Martyna Staśkiewicz - www.tamitolarun.pl

 

Martyna Staśkiewicz - www.tamitolarun.pl


Opublikowane w wt., 29/07/2014 - 12:20

Mam na imię Martyna i pochodzę z pierwszej stolicy Polski. Sport od zawsze zajmuje wysokie miejsce w moim życiu. Od przedszkola uczęszczam na treningi karate. Gram w tenisa, pływam na windsurfingu oraz jeżdżę na snowboardzie. Moja przygoda biegowa rozpoczęła się…? W sumie nikt tego do końca nie wie, ponieważ już w szkole podstawowej brałam udział w biegach przełajowych, sztafetowych oraz 4boju lekkoatletycznym. Wtedy odkryłam jaką frajdę może dać mi bieganie. Nie tak dawno uświadomiłam sobie, że bieganie jest dyscypliną, która przynosi najwięcej radości. Lubię się dzielić moimi przeżyciami oraz doznaniami z innymi ludźmi, stąd pomysł założenia bloga. Jestem jedyną niepełnoletnią kandydatką na biegowego dziennikarza roku. Mimo młodego wieku i niewielkiego doświadczenia, nieustannie pogłębiam swoją wiedzę, doświadczam nowych rzeczy i z dnia na dzień staram się być coraz lepszą „dziennikarką”.

Moja nielegalna połówka

Pomysł narodził się cztery miesiące przed wydarzeniem. Miałam mieszane odczucia, w sumie wszyscy moi bliscy nie byli przekonani co do mojej decyzji. Jednak decydujące zdanie w kwestii, czy pobiegnę w 7. Półmaratonie Poznańskim, należało do rodziców. Ostatecznie wystarczyło potwierdzenie mojego taty. Moja mama zawsze była przewrażliwiona na punkcie biegania, więc nie było ją o co pytać. Postawiłam ją przed faktem dokonanym. Na bieg zapisałam się internetowo, zmieniając jedynie moją datę urodzenia, czyli dodałam sobie całe dwa lata. Biegałam już od jakiegoś czasu, więc samo ukończenie Półmaratonu byłoby dla mnie celem mało wartościowym, chciałam złamać 2 godziny! Bo przecież trzeba celować w księżyc aby móc wylądować wśród gwiazd.

Przygotowywałam się solidnie, biegałam 3-4 razy w tygodniu, zaczęłam się bardziej interesować życiem biegacza, wplotłam w moje treningi: podbiegi, interwały, biegi tempowe. Przez te niecałe 4 miesiące moje życie się zmieniło. Dopiero teraz, patrząc z perspektywy czasu, mogę śmiało powiedzieć, że była to dla mnie lekcja życia. Nie chodzi już tutaj o sam dzień Półmaratonu, a o okres przygotowawczy, kiedy poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi, stanęłam dwa razy na podium w biegach na 15km, które były dla mnie sprawdzianem przed ważnym wydarzeniem. Stałam się bardziej systematyczną i uporządkowaną osobą. Podziwiam moich znajomych, którzy musieli wysłuchiwać tego wszystkiego, co opowiadałam na temat przygotowań. Pewnie już nie mogli tego słuchać, ale byłam im wdzięczna za to, że przeżywali to razem ze mną.

Ten dzień. Ten wyjątkowy dzień, na który czekałam i przygotowywałam się od dłuższego czasu. Nie mogłam się wycofać. Wszyłam z założenia, że wszystko siedzi w głowie i niezależnie od tego, co stanie się na trasie, ja dobiegnę do końca i pokażę nie wszystkim, ale sobie, że można. Dzień przed, czyli w sobotę towarzyszył mi lekki stres przed odbiorem pakietu. Jest to chyba jedyny stres, którego mogą pozazdrościć mi starsi biegacze. Będąc w biurze, gdzie odbiera się pakiety startowe, byłam niepewna, czy ktoś nie sprawdzi mojego wieku. Udało się! Wystarczyła tylko karta, więc nie pozostało mi nic prócz startu następnego dnia.

Niedziela 7.00. Zjadłam śniadanie typowego biegacza i wyruszyliśmy. Pojechałam z tatą. Mamę dopadła gorączka i musiała zostać w domu. W Poznaniu byliśmy po 8.00. Niby wcześnie, bo przecież start o 10.00, jednak wszyło na styk. Przed startem przeszliśmy się na linię mety, spotkaliśmy się z rodziną, która przyjechała mi kibicować. Zaczęłam kierować się na linię startu, gdzie powinnam ustawić się w strefie debiutantów E, jednak ja przeszłam do strefy D bez problemu i zaczęłam się rozgrzewać. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam tłum biegaczy. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że znajduję się w najodpowiedniejszym miejscu w odpowiednim czasie. Byłam naprawdę szczęśliwa, że mogę uczestniczyć w takim wydarzeniu. Rok temu w tym czasie przygotowywałam się do biegu na 5km a teraz?

Nie pomyślałabym nawet o tym. Właśnie takie chwile zapamiętuje się na całe życie, a nie chwile z przekroczenia linii mety, ponieważ wtedy nie myśli się na trzeźwo... po kolei.

Przez linię startu przeszłam dokładnie 1min i 33s po 10.00. Od razu zauważyłam rodzinę z balonami, która nagrywała mój start. Ilość osób zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nigdy nie biegłam z 7. tysiącami biegaczy. Pierwsze 600m było bardzo tłoczne. Troszkę denerwowały mnie osoby ustawiające się w wyżej strefie, które po 2km odpuszczały, bo przeceniły swoje możliwości. Dlatego właśnie nie startowałam ze strefy E. Pewnie pobiegłabym w takim samym czasie, ale co natraciłabym nerwów na pierwszych kilometrach to bym natraciła. Kilometry mijały jeden po drugim. Na 6km tata podał mi wodę w butelce, z którą nie rozstawałam się przez najbliższe 5km. Ulica Hetmańska na 10km okazała się ściemą, dużo gadania, a tak naprawdę nie było aż tak strasznie na tym podbiegu. Po drodze były różne punkty muzyczne, gdzie grały kapele. Bardzo motywujące. Tylko nie w przypadku smętnej muzyki.

Na około 15km przed klubem fitness zostały rozstawione rowerki i pewna grupa trenowała przy głośnej muzyce. Akurat był to utwór Shakiry z Rihanną - Can’t remember to forget you. Jak to mówią, nic nie dzieje się przypadkowo Nie podczas Półmaratonu! (Jestem fanką Rihanny, o czym może świadczyć fakt czekania 10 godzin w Gdyni przed jej koncertem, aby stać przy samej scenie). Po 15km wzięłam chyba z trzy kubki wody. Pierwszy wylałam na głowę, drugi mi wypadł, a z trzeciego się napiłam. Bałam się, co będzie po tych 15km, ponieważ do tej pory tempo umiałam utrzymywać tylko na takim dystansie. Wszystko szło zgodnie z planem do końca 17km. Kolka. Kurde… kolka. Co mam zrobić ?

Pełna paniki zagadnęłam pewnego biegacza, który dał mi najlepszą radę na świecie, a mianowicie: „BIEGNIJ". Na treningach często mi się to nie zdarzało, jednak wtedy lekceważyłam to. Nie wiedziałam, co mam robić. Zaczęłam szybciej oddychać, bo tylko taki znałam sposób na pozbycie się tej nieszczęsnej kolki. Przeszła po ponad 5 minutach. Kilometr 17-18 był dla mnie prawdziwą męczarnią. Wyobraziłam już sobie najgorszy scenariusz, czyli mnie idącą. Tam właśnie straciłam dokładnie 11 cennych sekund. Jednak nie zatrzymałam się, biegłam! Na 18. km spotkałam znajomych wolontariuszy, którzy godnie mi kibicowali. Po przebiegnięciu mostu na Kórnickiej przestałam kontaktować. Po prostu biegłam. Przyśpieszyłam trochę, ale nie tak, jak chciałam. Zabrakło mi „paliwa” po prostu. Dobrze, że nie zwalniałam. Ale już wtedy wiedziałam, że zbliżam się do linii mety.

Przy Jeziorze Maltańskim dostrzegłam kolejnych znajomych kibiców, było mi bardzo miło. Biegnę dalej, widzę lekką górkę a przy niej ostatni punkt odżywczy. Zbiegłam już na drogę przy jeziorze. Kolejne znajome twarze, znajome głosy, bo wszystkich nie widziałam. Już końcówka, nie mogłam odpuścić. Iii ? Dobiegłam! Z czasem netto 1:50:17 i średnią prędkością 5:13" Jako 2655 uczestnik, 220 kobieta na mecie. Chciałam wspomnieć, że kobiet było 1700. Jak widać zmieściłam się na złamanie 2 godzin. Biegnąc do mety, już kompletnie nie wiedziałam, co wyświetla zegar, jednak byłam z siebie dumna. Nie ze względu na czas, tylko dlatego, że dałam z siebie wszystko, całe 100%, nieważne, że kolka zabrała mi te cenne 17 sekund. Ważne, że sobie z nią poradziłam i nie odpuściłam podczas biegu, a właśnie to się liczy najbardziej-wytrwałość.

Po przekroczeniu linii mety czułam się po prostu jak pijana. Zaczęłam się odbijać od ludzi, opierać się o nich. Mogłabym się przewrócić, gdyby nikogo nie było obok mnie. Żaden z biegaczy nie miał mi tego za złe. Przeszłam kawałek dalej i położyłam się. Leżałam dobre 5 minut, musiałam dojść do siebie i ochłonąć. Dopiero po czasie zaczęłam szukać mojego taty. Pierwszy telefon od mamy, pada pytanie: „Żyjesz?" No, jak widać przeżyłam i mam się dobrze. Nigdy nie czułam się bardziej żywa i pełna energii niż wtedy. Po oddaniu chipa wypadałoby zjeść obiad. Na szczęście nie był to prześladowany przeze mnie makaron, którym faszerowałam się cały tydzień. Po obiedzie czas wracać. Był to ten dzień, który na zawsze, pozostanie w mojej pamięci. Jestem szczęśliwa, że istnieją osoby, które chciały ruszyć dupsko, wstać rano w niedzielę i pojechać do Poznania pociągiem tylko po to, żeby przez te 3 sekundy dodać mi otuchy.

I tak oto właśnie nielegalnie, jako 16-latka zrealizowałam mój cel. Życzę każdemu, aby stawiał na swojej drodze wyzwania, do których droga wcale nie będzie prosta, ale za to kształtuje osobowość i uczy pokory. Systematyczność i wytrwałość są to cechy, które należy wypracować, aby osiągnąć sukces. Mogę śmiało powiedzieć, że uzależniłam się od biegania. Bieganie nie jest już częścią mojego życia, jest moim życiem. Dzień bez jakiegokolwiek wysiłku fizycznego jest… nie jest dniem!

Martyna Staśkiewicz - www.tamitolarun.pl

Polecamy również:


Cofnij
Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce