Gdy Scott Jurek zostawał rekordzistą Szlaku Appalachów nie spodziewał się zapewne negatywnej oceny swojego przedsięwzięcia. Tymczasem...
Przez ponad 46 dni Amerykanin o polskich korzeniach był w drodze, pokonując 3500 km. Odwiedził drodze 14 stanów i wszędzie był witany przyjaźnie. Wielki finał jego rekordowego biegu odbywał się na terenie parku stanowego Baxter w Maine. Park obejmuje powierzchnię 200 000 akrów w większości pokrytych lasem. Jego zadaniem jest ochrona ekosystemu, z tego względu jego władze poważnie podchodzą do regulaminu.
Ich zdaniem Scott Jurek złamał postanowienia tego dokumentu i zachował się na teranie parku w niewłaściwy sposób. Wyraz swojemu rozczarowaniu dali na facebooku, punktując rekordzistę z całą surowością.
Pierwszym przewinieniem było złamanie zakazu spożywania alkoholu w miejscach publicznych. Stało się tak za sprawą szampana, którym biegacz i jego ekipa świętowali sukces. Większość komentujących ten zarzut uznało, że w takiej sytuacji, szampan jest zupełnie zrozumiały i akceptowalny. Inne zarzuty nie były już tak łatwe do odparcia
Okazało się bowiem, że Scott Jurek nie dopełnił formalności. Finałową wspinaczkę na górę Katahdin odbył w większej grupie niż dopuszcza regulamin, pozostawił za sobą śmieci i zorganizował sesję zdjęciową oraz spotkanie dla mediów na terenie parku nie ubiegając się o pozwolenie na konferencję prasową. Przedstawiciele mediów robili w tym czasie zdjęcia, chociaż komercyjne i właśnie medialne użycie wizerunku parku wymaga osobnego pozwolenia.
„Z całym szacunkiem dla osiągnięć Scotta Jurka, Baxter State Park nie jest odpowiednim miejscem dla takiego wydarzenia” - napisali przedstawiciele parku na swoim profilu
Scott Jurek na te zarzuty (jeszcze) nie odpowiedział.
IB
fot. facebook Scotta Jurka