Legends Trails - raport ze szlaku zombie [ZDJĘCIA]

 

Legends Trails - raport ze szlaku zombie [ZDJĘCIA]


Opublikowane w ndz., 06/03/2016 - 09:33

Druga noc jest najgorsza – tak mawiają starzy górale. Kto ją przetrwa, ten może ukończy. Jest niedziela 6 marca, 3 nad ranem. Z 47 zawodników, którzy w piątek późnym popołudniem wystartowali w Legends Trails, masakrycznym 250-kilometrowym biegu przez belgijskie Ardeny, w grze pozostało 29. Przy dobrych wiatrach może połowa z nich dotrze do mety prrzed poniedziałkowym porankiem.

Z PK3 na trasie Legends Trails relacjonuje Kamil Weinberg.

Namówiony przez organizatora Stefa Schuermansa, którego nasi czytelnicy mogą pamiętać z charytatywnego Biegu dla Leo, sam miałem wystartować w tej rzeźni. Organizm podświadomie wybrał jednak mniejsze zło i w grudniu postanowił skręcić kostkę, wyrzucając mnie z gry.

Trzeci przepak znajduje się na 150 km w małej miejscowości La Reid. Zjechaliśmy właśnie na niego z poznanym przedwczoraj Holendrem Arendem po odhaczeniu ostatnich napieraczy na wcześniejszym lotnym punkcie. Niektórzy mimo zmęczenia i kończącego się limitu postanowili iść dalej na PK3. Inni, totalnie wykończeni i w stanie przypominającym zombie, musieli zostać tam zawiezieni. Jestem na Legends Trails, innej możliwości nie było – tylko nie jako zawodnik, lecz tym razem wolontariusz. Arend to świetny gość ze złośliwym poczuciem humoru. Podjął się niemożliwego zadania nauczenia mnie na nowo niderlandzkiego, który podobno kiedyś trochę znałem.

Jestem z nim w zespole zabezpieczenia trasy, bo mój poprzedni partner, francuskojęzyczny Belg, znał tylko kilka angielskich słów, a moja znajomość francuskiego jest na podobnym poziomie, przydzielono nam więc nowych współpracowników. Językowa wieża Babel, mogłoby się wydawać. Cała machina organizacyjna działa jednak zadziwiająco sprawnie. Nic dziwnego, jeśli koordynatorem bezpieczeństwa jest Anglik Stu Westfield, który co roku pracuje przy organizacji słynnego ponad 400-kilometrowego biegu The Spine Race.

W piątek, w dniu startu, spadło dużo śniegu. Przy temperaturze ledwo powyżej zera topił się dość wolno i pierwszy, najtrudniejszy odcinek trasy, dał się zawodnikom we znaki. Szczególnie, że te 64 km musieli pokonać w nocy. Miałem przyjemność przebiec się jego fragmentem w ramach doznakowania – prowadził pięknym klifowym brzegiem rzeki z bardzo ostrymi podbiegami i zbiegami i był trudny orientacyjnie. Jedyny Polak w stawce, Wiktor Kawka, walczył dzielnie ale musiał zejść z trasy na PK1 przez naciągnięcie pachwiny.

Na 250 km suma podejść wynosi ok. 7000 m. Oprócz śniegu i błota dodatkową, a może główną trudnością jest nawigacja. Poza stałymi oznakowaniami szlaków, w terenie nie ma bowiem prawie żadnych doznakowań i uczestnicy mogą polegać jedynie na mapach 1:25000 z zaznaczoną trasą i śladzie GPS.

Wcześniej czołówka, w całości belgijska, podzieliła się na dwie trójki według języków – niderlandzko- i francuskojęzyczną. W kolejnej holenderskiej grupce napierała pierwsza kobieta, Paula Ijzerman. Aktualnie sytuacja się mocno wymieszała. PK3 opuściło już 11 zawodników, kolejni po przespaniu się właśnie wychodzą w błotnistą noc. Na czele ciśnie szóstka Belgów: Christophe Wislet, Andre Lindekens, Claudy Jambon, Benny Keupens, Ivo Steyaert i Dirk van Spitaels. Swoim niezmiennie pozytywnym nastawieniem podziw wzbudza Norweg Leif Abrahamsen, który czas napiera sam, a mimo to nie opuszcza go dobry humor. Ale czego innego można się spodziewać po człowieku, który ukończył The Spine w śniegu po kolana.

Wyniki na żywo można znaleźć TUTAJ.

Wkrótce na naszym portalu podsumowanie zawodów i wywiady z uczestnikami i organizatorami.

Kamil Weinberg


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce