Turku – maraton, który… smakuje ogórkami. Polak najlepszy na 10 km!
Opublikowane w ndz., 19/08/2018 - 08:51
W sobotę w fińskim Turku odbył się maraton Paavo Nurmi. Wystartował nietypowo, bo w samo południe. Do tej pory nie było to problemem. W tym roku organizatorów i biegaczy zaskoczyły wysoka temperatura i słońce. W cieniu było 26-29 stopni. Na listach startowych przeważali Finowie, ale niewielka reprezentacja Polski spisała się na medal. Zwłaszcza na najkrótszym dystansie – 10 km należało dzisiaj do Mateusza Goleniewskiego.
W imprezie wystartowało ponad 2,5 tysiąca osób.
Najwięcej wybrało półmaraton. Ukończyło go prawie 1400 osób. Mniej niż 500 osób pobiegło cały maraton. W tej grupie znalazło się troje Polaków. Jednak największy sukces odnotował nasz rodak, który startował w najkrótszym biegu na dystansie 10 km. Mateusz Goleniewski z toruńskiego Kamil Leśniak Fanpage Team zwyciężył, zostawiając za sobą prawie siedmiuset zawodników, w tym reprezentanta Iraku Abdulrahmana Aliego , którego wyprzedził o 6 sekund. Goleniewski wbiegł na metę z czasem 34:27. Podium zamknął Fin Johannes Brunila.
Najszybszym Polakiem na królewskim dystansie okazał się Dariusz Grajek, mieszkający od dwunastu lat w Turku. W maratonie debiutował. Co skłoniło go do startu?
– Moim marzeniem od dziecka było dokonać czegoś wielkiego w sporcie. W szkole średniej trenowałem pływanie. Było super, do czasu, kiedy trener powiedział mi: „Nie masz 2 metrów, więc lepiej daj sobie spokój”. Jak ja wtedy płakałem! – wspominał Grajek. – Dwa lata temu zobaczyłem zawody Ironman i postanowiłem: to jest TO! Problem był w jednym: nie lubiłem biegać. Zabrałem się ostro za treningi. Z czasem bieganie pokochałem, a dziś to moja pasja. Choć wciąż tylko stacja w drodze do Ironmena. Przed startem czułem lekki stresik, ale udało mi się utrzymać własne tempo przez cały dystans. Trasa mi odpowiadała. Dużo podbiegów, bardzo to lubię. Pogoda? Lubię biegać przy niższych temperaturach. Wolontariusze i widzowie byli kapitalni! Na każdym kroku dopingowali biegaczy. Turku żyje tą imprezą – podsumował.
Wsparcie ze strony widzów, głównie turystów, było mocno odczuwalne. Zawodników oklaskiwali przechodnie, turyści, klienci knajp i restauracji przy deptaku nad rzeką. A wolontariusze (głównie w starszym wieku!) po prostu przechodzili sami siebie: wspierali dobrym słowem każdego. Dopingowali, zachęcali do walki, mówili jak daleko do mety, niektórzy nawet przynieśli sobie na tę okazję dzwonki. Nie było to może kibicowanie tak żywiołowe, jak podczas włoskich czy polskich maratonów, ale wolontariusze pilnujący trasy naprawdę włożyli w nie serce.
Sama trasa była przygotowana i oznakowana perfekcyjnie – zaznaczono każdy kilometr, trasę biegu od jezdni albo trasy wiodącej w przeciwną stronę odgradzały gęsto ustawione pachołki, każdego skrzyżowania pilnował wolontariusz a zawodników przez cała trasę prowadziła wyraźna niebieska linia namalowana na asfalcie – ślad po ateście trasy.
Na uwagę zasługują też pakiety odżywcze na mecie. O ile w tych startowych znalazła się po prostu koszulka techniczna, „goody bag” na mecie pękało w szwach. Czego tam nie było! Koszulka finiszera (druga techniczna koszulka!), woda, piwo, smoothie, jogurty – wszystko podwójnie (!), puszka BCAA, batony zbożowe, ciasteczka, paleo granola, plastry na odciski, banany a nawet... zielony ogórek i pomidor.
Te warzywa odegrały też swoją rolę na trasie – począwszy od półmaratonu, maratończykom na każdym punkcie odżywczym serwowano ćwiartki pomidorów, plastry zielonego ogórka oraz… kawałki ogórków konserwowych prosto z puszki (?!). Pytanie o pomarańcze spotkało się ze zdziwieniem. Przecież są ogórki!
KM