"Nie endorfiny, a ponura orka". Premiera filmu "Biegacze. Aż do bólu" [RECENZJA]

Na uroczystej premierze filmu "Biegacze. Aż do bólu" w warszawskim kinie Luna pojawili się reżyser Łukasz Borowski, pozostali twórcy i – co z pewnością było dla widzów największą atrakcją – bohaterowie filmu, Agata Matejczuk i Michał Kiełbasiński. Zabrakło tylko Wiesława Macherzyńskiego.

73-minutowa produkcja opowiada o losach trójki bardzo różnych ultrasów na trasie Biegu 7 Szczytów w Lądku-Zdroju, ich emocjach, walce z sobą i motywacji, by tę ciężką bitwą wygrać. "Po co, dlaczego to robią?" – takie wyjściowe pytanie stawiał sobie reżyser.

Łukasz Borowski cieszy się z pozytywnego – jak twierdzi – odbioru filmu po serii pokazów przedpremierowych, głównie w środowisku biegowym. Tak różowo jednak nie jest, o czym za chwilę, bo najpierw oddajmy głos głównym bohaterom obrazu.

Agacie Matejczuk film się podoba. – Dużo pokazał z tego, co przeżywamy na trasie. Co dzieje się z naszym ciałem, z naszym organizmem, jakie przeżywamy emocje. Mówi prawdę o biegach ultra” – ocenia. I nie obawia się, by film mógł zniechęcić do spróbowania tej formy biegania. – To dobrze, że pokazuje także te ciemniejsze strony biegania, bo dzięki temu ludzie będą mieli pełniejszy obraz tego, co na ultra może się wydarzyć.

O kontrowersyjnej bardzo sytuacji, gdy  biegnie na 240 km raptem pięć tygodni po urodzeniu dziecka, Agata mówi: - Mam nadzieję, że żadna dziewczyna nie będzie tego bezrefleksyjnie naśladować. Ja czułam swój organizm, byłam po wielu konsultacjach z lekarzem i zrobiłam to bardzo świadomie. Lepiej tak nie robić, ale… cóż, każdy decyzję podejmuje sam.

A co najbardziej jej się w filmie podobało, jako widzowi w kinie? – Cudne widoki, krajobrazy, których nie byłam w stanie podziwiać w trakcie biegu (śmiech). Tam jest naprawdę pięknie!

Michał Kiełbasiński jest do efektu produkcji nastawiony z większą rezerwą. – Film i podobał mi się, i nie. Zdaję sobie sprawę, ile materiału nakręcono z każdym z nas i jak trudno reżyserowi było wybrać to, co ostatecznie pokazał publiczności. Każdy by pewnie dokonał innego wyboru.

– Film „Biegacze. Aż do bólu” jako pierwszy pokazuje prawdziwą stronę biegania wyczynowego – ocenia Michał . –  Ja wciąż słyszę o endorfinach, o przyjemności, o radości. I cały czas marzę, żeby poczuć  co to są te endorfiny. Bo do tej pory ja o nich tylko słyszałem i czytałem. Ten film pokazuje, że wyczynowe bieganie, zwłaszcza ultra, to ponura orka, a uśmiech i marvellowscy super bohaterowie są dopiero na mecie, jak ukończą bieg, a zwłaszcza jak stoją na pudle. Natomiast trening, kontuzje i sam bieg to naprawdę ciężki kawałek… może nie chleba, bo profitów to nie przynosi, ale życia sportowca.

– Brakuje mi natomiast w filmie – recenzuje Michał Kiełbasiński  – zakończenia historii, pociągnięcia naszych losów ciut dalej poza metę Biegu 7 Szczytów, powiedzenia co z tymi ludźmi stało się dalej. Przecież Agata po roku została z drużyną wicemistrzynią świata w biegu 24-godzinnym. Ja dwa lata później przebiegłem 1000 mil przez Jukon. A Wiesław, z tego co wiem, został szefem wszystkich szefów w bankowości i… przestał biegać! To są historię, którymi warto by spuentować ten film. Tak jak to się robi w amerykańskich filmach, że Johnny i Mary żyją do dziś szczęśliwie w Kansas, a Orson siedzi w kiciu w Orlando. Tego mi brakowało w tym filmie.

Skoro przy brakach jesteśmy… Najbardziej drażni w „Biegaczach” warstwa dźwiękowa. Nie wiem co jest w polskim kinie, ale to kolejna rodzima produkcja, w której większości dialogów nie sposób zrozumieć, tak fatalnie są udźwiękowione. Na premierze oglądałem film już po raz trzeci i wciąż nie wszystkie wypowiadane  kwestie udało mi się rozszyfrować. Trochę pomogły napisy, tylko, na Boga, dlaczego były po angielsku?! (to, oczywiście, nie zarzut do filmu, tylko do tej konkretnej projekcji w „Lunie”).

Brak mi też pogłębienia postaci, powiedzenia o nich więcej, pokazania ich środowiska, otoczenia, tego jak odbierają pasję tercetu bohaterów. Brak, bo szczególnie Agata jest postacią fascynującą, o niej samej można by zrobić osobny, bardzo ciekawy film. O Michale zresztą tak samo. Tymczasem w „Biegaczach. Aż do bólu” bohaterowie są generalnie smutni, pesymistyczni, a film – mimo finałowego zwycięstwa Agaty (przy okazji – czemu tak się nagle kończy: przekroczenie mety i głęboka czerń?) jest raczej o porażce niż zwycięstwie czy triumfie nad sobą i swoją słabością.

W związku z tym – film nie zachęca, niestety, do biegania, zwłaszcza ultra. Może raczej zrazić do podejmowania takich prób. Ja ich na pewno nie podejmę, choć o tym wiem już dawno, stówa to, moim zdaniem, górna granica dystansu, na którym można się z biegania autentycznie cieszyć, dalej to już tylko rzeźnia i walka o przetrwanie. A tego od biegania nie chcę.

To ostatnie, co ciekawe, wcale nie martwi Michała. – Ja się z tego bardzo cieszę, będę miał mniejszą konkurencję! – mówi bez ogródek. – Na przedpremierowym pokazie podczas Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju ktoś stwierdził, że ten film może zachęcić i teraz dopiero tłumy na Bieg 7 Szczytów będą walić. Ja wtedy powiedziałem, żeby się tak nie ekscytowali, bo efekt będzie raczej odwrotny. Ale biega  coraz więcej ludzi i pewnie będą się zgłaszali, będą chcieli próbować, to są kolejne granice i bariery do pokonania, kolejne szczyty do zdobycia. Taka jest natura ludzka. Kiedyś gdy zaczynaliśmy biegać po 100-120 km nikt nie wyobrażał sobie nawet, że można przebiec 250. A teraz? Biegi na 400, 700 czy tysiąc mil są w zasięgu. Gdzieś ta granica cały czas się przesuwa.

Są więc plusy, jest i sporo minusów. Generalnie – ocena (moja) bardzo średnia. Ale mają „Biegacze. Aż do bólu” zaletę bezdyskusyjną i choćby dlatego bardzo zachęcam do pójścia do kina i obejrzenia filmu. To, że film powstał. Że wreszcie chciało się komuś podjąć trud pokazania środowiska biegowego. Nie konkretnej imprezy biegowej (bo Bieg 7 Szczytów jest tu tylko dobrym pretekstem), a ludzi, biegaczy i ich dusz, emocji, motywacji. Stąd to reżyserskie pytanie „Dlaczego, po co?”, które – jak mówił Łukasz Borowski – postawił sobie od razu jak dowiedział się, że ludzie biegają 240 km. Super, że tę próbę podjął. Że może (z mojego, oczywiście, punktu widzenia) nie za bardzo ta odpowiedź jeszcze się udała - szkoda. Ale następnym razem (jemu lub komuś kolejnemu) na pewno będzie łatwiej.

Zapraszam więc do kin. „Biegacze. Aż do bólu” od piątku 20 października w kinach studyjnych całego kraju. TUTAJ więcej szczegółów o dystrybucji.

Piotr Falkowski