"W reprezentacji byłem tylko na olimpiadzie... matematycznej". Tomasz Kobos, debiutant na MŚ w trailu

8-osobowa reprezentacja Polski na sobotnie mistrzostwa świata w trailu to zarówno biegacze bardzo doświadczeni w rywalizacji międzynarodowej, jak Edyta Lewandowska, Magdalena Łączak czy Kamil Leśniak, jak i debiutanci w kadrze narodowej. Paweł Czerniak i Tomasz Kobos założą biało-czerwony strój z orzełkiem po raz pierwszy.

31-letni Tomasz Kobos z Krakowa śmieje się, że kiedyś zdarzyło mu się reprezentować Polskę na zawodach, ale w całkiem innej dyscyplinie. – 12 lat temu, jako uczeń V Liceum Ogólnokształcącego im. Augusta Witkowskiego w Krakowie, startowałem w międzynarodowej olimpiadzie matematycznej w Wietnamie. W bieganiu, w sporcie w ogóle, jestem jednak absolutnym debiutantem w reprezentacji – mówi.

– Start w mistrzostwach świata jest dla mnie wielkim wyróżnieniem i bardzo się cieszę, że zostałem dostrzeżony po dobrych startach w mistrzostwach Polski na Wielkiej Prehybie w Szczawnicy (6 miejsca w 2018 i 2019 r. – red.). To świetna okazja do rozwoju i pewnie będę pamiętał ten wyjazd do końca życia, szczególnie, że może już się nigdy nie powtórzyć, bo teraz MŚ będą się odbywały co 2 lata, a nie co rok.  – twierdzi Tomek, który jednak cały wyjazd na mistrzostwa w Portugalii finansuje z własnej kieszeni.

– Andrzej Puchacz, odpowiedzialny w PZLA za biegi górskie, powiedział mi, że związek ma pieniądze na sfinansowanie wyjazdu 3 zawodników. Ja byłem na liście następny, ale gdy zorientowałem się, że jest możliwość wyjazdu za własne pieniądze (w MŚ kraj może wystawić nawet 9 zawodników - red.) postanowiłem skorzystać z takiej możliwości. Przy okazji skorzysta też reprezentacja, bo do klasyfikacji drużynowej liczy się wynik 3 zawodników, a przecież ktoś może mieć słabszy dzień czy choćby - odpukać! -  skręcić kostkę, co na trasie Trilhos dos Abutres jest bardzo możliwe. Poleciałem do Miranda do Corvo tydzień przed mistrzostwami, żeby poznać trasę, a przy okazji zorganizowaliśmy urlop w pięknym miejscu dla mojej żony, córki i teściowej – opowiada Tomasz Kobos.

Krakowianin biega już od 12 lat, bardzo szybko poświęcił się bieganiu w górach. Oprócz wspomnianych sukcesów w Szczawnicy, za jedne z najlepszych swoich występów uważa dwukrotny start w Biegu 7 Dolin 100 km w Krynicy. – Dużą satysfakcję sprawiło mi zwłaszcza 8 miejsce w 2013 roku. Obsada była mega mocna, Węgier Nemeth wygrał wtedy z czasem poniżej 9 godzin, za nim przybiegli m. in. Litwin Gediminas Grinius, Kamil Leśniak czy Paweł Dybek. Dla mnie wtedy marzeniem na tej trasie było złamanie 10 godzin, więc z wyniku 10:07 byłem bardzo zadowolony! – wspomina krakowianin. – W tym roku chyba wrócę na Festiwal Biegowy do Krynicy, ale ponieważ dość dawno nie biegałem "setki", kusi mnie zmierzenie się z rekordem trasy Miłosza Szcześniewskiego w B7D-64 km – zapowiada. (czytaj dalej)


Przed sobotnim debiutem w MŚ, Kobosowi towarzyszy spora trema. – Jestem trochę przerażony tym, co mnie czeka. To pierwszy raz z orzełkiem, nie wiem, czego spodziewać się po rywalizacji w tak mocnej międzynarodowej stawce. A po drugie, teren, w którym będziemy biegali, jest dla mnie całkowitą nowością. Diametralnie różni się od tras w Beskidzie Wyspowym i Makowskim oraz w Gorcach, gdzie trenuję najczęściej. Niewiele tu miejsc, gdzie jest równe podłoże, takie, że można przez kilka kilometrów biec swobodnie. Tu w portugalskich górach cały czas trzeba bardzo uważać pod  nogi, staw skokowy pracuje intensywnie, wiele jest ostrych szarpnięć w górę i w dół, które kosztują dużo sił. Nie ma tak, że łapiesz swój rytm i przez dłuższy czas lecisz swoje.

Tak ogólnie Tomasz Kobos charakteryzuje trasę sobotnich mistrzostw świata (44 km, przewyższenie 2100 m+). Ponieważ jednak nasz zawodnik jest w Miranda do Corvo już od kilku dni, poprosiliśmy go o niego bardziej szczegółową analizę miejsca rywalizacji czołowych „górali” świata.

Oto co reprezentant Polski opowiedział nam o trasie w górach Serra da Lousa nieopodal Coimbry, pierwszej historycznej stolicy Portugalii. – „Obiegałem” początkowy odcinek trasy długości 16 km oraz jej końcowe 13 km, znam więc ponad połowę dystansu. Pierwsze, co od razu muszę powiedzieć, to że profil trasy kompletnie nie oddaje jej prawdziwej trudności. Gdy patrzysz na wykres trasy Trilhos dos Abutres, dystans i przewyższenie, nasuwa się od razu skojarzenie z naszą Wielką Prehybą. Zakładając, że Bartek Przedwojewski, który wygrał w Szczawnicy z czasem 3:17, byłby w MŚ na poziomie Top 5, spodziewałem się, że w Portugalii mistrz świata uzyska wynik rzędu 3 godzin i 20-30 minut. Bardzo więc mnie zaskoczyła Magda Łączak, będącą po solidnym rekonesansie trasy, gdy napisała mi w mailu, że mocno powątpiewa, by ktokolwiek był w stanie złamać 4 godziny! Teraz jednak rozumiem dlaczego.

– Już początkowy odcinek, pomiędzy startem w Miranda do Corvo, a pierwszym punktem nawadniania (Vila Nova) jest zdecydowanie trudniejszy niż wygląda na mapie. Przez 7,1 km jest pozornie tylko 280 m przewyższenia i można odnieść wrażenie, że to typowa rozbiegówka, która pozwoli każdemu komfortowo zająć swoje miejsce w stawce. Tak jest w istocie przez jakieś 3 kilometry,  ale chwilę później trasa schodzi z szerokich dróg na bardzo wąską ścieżkę wędrującą mocno nachylonym zboczem jaru. Droga często usłana jest korzeniami, kamieniami, liśćmi czy nawet szyszkami. Chociaż bez długich podbiegów, jest wiele ostrych szarpnięć w górę i w dół. To ten rodzaj terenu, na którym da się biec szybko, ale może to kosztować znacznie więcej energii niż w danym momencie się wydaje.

– Prawdziwa zabawa zaczyna się na odcinku pomiędzy pierwszym, a drugim punktem odżywczym, zlokalizowanym przy sanktuarium na 16 km. Odcinek o długości 8,8 km zawiera 620 metrów podbiegu i 576 metrów zbiegu. Trudności techniczne tylko się zwiększają, a jeszcze dochodzi do nich bardzo stromo nachylony teren w górę i w dół. Są takie miejsca, które na profilu trasy wyglądają łatwo i można sobie pomyśleć: „ok, tu jest lekko w dół, ten odcinek pobiegnę po 4:00/km”. W rzeczywistości, poruszanie się tam jakimkolwiek krokiem biegowym jest już dużym osiągnięciem.

– Teraz kilka zdań o odcinku końcowym trasy, długości 13 kilometrów. Obejmuje on 2 km przed ostatnim punktem nawadniania w Gondramaz na 35 kilometrze oraz ostatnie 10,5 km do mety. Jest tu 60 metrów w górę i 590 metrów w dół. Samo Gondramaz to niezwykle urokliwa, kamienna wioska położona wysoko w górach, jedna z atrakcji turystycznych regionu. Cieszę się, że udało mi się zobaczyć to miejsce na spokojnie przed mistrzostwami, bo podczas zawodów może nie być czasu na zachwycanie się sielskimi widokami.

– Jeśli komuś wydaję się, że z Gondramaz zostaje już tylko łatwy zbieg do mety, będzie bardzo zaskoczony. Finałowe 6 km jest rzeczywiście całkiem szybkie, zawiera nawet fragment asfaltowy, ale początek zbiegu z Gondramaz bardziej przypomina zabawę w stylu trekking przez dżunglę niż zawody biegowe. Bardzo kamienista droga cały czas lawiruje zboczami stromo nachylonego wąwozu. Są miejsca, które można spokojnie określić jako niebezpieczne. Kilka odcinków jest zabezpieczonych linami. Na szczęście, nie ma przepaści, w które można by zlecieć, ale z pewnością są miejsca, w których można zrobić sobie krzywdę. Na takich odcinkach różnice czasowe pomiędzy czołowymi zawodnikami mogą być nawet rzędu 2-3 minut na kilometr! To oczywiście nie wchodziłoby w grę na łatwych technicznie przelotach. Mówiąc całkiem szczerze, to jestem dosyć przerażony perspektywą ścigania się tam za kilkadziesiąt godzin, na środowym treningu poruszałem się tam z pewnością siebie pijanego dziecka we mgle. Bieganie po Beskidach nie ma z tym raczej wiele wspólnego – opowiada szczerze Tomasz Kobos. (czytaj dalej)
 


– Podsumowując: będą to szalenie trudne zawody, podczas których ciężko się wyłączyć choć na chwilę, nie przypłacając tego „glebą” lub skręceniem kostki. Raczej nie będzie tu tzw. „darmowych kilometrów”, przelotów, które da się zrobić na „autopilocie”. To będzie kilka godzin maksymalnej koncentracji - mówi nam Tomasz Kobos.

– Zdobycie na trasie w Miranda do Corvo medalu mistrzostw świata będzie wymagało nie tylko ogromnej wszechstronności w poruszaniu się po różnych rodzajach terenu, ale również umiejętności bardzo szybkiego przełączania swoich „wewnętrznych biegów”. Cierpieć mogą za to zawodnicy wywodzący się z biegania ulicznego. Chociaż na trasie są również szybkie odcinki, „dowieźć się” do nich w jednym kawałku nie będzie łatwe. Człowiek, który zostanie tutaj mistrzem świata, z całą pewnością musi być prawdziwym wirtuozem biegania w terenie – mówi z przekonaniem Tomasz Kobos.

W kim zatem nasz reprezentacyjny debiutant upatruje faworytów do medali MŚ? – Nie wiem, jak w takich warunkach poradzi sobie dwukrotny mistrz świata Luis Alberto Hernando. Kojarzę Hiszpana przede wszystkim jako niesamowicie wydajną „maszynę” do połykania kilometrów poziomych i pionowych.

– Może go zdetronizować Brytyjczyk Jonathan Albon, który prócz tego, że jest piekielnie mocnym długodystansowym biegaczem górskim, jest też czołowym zawodnikiem świata w biegach przeszkodowych (OCR).

– Świetnie mogą sobie poradzić również zawodnicy wywodzący się z biegów na orientację, tacy jak Ionut Zinca z Rumunii czy Romao Tiago z Portugalii. Nie można też zapomnieć o Hiszpanie Cristoferze Clemente, który na co dzień biega w bardzo trudnym terenie Wysp Kanaryjskich.

– W klasyfikacji drużynowej ogromnym atutem będzie znajomość trasy przez cały zespół oraz jak największy skład. Do klasyfikacji zespołowej liczą się 3 najlepsze wyniki, ale drużyna może składać się z 6 zawodników. Na trasie tego rodzaju można spodziewać się wielu skręceń kostki lub innych kontuzji oraz spektakularnych kryzysów. Wystawienie pełnego, mocnego składu znacznie zwiększa szanse drużyny na wysokie miejsce w „drużynówce”.

Na zakończenie naszej rozmowy, Tomasz Kobos apeluje do czytelników naszego portalu i wszystkich miłośników biegania: – Zachęcam gorąco do kibicowania nam i obserwowania na żywo, on-line, zmagań w mistrzostwach świata, bo zapowiada się niezwykle dynamiczne i pasjonujące ściganie, którego rozstrzygnięcie może nie być jasne aż do ostatnich metrów!

Piotr Falkowski

fot. arch. pryw. zawodnika