PZU Półmaraton Warszawski
Opublikowane w pt., 08/08/2014 - 11:55
30 marca 2014 na starcie biegu stanęło 11 215 uczestników, co jest rekordem frekwencji imprezy. Pobity został też rekord trasy, i to zarówno wśród mężczyzn i kobiet. Wszystkiego dopełniła piękna pogoda, która zachęcała do ruchu.
Warszawiacy mogli poczuć, że dzieje się w stolicy coś ciekawego. W okolice Stadionu Narodowego, gdzie rozgrywany był półmaraton nie dojeżdżały ani tramwaje ani autobusy. Jeśli ktoś nie posiadał auta to najlepszym środkiem transportu były pociągi. Co chwila na stacji Warszawa Stadion nowy skład wysiadały tłumy pasażerów – biegaczy.
Jadąc w takim zatłoczonym pociągu, intensywny zapach maści rozgrzewającej kilkudziesięciu biegaczy był – co tu dużo ukrywać – ciężki do wytrzymania. W pewnym momencie cały przedział kolejki rozbawiło pytanie jednego z pasażerów: „Przepraszam czy dziś jest jakiś bieg?” Nikt nie odpowiedział. Wagon pełen biegaczy, którzy nie byli anonimowi, bo pod swoimi numerami startowymi mieli imiona był najlepszą odpowiedzią.
Na peronowym zegarze było już po 9:35, gdy na stację przyjechał kolejny pociąg. Wśród pasażerów spotkałem Miłosza jednego z biegaczy, którzy już za kilkanaście minut mieli stanąć na linii startu.
– Jest to mój trzeci udział w imprezie. Wszystko wzięło się od tego, że pierwszy raz wystartowaliśmy z kolegą. Start umożliwił nam pracodawca w ramach promocji zdrowego trybu życia – tłumaczył z uśmiechem nasz rozmówca. – Od tego czasu bardzo mi się bieganie spodobało. Chociaż nie uważam się za zatwardziałego biegacza. Nie planuję żadnego czasu, miejsca ani wyniku. Biegnę rekreacyjnie dla zabawy. Moim założeniem jest tylko żeby nie przestać biegać i się tym cieszyć – dodał, po czym szybko się pożegnał, bo do startu zostało już tylko kilka chwil.
Przy Stadionie Narodowym oraz na Moście Poniatowskiego krzątanina jak w mrowisku. Biegacze mijają się i szukają swojego miejsca w strefie czasowej. Start znajduje się na dwóch pasach mostu. W dalszych strefach, które ruszą później trwają ostatnie ustawienia aplikacji w telefonach komórkowych i pozdrowienia od rodziny, która przyszła licznie kibicować. Równo o godzinie 10:00 starter daje sygnał i elita ruszy na trasę. Gdy ostatni zawodnicy wystartują, czołówka będzie już na 5 km przy ul. Miodowej.
Podczas gdy zawodnicy walczyli na trasie, na mecie trwały ostatnie przygotowania do powitania biegaczy. Zbierali się pierwsi kibice. Spiker raz po raz informował o przebiegu rywalizacji na trasie. Po 8 km w czołówce biegli czterej Kenijczycy: Moses Bowen, Victor Kipchirchir, Wanjiru Kariuki, Rotich Kiplegat, a także Etiopczyk Merkebu Birke.
Pierwsza piątka na 10 km miała czasy 28:42 / 28:43. Szósty zawodnik Kenijczyk Mwangi Maina tracił do nich już 20 sekund. Jedynymi pytaniami było, więc kto z pierwszej piątki wytrzyma tempo lub zdecyduje się na atak i kiedy to zrobi?
Odpowiedź poznaliśmy szybko. Po 11 km od grupy oderwał się Victor Kipchirchir, który uważany był za faworyta biegu. Jego rekord życiowy to 59:31 z 2012 roku. Po 15 km Kipchirchir prowadził miał czas 43:02 i o 25 sekund wyprzedzał drugiego Moses Bowena.
Długo wydawało się, że zostanie złamana godzina. Zabrakło tak cennych w lekkiej atletyce sekund. Ostatecznie Kipchirchir zwyciężył z czasem 1:00.48 czym pobił rekord imprezy (wcześniej najlepszy wynik należał do jego rodaka – Sammy Kigen Korrira 1:01.18). Po przerwaniu taśmy padł ze zmęczenia.
Pierwszy z Polaków Artur Kern był 10 z czasem 1:05.40. – Cała czołówka dzisiejszego biegu ma życiówki na poziomie 60 minut. Mój najlepszy wynik to poniżej 65 minut. Niestety ja pracuję 9 godzin w sklepie sportowym i mam czas na treningi tylko wcześnie rano lub późno wieczorem. Na szczęście wsparła mnie firma New Balance i mogłem dziś wystartować. Dzięki nim i dzięki mojej zawziętości jestem w pierwszej dziesiątce – powiedział na na mecie zawodnik z Sieradza.
Tuż za jego plecami na metę wbiegł Wojciech Kopeć, który nie tak dawno pobił rekord życiowy w maratonie podczas imprezy w Limassol (2:17:27). Teraz również liczył na dobry występ. – Chciałem tu pobiec poniżej 1:05.00. Realizowałem to założenie do 15 km, jednak wtedy zaczęło biec się ciężko. Nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, ostatnie kilometry biegłem z kolką. Czułem, że tempo biegu jest rekordowe. Pogoda była wymarzona. Najlepsza jaka mogła być. Niestety – opowiadał z lekkim zawodem, bo bieg zakończył z czasem 1:06.14. Dało mu to 11. miejsce.
Rekord trasy został pobity także w biegu pań. Tu najlepsza okazała się Kenijka Wanjiku Polline Njeru, która zwyciężyła z czasem 1:09:06 (dotychczasowy rekord należał do Etiopki Mary Dibaby i wynosił 1:11.24).
Najszybsza z Polek była Dominika Nowakowska, która zajęła 8. miejsce z czasem 1:15:37. – Do imprezy przygotowywałam się po raz pierwszy na obozie wysokogórskim w Meksyku. Z samego wyniku jednak nie jestem zadowolona. Liczyłam jednak na pobicie 1:14:06, czyli rekordu życiowego. Myślę jednak, że jestem zmęczona po obozie treningowym i na dobre rezultaty muszę jeszcze poczekać – powiedziała nam zawodniczka, która rok temu w Warszawie była druga ustanawiając wspomniany rekord.
Kolejni biegacze dobiegali do mety jeszcze długo po elicie. Wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni, bo już czekały na nich medale z wygrawerowanym, krótkim aczkolwiek treściwym hasłem:
Rekordziści byli tego dnia ważni i oblegani przez media, jednak podczas biegu każdy mógł poczuć kimś wyjątkowym. Mijane na trasie zespoły, bębniarze czy cheerleaderki, które pozdrawiały uczestników wszystko to jeszcze bardziej rozpogodziło ten piękny słoneczny dzień w Warszawie.