiszpankami. Do półmetka na szczycie Margherita Hut na wysokości 4552 m i potem z powrotem w dół, ciągle były trochę przed nami. Na metę wbiegłyśmy ze świadomością, że jesteśmy drugie. I nagle wiadomość, że wygrałyśmy! Eksplozja szczęścia, coś wspaniałego! „Piąteczki” z kibicami, oklaski, kilkanaście sekund po nas wbiegły Miśka z Iwoną, więc od razu stworzyłyśmy radosny polski team, wszyscy nam serdecznie gratulowali! A Hiszpanki nie dobiegły, okazało się, że gdzieś po drodze w dół jedna z nich się przewróciła i zeszły z trasy.
Katarzyna Solińska: - Byłam w szoku już nawet dlatego, że biegłyśmy na drugim miejscu! Zwycięstwo było wisienką na torcie. Ale najbardziej się cieszę, że cały czas czułam się dobrze, świetnie mi się podchodziło, nie miałam problemów, na zbiegu tym bardziej. Pilnowałam jedzenia, nic nie szwankowało, dobra współpraca z Natalią… To był po prostu bardzo udany bieg i tego było mi trzeba.
NT: - Fantastyczna pogoda, piękne widoki, a bieg był cały taki jak miał być: równe tempo, bez niespodzianek, zaliczyłyśmy tylko jedną, bardzo niebezpieczną wywrotkę, ale to spotkało każdego, bo śnieg był mocno roztopiony, miękki, a głęboki i nie dało się tego uniknąć. A poza tym biegło nam się bardzo fajnie.
KS: - Nie myślę, żeby skyrunning był moją przyszłością, ja jednak lubię przede wszystkim biegać (śmiech). Na pewno była to wspaniała przygoda. Pewnie spróbuję jeszcze jakichś zawodów skyrunningowych, choć może nie aż tak wysoko. Bardzo mi się podobało, ale trasa nie była specjalnie trudna technicznie. Było dużo śniegu i najbardziej przydało mi się doświadczenie z grani Karkonoszy: „wychowana” na ZUK dałam sobie radę na Monte Rosie (Katarzyna Solińska 3 razy z rzędu wygrała w trudnych warunkach Zimowy Ultramaraton Karkonoski - red.).
NT: - Kasia kapitalnie pociągnęła zbieg, bo ja trochę gorzej zbiegam. Zabroniłam jej rozwiązywać łączącą nas linę, powiedziałam: „Kaśka, ciągniesz mnie na linie i lecimy, ile sił w nogach!”
KS: - Natalia pozwoliła mi prowadzić, więc zarówno pod górę, jak i na zbiegu ja byłam na przedzie.
NT: - Na linie szło nam nadspodziewanie dobrze (od wysokości 3260 m n.p.m. partnerzy muszą być związani liną - red.). Jestem świadoma, że współpraca mogła być lepsza, ale też wiem doskonale, że sprawniejsze korzystanie z liny wymaga sporej liczby wspólnych treningów. My do tego nie miałyśmy okazji. Ale porównując do zawodów sprzed roku (Natalia Tomasiak biegła z Brytyjką Katie Kaars-Sijpeseijn - red.), z Kasią biegło się znakomicie. Jak jej coś nie pasowało, to nie krzyczała „ojej!”, tylko na bieżąco to korygowałyśmy i pomagały sobie. Nie było zastanawiania się, kto i gdzie co wiąże, kto przepina itp.
KS: - Całkiem nieźle nam to szło, niejednokrotnie były, oczywiście, jakieś szarpnięcia powodujące dyskomfort, raz nawet upadek, ale do takiego biegania trzeba się przyzwyczaić.
NT: - Kasia poradziła sobie znakomicie. Zawody w tych warunkach, przede wszystkich na takiej wysokości, były dla niej czymś zupełnie nowym, ale wszystko było w najlepszym porządku. Szło nam bardzo sprawnie i stworzyłyśmy razem naprawdę świetną drużynę! Mogę się tylko przyznać, że tym razem to ja zgubiłam kijek (śmiech).
KS: - Wysokie Alpy zrobiły na mnie fantastyczne wrażenie, są przepiękne, a dziś pogoda dopisała i mogłam podziwiać widoki i góry po horyzont. Cieszę się bardzo, że tak dobrze poradziłam sobie na dużej wysokości. Nie było żadnego problemu, nie czułam większej różnicy, nie miałam zawrotów głowy, serce nie szalało. Bardziej zaskoczyło mnie zimno na szczycie, tam było minus 6 stopni i w zacienionych miejscach paluszki zaczynały marznąć. Trzeba było szybko reagować, choć miałam dwie pary rękawiczek, to warto było mieć jeszcze jedną awaryjną. Poradziłyśmy sobie i z tym. Na starcie i podejściu na szczyt też za ciepło nie było, ale gdy już zbiegałyśmy, temperatura mocno wzrosła i znacznie przekraczała 20 stopni.
NT: - Warunki, wbrew oczekiwaniom, nie były ekstremalnie trudne. Najgorszy był zbieg. Do góry szło się super: śnieg zmrożony, dość twardy, mogłyśmy cisnąć równym tempem. Tak samo było na początku zbiegu, mniej więcej do wysokości 3500 metrów. Ale niżej wszystkim, nie tylko przecież nam, dał mocno popalić śnieg, który był już rozmoknięty. Jak przez kilkanaście kilometrów co trzeci krok zapadasz się po kolana, a nawet do pół uda, wyrywa i wygina ci kolano w każdą stronę, to nogi naprawdę dostają bardzo mocno w kość!
KS: - Monte Rosa zrobiła na mnie duże wrażenie, chociaż na szczycie byłyśmy zaledwie kilka sekund. Tylko „och, jesteśmy na 4 i pół tysiąca metrów, jak pięknie, wow!” i od razu zbieg, trzeba było cisnąć w dół. Ale same góry wysokie wywarły na mnie gigantyczne wrażenie, to było niesamowite i cieszę się ogromnie z wyjazdu. Dwa dni przed startem byłyśmy też na wysokości 3500 m… Bardzo fajna przygoda.
NT: - Iwona Januszyk i Miśka Witowska goniły nas, ale Kasia na zbiegu cisnęła tak, że nie można było tego odpuścić. Nie wiedziałyśmy jednak, że dziewczyny były tak bardzo blisko! Musiały jednak bardzo szybko pobiec samą końcówkę, bo ostatnim razem, gdy była jeszcze okazja odwrócić się, czyli 3-4 kilometry przed metą, nie widziałam ich jeszcze na horyzoncie. Śmiesznie by było, gdybyśmy w czwórkę wbiegły razem na metę, ciekawe tylko, jak by to rozstrzygnął organizator (śmiech)!
- Nieskromnie uważam, że wywinęłyśmy niezły numer, chociaż Włosi nie byli zaskoczeni zwycięstwem dziewczyn z Polski. Oba nasze kobiece duety były wymieniane wśród faworytek, razem z Hiszpankami, Rosjankami i Włoszkami, Ale dwie czołowe pozycje i to przy tak małej różnicy - to już był bardzo mocny akcent! Bardzo nam wszyscy gratulowali! Satysfakcja jest niesamowita, na pewno będziemy to z Kasią długo wspominały, zwłaszcza to jak wspólnie śpiewałyśmy na zbiegu. Kolega nauczył nas piosenki o tym, że żołnierz musi wykonać zadanie. Więc jak nie chciało nam się już biec, gdy po raz kolejny zapadłyśmy się po pas w śnieg, to śpiewałyśmy, że musimy wykonać zadanie (śmiech).
rozmawiał Piotr Falkowski
zdj. fb Monte Rosa Skymarathon
Przełożenie zawodów z soboty na niedzielę, a potem opóźnienie ceremonii dekoracji, wpędziły nasze bohaterki w niemałe kłopoty.
Z Bergamo uciekły pociąg i autobus, naszym biegaczkom udało się dotrzeć tylko do Bolonii. Ostatecznie wrócą dopiero w poniedziałek wieczorem i to do Katowic. Mamy nadzieję, że zaplanowane wcześniej pilne sprawy zawodowe uda się przełożyć na następny dzień. Po tak wspaniałym wyczynie na pewno zasługują na wyrozumiałość!