Grossglockner Ultra Trail Pawła Pakuły. „Start, kryzys, nowonarodzony, cholera...”
Opublikowane w pon., 03/08/2015 - 09:27
Końcówka
[Sobota, 25 lipca, 90. kilometr trasy]
Ostatnie podejścia to moment, kiedy ponownie zaczynam czuć się wyczerpany. Tego właściwego, stromego, ostatniego wypatruję z utęsknieniem i nie mogę się go doczekać. Gramolę się na jakąś stromą górę, po drodze spotykam ratowników i pytam z nadzieją w głosie czy to może ostatnie podejście. Nie, przedostatnie – słyszę w odpowiedzi. Cholera.
W końcu jest to ostatnie. Na jego szczycie widać skalny grzbiet z jakimś ogrodzeniem – barierką. Wąż zawodników pnie się mozolnie pod górę. To głównie ludzie z pięćdziesiątki, ale są też i ci z mojej trasy. Podchodzi mi się bardzo ciężko. Podejście pod koniec jest strome na tyle, że pomagam sobie rękoma. Czasem przytrzymuję się rozpiętej dla bezpieczeństwa liny. Co jakiś czas robię przystanki dla wyrównania oddechu, który na wysokości 2700 metrów jest dziwnie ciężki.
Wśród mijanych osób jest druga kobieta z mojej trasy. Niska dziewczynka może metr pięćdziesiąt wzrostu, ale bardzo sympatyczna i rozmowna. Na moje uskarżania, że ja tu chyba padnę na tej górze ona mnie z uśmiechem pociesza i zachęca do ostatniego wysiłku, bo potem to już tylko zbieg.
W końcu osiągamy ostatni szczyt. Już tylko 14 kilometrów i zbieg 2000 metrów w dół, do Kaprun. Tu wyścig nabiera tempa. Wokół mnie jest kilka osób z długiej trasy. Zbiegamy po skałach i śniegu do centrum alpinistycznego Kitzsteinhorn. Ponownie spotykam Paula, sympatycznego Austriaka, z którym rozmawiałem wcześniej na trasie. Na punkcie szybko uzupełniam izotonik, pochłaniam kilka kawałków arbuza i ruszam w drogę. Ludzie już widać czują metę i zaczynają zbiegać coraz bardziej odważnie. Od tego momentu jest to możliwe, gdyż ścieżka nie jest tu trudna technicznie, niezbyt kamienista i niezbyt stroma. Jeśli ktoś ma siły to może się rozpędzić.
Zbieg do ulicy kilka kilometrów od Kaprun jest długi i monotonny, ale udaje mi się go pokonać w miarę sprawnie i bez wywrotki. Znowu kogoś wyprzedzam. Teraz już ostatnie kilometry. Uciekam przed chłopakiem biegnącym w dziwnych, kraciastych, jakby plażowych spodenkach. Przed Kaprun doganiam Roberta, sympatycznego Niemca poznanego na campingu. Robert idzie zrezygnowany, ale gdy zrównuje się z nim zagaduje i zaczyna biec. Biegniemy więc razem. Na niewielkim pagórku przechodzę w marsz zaś Robert biegnie, dzięki czemu ucieka mi do przodu. Nie gonię go, biegnę już swoje nie dając się dojść tym za mną.
Na metę wbiegam za dziewczyną z trasy 50 km bijąc jej brawo razem z kibicami. Ta przekracza linię i pada na asfalt wyczerpana. Patrzę na pokrwawione i posiniaczone kolana. Musiała wywinąć niezłego koziołka na skałach, bo jej kolana wyglądają jak u Marcina Świerca po ostatnim wyścigu.
Rezultaty
Spośród 239 osób zapisanych na trasę 110 km bieg ukończyło 64 mężczyzn i 3 kobiety. Dlaczego tak mało? Po części dlatego, że 10 minut po moim dotarciu do mety przyszła ulewa z odległymi grzmotami w tle. Organizatorzy i ratownicy uznali, że robi się zbyt niebezpiecznie i niektórym zawodnikom z końca peletonu nakazali zejść z trasy. Dlatego, choć limit wynosił 30 godzin to ostatni zawodnik, który dotarł na metę zrobił to w czasie 26 godzin z minutami. Wśród mężczyzn wygrali ex aequo Markus Amon i Klaus Gosweiner (czas 16:47.56). Wśród kobiet zgodnie z przewidywaniami zwyciężyła Anna Strakova (czas 21:37.16).
Ja sam z czasem 21:57.57 zająłem 23. miejsce. Przemysław Sobczyk, choć był na liście niestety nie wystartował. Z kraju nad Wisłą najlepiej wypadł Piotr Kłosowicz, który z czasem 19:37.16 zajął świetne, 8. miejsce. Po biegu porozmawiałem chwilę z Piotrem pytając o wrażenia z biegu.
Jak Ci się podobała trasa?
Piotr Kłosowicz: Trasa była dużo trudniejsza niż wyglądała z profilu, ale przez to ciekawsza, gdyż nie była taka dolinowa, jak się wydawało. Dużo się działo w górach. Były momenty eksponowane, których nie było widać, bo była noc, ale one były wręcz niebezpieczne.
Jak ocenisz poziom zawodów? Zająłeś wysokie ósme miejsce...
Z czego wynika, że poziom zawodów był niski (śmiech). Nie szacowałem swojego miejsca bo nie wiem, kto biega i trudno mi było ocenić ale poziom zawodów musiał być niski bo wiem po swoim starcie, że był daleki od ideału i ta pozycja zupełnie nie odzwierciedla wysiłku, który w to włożyłem, bo byłem cienki. Drugą połowę zawodów szedłem. Nie było mocnych zawodników, nie było nikogo ze znanej europejskiej czołówki.
Organizacja?
Jak na debiut uważam, że bardzo dobrze. W niektórych momentach nie podobały mi się oznaczenia. Na przykład przed zakrętem było dobrze oznaczone, wbiegasz za zakręt i przez jakiś czas nie ma nic. To czasami dawało poczucie dyskomfortu. Ale nie pogubiłem się nigdzie. Poza tym organizacja była w porządku, punkty dobrze działały, wszystko było dobrze zorganizowane.
Paweł Pakuła
fot. sportograf.com