Gdy ponoszą emocje… Recordowa Dziesiątka Ambasadora
Opublikowane w pon., 11/03/2019 - 13:19
W miniony weekend - można powiedzieć - ruszyły starty wiosenne. Ponad cztery tysiące biegaczy sprawdzało formę podczas Recordowej Dziesiątki w Poznaniu. Edycja jubileuszowa, bo już piętnasta. A ponieważ w dniu startu obchodziłem urodziny, nie mogłem przegapić tego wydarzenia - po raz pierwszy pobiegłem jako weteran lekkiej atletyki!
Na poznańską Maltę, gdzie było zlokalizowane biuro zawodów, ruszyliśmy parę minut przed 10. W biurze niestety kolejki, i to duże, także troszkę poczekaliśmy zanim odebraliśmy swoje pakiety startowe. Niektórzy byli poddenerwowani małą ilością miejsca w biurze na tak wielu biegaczy i faktycznie za to należy się duży minus organizatorowi.
Po odbiorze swojego numeru poszedłem się przebrać w ciuchy startowe. Troszkę jeszcze posiedziałem w cieplejszym pomieszczeniu i na pół godzinki przed startem ruszyłem na oddalony o około tysiąc metrów start.
Pogoda była wietrzna, ale tragedii nie było. Wiedziałem, że bardziej wieje w okolicach Jeziora Maltańskiego, a jak tylko wbiegniemy w centrum miasta, zrobi się o wiele cieplej. Przed biegiem zrobiłem 2 km rozgrzewki, troszkę rozciągania i poszedłem do swojej strefy startowej.
Od ponad dwóch tygodni pobolewa mnie noga w okolicach kości piszczelowej. Na szczęście to tylko mięsień, ale czasami sprawia mi to ból, np. przy stawianiu kroków. O szybszym bieganiu nie ma mowy. W niedzielę czułem się jednak dobrze, do tego stopnia, że postanowiłem pobiec mocno. Miał to być szybszy bieg, niewidziany od paru miesięcy. W planach było pobiec troszkę poniżej 45 minut… i to był błąd…
Punktualnie o 12:00 ponad 4 tysiące biegaczy ruszyło na trasę. Początek był bardzo szybki. Poniosło mnie troszkę, ale czułem się dobrze, więc biegłem. W centrum ustabilizowałem swoje tempo na ok 4:25 min./km, co i tak było szybko. Ale nie narzekałem. Wielu biegaczy z pewnością biegło na swoje rekordy życiowe, bo gdzie jak nie na szybkiej trasie, a taka właśnie jest w Poznaniu.
Dla mnie bieg skończył się na ok 8. kilometrze. Nie, że zakończyłem w nim swój udział, ale normalny bieg, zaplanowanym od początku tempem. Szybkość sprawiła, że ból powrócił z taką intensywnością, że ostatnie 2 km do mety kulałem.
Wlokłem się jak żółw… Biegacze jeden za drugim, czując już metę, mijali mnie jak pachołek, który stoi w miejscu. Każdy krok sprawiał mi ogromny ból. Meta była coraz bliżej. Ostatnie 100 metrów wydawało się ultramaratonem...
Skończyłem bieg z kontuzją. Najgorszy był fakt, że trzeba było jeszcze pójść po depozyt i się przebrać, w sytuacji, w której nie mogłem nawet chodzić.
Dowlokłem się jakoś, przebrałem i do domu. Czeka mnie teraz przerwa w bieganiu, mam nadzieję, że nie za długa. Po prostu jestem już za stary, akurat w dzień urodzin….
Mój czas na mecie to 46:53 – nie taki zły, przyznacie. W tym momencie nie ma to jednak znaczenia. Dla większości biegaczy był to pierwszy start w sezonie, po zimowych przygotowaniach. Ja mam nadzieję, że dla mnie nie ostatni.
Marek Pfajfer - Ambasador Festiwalu Biegów