Błotna Biegowa Bitwa o Łódź [ZDJĘCIA, WIDEO]
Opublikowane w ndz., 07/06/2015 - 11:17
Nieuchronnie zbliża się godzina startu. A my widzimy, jak buduje się pierwsza przeszkoda – mur z kartonów. Zorientowani w serialowych perypetiach czytelnicy wiedzą, że tego typu przeszkody są bardzo niebezpieczne – tak swoją karierę zakończyła Hanka Mostowiak.
Głośne odliczanie. START! Jest OGIEŃ! Cała grupa ZAPALONYCH biegaczy wyruszyła na trasę 4. Biegowej Bitwy o Łódź. Skoro jest „ogień” i „zapaleni” biegacze, już na pierwszych metrach nie mogło zabraknąć… Straży Pożarnej. Tak, pierwszy zapał skutecznie studzili strażacy za pomocą dwóch węży i hektolitrów wody. Kiedy dobiegłem do kartonów, niewiele z nich już zostało, biegacze niczym taran zburzyli mur. Dym z rac tylko wgryzał się w płuca. To dla osłody nadchodzących ciężkich kilometrów.
Dalej już było tylko… LEPIEJ. Dużo krzaków. Rozgrzane na podbiegach i zbiegach ciało studziła woda. W butach mam bajoro, przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy myśleliśmy, że mokre buty są nam ciężarem – wskakiwaliśmy do błota po pas. Debiutanci i mniej doświadczeni gubili buty, byli tacy, którzy do mety wrócili tylko z jednym. Dalej podobne atrakcje – woda, krzaki, błoto. Czy najgorsze już za mną? Nie wiem. Na ulicznych biegach jedyne czego się spodziewamy to tabliczki i punkty z wodą, tu choć ich nie było to spełniałyby one drugorzędną rolę. Utrzymać tutaj jednolite tempo to jak chcieć złamać 2 godziny w maratonie. Co będzie za 50, 100, czy 500 metrów?
Wybiegając na w miarę płaski odcinek oddycham z ulgą i łapię kilka głębokich haustów powietrza. Zaraz znów z pewnością się zacznie dalsza zabawa. Niekończąca się historia – tak do 5 kilometra, gdy wybiegliśmy na padok i stworzony na nim plac zabaw dla dorosłych. Były płotki ze słomy, czołganie pod zasiekami, przeskakiwanie przez opony, „spacer farmera” czyli okrążenie z oponami. Wisienką na torcie, kropką nad i były Wilki – WILKI ŁÓDZKIE. Łódzka drużyna futbolu amerykańskiego dała mocno odczuć, jak wygląda gra na ich boisku. Osobiście postanowiłem się nie poddawać i z impetem oraz spartańskim rykiem wbiegłem prosto w nich… Zderzyłem się ze ścianą. Rozbawione „tym nas nie przestraszysz” sprowadziło mnie na ziemię i pozwoliło rozpocząć drugie, krótsze kółko.
Przez większość drugiej części trasy zastanawiałem się, czy wolałbym jedną dużą, 12-kilometrową pętlę, czy dwie mniejsze. Z jednej strony „bieg w nieznane”, z drugiej marna świadomość, że jeszcze raz przez to wszystko musimy przechodzić. Krzaki, górki, pagórki, błoto, woda, błoto. Ciężkie buty, pył, zmęczenie. Na twarzy nie tylko mojej, ale i towarzyszy niedoli, widoczne zmęczenie, ale również i szaleńczy uśmiech. W takich biegach nie startują zdrowi na umyśle. Podtrzebujemy wrażeń, emocji, sprawdzamy ile jest wstanie wytrzymać nasz organizm. Endorfiny, potrzebujemy endorfin!
Wracając z kolejnego kółka ponownie wbiegaliśmy na „plac zabaw” Wreszcie upragniona meta. Zmęczony, brudny jak nigdy, śmierdzący. Ale to nic – uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Dorosłe dzieci.
Podsumowując: impreza o kapitalnym charakterze, idealna dla osób, które chcą uciec od „ulicznego ściganctwa” i w leśnej aurze spotęgować produkcję endorfin. A tych – gwarantuję – nie zabraknie! Organizator z wrodzoną skromnością wspominał, że były potknięcia – ale tych nie robi ten, kto nic nie robi lub spoczywa na wcześniej obranym schemacie organizacji. Tego nie można powiedzieć o Bitwie o Łódź. Trasa za każdym razem jest ciekawsza, urozmaicona i dopracowana tak, byśmy mogli się zmęczyć i ubrudzić.
Ale przede wszystkim tym, co mnie – startującym już po raz drugi w Bitwie – rzuciło się w oczy, jest rozwój organizacyjny. To, w czym wcześniej startowałem zdawało się być harcerską zabawą z dorzuconymi tu i ówdzie przeszkodami. Zmiana lokalizacji startu i mety na Leśniczówkę dały możliwość zorganizowania prawdziwego naturalnego toru przeszkód, pokazania oblicza przyrody bez konieczności budowania dodatkowych utrudnień. A jeśli dla niektórych to mało – opisany wyżej „plac zabaw” pozwalał utytłać się na całego.
Czy było ciężko? Było! I tak miało być! Biegaczom wyszły braki ogólnorozwojowe, a crossfitowcom niedobór długich biegów. Wygrali najlepiej przygotowani, którzy mają nie tylko w nogach. Kto wygrał Bitwę o Łódź? Wszyscy. Wszyscy uczestnicy, którzy minęli linię mety, wszyscy kibice, którzy wspierali na ostatnich metrach i wreszcie organizatorzy. Jedną bitwę wygraliśmy. Jednak w przyszłym roku czeka nas kolejna potyczka. Czas rozpocząć odliczanie.
Co będzie za rok? Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Chcę zobaczyć to na trasie. Dziękuję organizatorom za z pewnością niesamowitą pracę włożoną w przygotowanie trasy i atmosferę, którą długo będziemy wspominać w biegowych kuluarach. Po biegu zapewniali, ża za rok będzie ciężej – biorąc pod uwagę dotychczasowy rozwój imprezy możemy być pewni, że słowa dotrzymają…
Kamil Weinberg, Szymon Drab