Maraton Jerozolimski: Bieg górski w środku miasta!
Opublikowane w pon., 16/03/2015 - 14:17
Mój wyjazd do Ziemi Świętej miał trochę wymiar mistyczny. Pojechać do Betlejem, pochylić się nad Grotą Narodzenia Pańskiego, przejść się w Jerozolimie Via Dolorosa aż do Bazyliki Grobu Świętego – to wszystko działało na moją wyobraźnię. Chciałem zobaczyć kolebkę Chrześcijaństwa, dotknąć Ściany Płaczu, zatrzymać się na Wzgórzu Świątynnym. Moim marzeniem był też start w Maratonie Jerozolimskim.
Relacja Macieja Gelberga
Słyszałem, że to bieg niezwykły. Choć jego historia liczy raptem 5 lat to już zdążył obrosnąć legendą. Ci co w nim uczestniczyli podkreślali, że jest on zarówno malowniczy jak i niezwykle wymagający. Trasa prowadzi po najciekawszych miejscach stolicy Izraela. Startuje się u podnóża Knesetu, przebiega się przez Starą Jerozolimy, ocierając się niemal o mające kilka tysięcy lat mury, okrąża Uniwersytet Hebrajski, po czym przecina się nową część miasta. A to wszystko biegnąc po wzgórzach jerozolimskich. O tym jak są one potrafią być wymagające bardzo szybko się przekonałem.
Nie tylko maraton
Do tego startu solidnie się przygotowywałem. Zrealizowałem czteromiesięczny plan treningowy, uczestniczyłem w zawodach kontrolnych. Wszystko na to wskazywało, że forma rośnie. Optymizmem napawał ostatni sprawdzian na Półmaratonie Wiązowskim, gdzie udało się poprawić rekord życiowy, łamiąc półtorej godziny. Nie miałem jednak wątpliwości - w Jerozolimie nie ma szans na bardzo szybkie bieganie. Tam nawet rekord trasy wynosi ponad 2 godziny i 16 minut…
Mimo wszystko jechałem do Izraela z nadziejami na dobry wynik. Start w maratonie był istotną, ale nie jedyną częścią moje wyprawy. Realizowana przez mnie od kilku lat turystyka biegowa ma to do siebie, że oprócz biegania równie ważne jest zwiedzanie. To czasami odbija się na formie, bo zamiast na chwilę przed zawodami nabierać świeżości, robić przebieżki i lekkie rozbiegania, to całe dnie przeznacza się na zwiedzanie. Tak też było i tym razem. Od niedzieli do czwartku, od rana do wieczora robiłem po 20-30 km, w często rażącym słońcu, gdy temperatura sięgała 30 stopni Celsjusza.
Bieg był zaplanowany na piątek, 13 marca. Data nie jest przypadkowa. Organizatorom zależało, by zakończyć imprezę przed szabatem. W Izraelu Żydzi podchodzą do tego bardzo poważnie, w sobotę nie działają sklepy, nie jeździ komunikacja.
Obfita pasta party
Pakiety startowe można było odbierać już od wtorku. Wszystko odbywało się sprawnie i bardzo profesjonalnie. Każdy uczestnik zawodów oprócz okolicznościowej seledynowej koszulki technicznej dostał zaproszenie na pasta party. W nowoczesnej Sali EXPO prezentowali się też wystawcy sprzętu sportowego, organizatorzy biegów, lekarze i masażyści, choć - jak już pisałem z Jerozolimy - całość nie zaskakiwała formą i rozmachem.
Poprzedzająca maraton parta party okazała się dużym, pozytywnym zaskoczeniem. Biegacze zostali zaproszeni na prawdziwy bankiet. I to jaki - na sali suto zastawione stoły z wieloma rodzajami makaronu, ryżu, sałatek. Biegacze mogli też próbować bez ograniczeń różnych sosów, owoców, ciast. Dodatkowo czas umilał zespół muzyczny. Po takiej zaprawie nie pozostało nic innego tylko pobiec i zrobić dobry wynik!
Połowa marca to w Izraelu pełna wiosna. Kwitną drzewa, dojrzewają cytryny i pomarańcze. Jest też bardzo ciepło. Temperatury w dzień przekraczają 25 stopni Celsjusza, dlatego organizatorzy zaplanowali start na godz. 7.00. Od mojego hostelu do miasteczka zawodów było jakiej 3 km, wiedziałem więc, że jeśli chcę coś zjeść na śniadanie muszę wstać nie później niż o 5 rano.