Góralu, wracaj do... Piątkowiska! – 4. Dycha na Piątkę
Opublikowane w ndz., 12/06/2016 - 23:08
Łódzkie jest płaskie? Organizatorzy niektórych tutejszych biegów ostatnio robią wszystko, by obalić to twierdzenie. Należy do nich ekipa Korony Pabianice, która już czwarty raz urządziła gonitwę po torze motocrossowym w pobliskim Piątkowisku. Zgodnie z pomysłową grą słów w nazwie i patrząc po przekroju zawodników stających na starcie, zawody te dostają wysokie oceny od okolicznych nizinnych górali. Niektórzy wracają tu co roku.
W ciągu czterech lat nie zdarzyło się też, by pogoda podczas Dychy na Piątkę nie dopisała. Tak naprawdę dopisuje ona aż za bardzo, co roku gotując biegaczy na twardo. Podczas pierwszej edycji tor motocrossowy przebiegano tylko raz, lecz później trasa została ustalona w obecnej postaci, ulegając tylko kosmetycznym zmianom. Jej długość wynosi około 10.6 km, a odcinek specjalny zawodnicy muszą pokonać dwukrotnie.
Uczestników zachęcić do walki mają dwie dodatkowe „marchewki”. Pierwsza to system przyznawania medali: złote dla pierwszej pięćdziesiątki, srebrne dla drugiej, brązowe dla pozostałych. Druga to górska premia – łączny czas przebiegnięcia obu odcinków po torze motocrossowym. Trójki najlepszych góralek i górali w nagrodę otrzymują ciupagi.
Sam biegłem tu wcześniej raz, przed dwoma laty. Tym razem wybór był wyjątkowo trudny – trzy imprezy w jeden weekend, w każdej chciałoby się wystartować: Supermaraton Ozorków, Bitwa o Łódź i Dycha na Piątkę. Chcąc mocno pocisnąć Piątkowisko, musiałem odpuścić dwie pozostałe. Choć jak się okazało, zdarzyli się tacy, którym 48 km w Ozorkowie nie przeszkodziło w dzisiejszym starcie...
Podobny dylemat mogli mieć zawodnicy zeszłorocznej ścisłej czołówki, którzy tym razem wybrali start w Biegowej Bitwie o Łódź. Trzeci przed rokiem w Piątkowisku Adam Ciechański wczoraj w pięknym stylu wygrał Bitwę, a ubiegłoroczna tutejsza zwyciężczyni Dorota Zatke teraz przeprawiła się przez łagiewnickie błota jako druga kobieta. To nagromadzenie imprez musiało wpłynąć na tegoroczną frekwencję – tylko 138 zawodników, w porównaniu z prawie 200 w każdej z dwóch poprzednich edycji.
Górskich napieraczy jednak nie zabrakło. Takich choćby, jak Andrzej Klimczewski, który przed dwoma tygodniami ukończył pełną, ponad 140-kilometrową wersję Rzeźnika Ultra, a wczoraj zajął 9. miejsce na 48 km w Ozorkowie. Pewnie dlatego dziś zdobył „tylko” drugie miejsce w kategorii wiekowej. Damian Lemański, z dobrymi wynikami w Biegu Marduły i Zamoyskiego w Zakopanem przed tygodniem, dzisiaj dziewiąty. Witek Sabanda, ubiegłoroczny Rzeźnik i maratoński trójkołamacz, dziś siódmy. Jacek Slendak, strażak i miłośnik Runmageddonów, który potraktował dzisiejszy bieg jako mocny trening. Przez wrodzone samochwalstwo wymienię w tym gronie również mojego rzeźnickiego partnera Krzyśka Łaskiego i siebie...
Uprzedzając fakty, dziś zwyciężył żelazny faworyt Tomasz Owczarek z Bełchatowa (42:22), miażdżąc konkurencję o ponad dwie minuty – wynik drugiego Rafała Czarneckiego z Bliżyna koło Skarżyska-Kamiennej to 44:30, a trzeci, kielczanin Michał Jamioł, uzyskał czas 44:46, po zaciętym finiszu o dwie sekundy pokonując Łukasza Gryzia z Pabianic. Najszybszą z pań została małżonka Rafała, Lidia Czarnecka (55:05), pokonując łodziankę Edytę Bartelę (59:43) i Dagmarę Koziróg z Pabianic (1:02:46). Pełne wyniki TUTAJ.
Tomek podczas trzech poprzednich edycji Dychy na Piątkę dwukrotnie zwyciężał i raz był trzeci (choć wtedy wygrał ciupagę najlepszego górala). To mój ulubiony bieg! – powiedział po dekoracji. Po takim zwycięstwie, na przyszły rok chyba będzie musiał zaprosić Marcina Świerca albo Piotra Hercoga, by mieć konkurencję... Pochwalił jednak dzisiejszego najgroźniejszego rywala Rafała Czarneckiego, który trzymał się przed nim podczas pierwszego pokonywania odcinka specjalnego.
Czwarty dziś Łukasz Gryzio to zawodnik klubu biegów na orientację Azymut Pabianice, więc bieganie w trudnym terenie nie jest mu obce. Mimo, że mieszka w pobliżu, na co dzień częściej trenuje w położonym na północ od Pabianic Lesie Karolewskim. Choć zajął najbardziej frustrujące dla sportowców miejsce, na pocieszenie otrzymał ciupagę dla trzeciego najlepszego górala.
Trzecia z kobiet, Dagmara, pomyliła dziś trasę, co nie przeszkodziło jej zająć miejsca na podium. Druga dzisiaj Edyta z kolei wystartowała w Piątkowisku trzeci rok z rzędu, za każdym razem zajmując lepsze miejsce. Małżeństwo Lidia i Rafał Czarneccy od niedawna wkręciło się w biegi górskie, lecz od razu mocno. W majowym biegu w Szczawnicy na 10 km z cyklu Pereł Małopolski zajęli odpowiednio czwarte i trzecie miejsce. Lidia jednak stwierdziła, że Dycha na Piątkę była dla niej może nawet trudniejsza.
Wróćmy na trasę dzisiejszych zawodów... Po starcie ze stadionu dwa kilometry po płaskim do pabianickiej obwodnicy, lekko w dół po szutrze. 4:28 na znaczku 1 km – nie za optymistycznie otworzyłem? Krzysiek kilkadziesiąt metrów przede mną, ale on zawsze szybko zaczyna. Na horyzoncie majaczą górki toru motocrossowego. Run to the hills, run for your life... – brzmi mi w głowie Iron Maiden, których grali w radiu po drodze do Piątkowiska. Na walkę o życie jednak dopiero przyjdzie czas, na razie nie można się spalić...
Podbieg asfaltem na wiadukt, kawałek naokoło toru i poloneza czas zacząć. Z poprzedniego startu wiem, czego się spodziewać. Kompozytorzy trasy wykorzystali teren na maksa. Podbiegi i zbiegi od średnio nachylonych, poprzez bardzo strome, do zupełnych ścianek. Wysokość niektórych z nich może i kilkanaście metrów? Wtedy było kilka kałuż do pokonania środkiem. Teraz jest sucho jak pieprz – na ściankach w górę i w dół przez to chyba jeszcze trudniej. Wszystko to na odcinku około 1.7 km.
Na jednym z pierwszych podbiegów doganiam Krzyśka. Nie tylko jego, ale pod górę staram się oszczędzać. Co mam zyskać, zyskuję na zbiegach. Uwiecznia to na zdjęciach nasz niezastąpiony fotograf Doktorek.
Spadam z toru, drugi raz łykam wodę na bufecie i muszę na chwilę przejść do marszu. Czas na spokojne dwa kilometry przez las. Tym razem dobrze oznaczone. Krzaki, osty, nawrotka na przejściu dla zwierząt przez obwodnicę, piach, wilcze doły. Znów wykorzystuję ten kawałek na odpoczynek. Tracę kilka miejsc, ale to wliczone w plan.
Drugi odcinek specjalny to powtórka pierwszego. Napieram prawie na maksa, zostawiając minimalną rezerwę na płaską końcówkę. Jaka szkoda, że te górki nie są tuż przed metą. Trzy ostatnie ścianki w dół lecę jak kamikadze. Dwaj wyprzedzeni na końcu toru motocrossowego rywale uciekają mi jednak, jak tylko wybiegamy na płaskie. Jednego z nich przed metą dorwę.
Jest leciutko pod górkę, ale na tym etapie w przypiekającym słonku to ściana płaczu. Na kilkaset metrów przed końcem wyprzedzają mnie jeszcze dwaj konkurenci. Oddycham już rękawami. Co zyskałem na górkach siłą w nogach i zbiegową techniką, tutaj tracę przez brak wybiegania.
Ostatnia nawrotka i końcowy sprint na stadionie należą jednak do mnie. Udaje mi się odegrać jednemu z rywali i wpadam na kreskę z czasem 57:33. Medal w kolorze złota za 37. miejsce, choć do końca nie byłem tego pewny. Prawie 40 sekund poprawy od poprzedniego startu, kiedy byłem w dobrej dyspozycji. Wraca forma?
Na pewno się przyda, bo za dwa tygodnie bałkańska robota. Szczegóły wkrótce...
Kamil Weinberg
Fot. Kamil Weinberg i Maciej Jan „Doktorek” Nowosławski