Od padaczki i myśli samobójczych do medalu Mistrzostw Polski Skyrunning

 

Od padaczki i myśli samobójczych do medalu Mistrzostw Polski Skyrunning


Opublikowane w śr., 13/07/2016 - 09:04

Pawła Góralczyka, Ambasadora Festialu Biegów z Wadowic znają dobrze uczestnicy biegów ulicznych w Małopolsce. Od maja i brązowego medalu MP Skyrunning w Biegu Marduły to także gorące nazwisko w świecie biegów górskich. Wsłuchując się w historię biegacza poznaliśmy człowieka głęboko doświadczonego przez chorobę i życie. Ale też człowieka niezłomnego, który swój najważniejszy start ma już - wszystko na to wskazuje - za sobą. Zaparzcie kawę i przeczytajcie.

Od kilku lat startuje Pan w imprezach biegowych - z rożnym skutkiem. Skąd nagle taka eksplozja formy? Pana medal w Zakopanem to sensacja!

Paweł Góralczyk: Zdobycie Brązowego Medalu w Skyrunning to nie tylko sensacja, ale też wielka radość i łzy szczęścia. Do dziś nie mogę w to uwierzyć, nie dociera też do mnie, że jeszcze 11 lat temu walcząc z depresją, o życie, tak mi się życie odmieniło.

Było ciężko?

Gdy miałem 17 lat, zachorowałem na padaczkę. Zapadłem w śpiączkę, potem miałem zaniki pamięci. Jakby tego było mało, zmarł mój serdeczny przyjaciel, w wieku 22 lat, a po 18 miesiącach zostawiła mnie dziewczyna. Miałem ciężką depresję. Pojawiły się myśli samobójcze. Wszystko straciłem w ciągu 2 miesięcy. Każdego dnia myślałem o śmierci, zastanawiałem się jak będzie wyglądał mój pogrzeb. Czekałem kiedy tylko Anioł Stróż zabierze mnie z tego świata, o co go prosiłem każdego dnia.

Taki stan trwał u mnie równy rok. Kiedy pojechałem na wycieczkę do Rzymu, na 18. urodziny, coś się zmieniło. Moim marzeniem było odwiedzić grób Św. Jana Pawła II, właśnie w dniu urodzin. Poprosiłem na kolanach, ze łzami w oczach, by pomógł w chorobach. Sam przecież ciężko chorował. Chciałem, żeby chociaż depresja minęła, bo byłem wówczas blisko podjęcia najgorszej z decyzji - odebrania sobie życia. Z padaczką sobie poradzę - zapewniałem.

Od tamtego dnia przestałem myśleć o końcu. Nagle moje oczy się otworzyły, coś dało mi do zrozumienia, że muszę żyć i nadal walczyć, że mój czas jeszcze nadejdzie. Ale depresja nadal trwała. Udało mi się potem wrócić do Włoch, podczas 3-miesięcznego wyjazdu na zbiory warzyw, i dopiero wtedy udało mi się wstać na nogi i wrócić na dobre do życia.

Po ok. 4 latach udało się wygrać z padaczką. Całkowicie wyzdrowiałem. To było moje marzenie na życie - żeby być zdrowym. Później życie kładło mi kolejne kłody pod nogi, ale wiedziałem, że jak dałem radę chorobom, to już za każdym razem podniosę się po upadku.

Co działo się złego?

Cztery i pół roku temu zachorowałem na ciężkie zapalenie prawego płuca. Tak ciężkie, że z domu zabrała mnie karetka, bo już nie miałem siły chodzić. W szpitalu leżałem 14 dni. W ciągu 10 dni byłem odizolowany od innych pacjentów i przyjąłem ponad 15 litrów kroplówek. Były jeszcze 4 dni na obserwacji.

Przy wypisie dostałem kartkę o tym, że coś jest nie tak z moim sercem. Po pierwszym badaniu stwierdzono zaawansowaną arytmię serca. Pierwsza wersja była taka, że miałem wadę wrodzoną i że trzeba przestawić komory. Potem zrobiłem drugie i trzecie badanie, po których pojawił się rozrusznik serca. Moje serce biło za wolno. W drodze na czwarte badanie trzymałem mocno w ręce dziesiątkę różańca, który noszę od śmierci przyjaciela, żeby mnie chronił. Z okna autobusu w Krakowie dostrzegłem dużą reklamę Cracovia Maraton. Obiecałem sobie, że jeśli zdarzy się cud i moje serce będzie zdrowe, to zapiszę się na ten bieg. I cud się zdarzył.

Po kolejnych dwóch badaniach okazało się nagle, że nic mi nie dolega. Półtora miesiąca nerwów, stresu i płaczu, świadomość, że nagle grozi mi operacja. A tu nagle nic... Był 2012 rok.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce