Półmaraton Jurajski w Rudawie
Opublikowane w pt., 08/08/2014 - 12:57
Relacja Macieja Kramarczyka – Ambasadora Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój
W niedzielę 9 czerwca 2013 od rana można było zaobserwować w okolicy Rudawy wzmożony ruch śmiałków, którym nie straszne były zalane pola, gdzie zwykle mieścił się parking i żar z nieba zwiastujący dużo pracy dla służb medycznych – pisze Maciej Kramarczyk.
Biegowa impreza w tym miejscu – Półmaraton Jurajski – przebiegała jak co roku. Po starcie dzikie tłumy rozpoczęły walkę o miejsce w peletonie biegaczy. Zapewne w trosce o ducha fair play, ustawiona była przez nieznanych sprawców, zapewne kibiców, informacja o kontroli radarowej.
Na jednym z punktów z napojami w znanych wspinaczom skałkowym Bolechowicach, tuż przed oczekiwaną serią podbiegów, zauważyłem, jak co roku prawie tradycyjne, bo nie kakaowe pishingery lokalnej produkcji (dla osób które chodzą na dwór a nie na pole wyjaśniam, że chodzi o andruty). Niestety tak ciężko pracowałem nogami, że nie miałem czasu ich załadować.
Pot zalewający na podbiegu czoło nie pozwalał też podglądać co się dzieje w parku przy zabytkowym XVII-wiecznym dworku w Karniowicach, którego właściciel, jeden ze "stu" z listy znanego tygodnika, prawdopodobnie nie był wśród sponsorów biegu. Za to jak zwykle dopisali zagrzewający do boju kibice, w okolicy pobliskiego osiedla mieszkaniowego z czasów Edwarda Gierka.
Temperatura i napięcie mięśni rosło z minuty na minuty, ale dzielni strażacy niczym wysłannicy niebios przygotowali kurtyny wodne. Wody mi nie brakowało, ale zauważyłem, że lokalni kibice niczym miłosierni Samarytanie wystawiali przed domy miednice i kubki z wodą. Szaleńczy zbieg w okolicach Będkowic zwiastował powolne zbliżanie się do mety. Niestety po drodze niektórzy źle mierzyli siły na zamiary i na poboczu było kilku biegaczy w objęciach aniołów z służb ratowniczych. Czułem, że, jak to mówią biegacze ze wschodu, "siewodnia życiówki nie budiet".
Na mecie czekał medal w kształcie jurajskiego gada. Dla głodnych i spragnionych była grochówka i piwo. Po tradycyjnie długim oczekiwaniu na rozstrzgnięcie tzw. konkursu tłum rzucił się do swoich mniej lub bardziej wypasionych stalowych rumaków, a jeden szczęśliwy wrócił nową Dacią.
Jako centuś od urodzenia lubię ten bieg, nie tylko za malowniczą i niemonotonną trasę, sympatycznych kibiców, których jest proporcjonalnie więcej niż na innych biegach, ale również za relatywnie niewysokie wpisowe, zwłaszcza przy wczesnym opłaceniu.