Setka Komandosa: Ambasador dzielił na trzy i "lapował"
Opublikowane w pon., 20/03/2017 - 08:54
Setka Komandosa to bieg na ultra dystansie w nietypowej formule. Pierwsze 10 km zawodnicy przemieszczają się w pełnym umundurowaniu z plecakiem 10 kg, kolejne 30 km tylko w pełnym umundurowaniu, a ostatnie 60 km w stroju dowolnym. Bieg odbywa się na pętli 20-kilometrowej
Relacja st. sierż. rez. Marcina Walczuka, Ambasadora Festiwalu Biegów
Do Lublińca przyjechałem w piątek wieczorem. Trochę błądziłem zanim znalazłem ośrodek Silesiana w Kokotku, ale udało się. Biuro zawodów jak i przepak był zorganizowany w hali sportowej. Przed halą był punkt pomiarowy. Odebrałem pakiet startowy i zacząłem szukać swojego boksu z numerem 52. Boksy, to wyznaczone na parkiecie miejsca dla każdego zawodnika ok metra kwadratowego dla każdego. Ciekawy pomysł z którym się jeszcze nie spotkałem.
Zacząłem znosić swoje rzeczy z samochodu i powoli szykować się do startu. Z głośników padła komenda do ważenia plecaków, mój ważył 11 kg a więc kilogram w gratisie. No cóż, pośpiech w przygotowaniach. Do tego doszły jeszcze dwa bidony 0,7l na pierwszą pętlę.
Zostało jeszcze kilkanaście minut do startu, słowo od Dowódcy JWK i organizatorów biegu i rozeszliśmy się przed halę. Wspólne odliczanie od dziesięciu i pierwsze myśli: dam radę? Czy dograłem logistykę? czy nie popełniłem jakiegoś błędu? No cóż, za późno już na zmiany...
Pierwsze 10 km planowałem przejść szybkim marszem w tempie, ok 7:30-8:00 min/km. Ale jak to zrobić gdy wszyscy biegną? Pierwsze założenie legło więc w gruzach, pobiegłem. Balem się że to się później zemści, ale jak to bywa, stwierdziłem że jakoś tam będzie. Tempo ok 6 min/km i tak dotarłem do 10. kilometra, gdzie stał samochód i ekipa odbierająca plecaki. Wyjąłem jeden bidon i pobiegłem dalej.
Pierwsze kilkaset metrów było dziwnym i śmiesznym przeżyciem. Rzucało ciałem na boki i nie mogłem złapać równowagi, czułem się jak na statku. Do hali kończąc pierwsze kółko dotarłem po prawie dwóch godzinach. Wziąłem z boksu przygotowaną kamizelkę biegową z żelami i piciem i wyszedłem na drugie kółko. Pogoda dopisywała, lekko mżyło ale było znośnie.
Na ok30. kilometrze dogonił i zrównał się ze mną zawodnik. Patrzę, na ramieniu plakietka 16. Batalionu Powietrzno-Desantowego z Krakowa. Służyłem w tej jednostce przez ok 2 lata i mnie natknęło, by zagadać, zapytać o znajomych. Zamieniliśmy kilka słów i tak już zostało przez kolejne... 70 km.
Okazało się że Krzysiek pierwszy raz biegnie 100 km, ale za to ma doświadczenie w biegach ekstremalnych organizowanych m.in. przez WKB Meta a więc Maraton Komandosa, Bieg o Nóż Komandosa czy Bieg Katorżnika. Drugie kółko zakończyliśmy po 2 godzinach i 1 minucie. Tu mieliśmy zaplanowany dłuższy postój. Większość uczestników biegu przebierała się w stroje sportowe i trochę to trwało, nie sprawdzałem dokładnie ale kilkanaście minut na pewno.
Już na sportowo wybiegliśmy na trzecie kółko. Lżej. O wiele lżej. Takie było pierwsze wrażenie. Gdzież tam w głowie kołatała się myśl że jeszcze 60 km, że bieg dopiero się rozkręca a silna głowa i wybiegane treningowo kilometry zaprocentują na ostatnim kółku.
Trasa była łatwa, technicznie wręcz prosta. Ok 2-3 km to asfalt i bieg przez wioski, pozostała część to las i tu było różnie. W jednym miejscu był kopny piach i tu się zwalniało ale w większości to ubite leśne dukty, szuter i troszkę kamieni. Była dobrze oznakowana. Taśmy, tabliczki z kierunkiem ruchu i lampki rowerowe z czerwonym migającym światłem nie dały się zgubić.
Do hali kończąc trzecie kółko wbiegliśmy po 2 godzinach i 33 minutach. Trochę dłużej niż wcześniejsze, ale w ten czas wliczone było przebieranie się po drugim kółku i kolejne okrążenie "lapowałem" przed wbiegnięciem na halę.
Wybiegając na czwarte kółko znaliśmy juz orientacyjnie wyniki. Wiedzieliśmy kto jest przed nami i kto na goni. Teraz rozpoczynała się walka. Musieliśmy dobrze to rozegrać taktycznie. Przez cały bieg regularne picie i jedzenie procentowało. Piłem co 20 minut a jadłem co 50, stale kontrolowałem tempo. A może i nie. To Krzysiek, on pilnował czasu. Wiadomym było że nie da się przebiec stu kilometrów bez marszu i tym samym tak odpoczywaliśmy. Dwa kilometry biegu w tempie ok 5:30-6:00 min/km i kilometr szybkiego marszu i tak kilka razy. Czwarte kółko zakończyliśmy po 2 godz i 29 min.
Ostatnie 20 kilometrów zapowiadało się dobrze. Chcieliśmy tylko ukończyć, a tu z obliczeń wychodziło że uda nam się ukończyć na 5. i 6. miejscu ! Szok i niedowierzanie stawało się coraz bardziej realne. Krzysiek „chomik” mówi do mnie „leć, masz więcej siły”. Czekałem. Bałem się że każde dociśnięcie może skończyć się kryzysem.
Na ok 1,5 km przed metą odłączyłem się i podążałem już sam. Tempo ok 4:30 min.km! Nie wiedziałem, że mam jeszcze takie pokłady siły i energii.
Wbiegłem na metę po 11 godzinach i 19 minutach! Nie spodziewałem się takiego wyniku. Gdzieś mi przemknęło przed startem ukończyć przed dwunastoma godzinami, ale bardziej realne było ok 13-14 godz. Ostatnia pętla wyszła 2 godz i 17 min, niemalże cały czas biegliśmy!
Na mecie dostałem bluzę „finiszera” i zaczekałem na „chomika”, pogratulowaliśmy sobie biegu i udaliśmy się na odpoczynek.
Dekoracja odbyła się na hali po zakończeniu zawodów. Medale wręczał każdemu zawodnikowi D-ca Jednostki Wojskowej Komandosów. Za rok tu wrócę...
st. sierż. rez. Marcin Walczuk, Ambasador Festiwalu Biegów