TriCity Trail Ambasdora ze szczupakiem, gps-em biegdronką i spienionym kwasem chlebowym...
Opublikowane w śr., 22/07/2015 - 09:43
W pierwszej kolejności czeka na 62 kilometrze. Ale my powoli budzimy się ze stanu czołgającego w pieszy, a w końcu truchtamy. Marcin przesuwa się więc na punkt nr 70 km, bo się nie może doczekać. Czeka od rana, dopinguje... wszystkich, a jeszcze częstuje spragnionych napojami. Taki kolega...
Przed jednym z domów na trasie czekała miska z zimna wodą i zimna woda w butelkach.. Serdecznie dziękujemy, to było naprawdę przydatne. Orzeźwienie, bo zaczęło się robić coraz cieplej.
Truchtamy, bo już zaczynamy czuć zapach 73 kilometra. Nasi koledzy z trasy zostają trochę w tyle i biegniemy. Nareszcie fajny, chłodzący deszczyk. Widzimy, że ktoś biegnie, ale w innym kierunku. Pytam co się dzieje a ten odpowiada, że mamy 1,5 km do punktu. Akurat – myślę sobie – przecież to My dawaj wbiegamy w końcu do lasu, a tu... nic. Dzwonie do Marcina - gdzie jesteś chyba się zgubiliśmy. On natomiast macha ręką, że nas widzi. Robi za zająca, bo ucieka przed nami. Mamy ten 73 kilometr...
Stopy mi odpadają, a on mówi - wyglądasz jak byś wcale się nie zmęczył! Zobacz na Pawła - on ani razu nie narzekał.... Nosz kurna.... choć... Teraz to już tylko arbuza wody na drogę i lecimy 7 km. To tyle co nic. Marcin biegnie i zaraz narzuca ostre tempo. Kumpel – ok biegniemy, ale chcesz byśmy padli 100 metrów przed metą? A Marcin - jak zawsze rozbrajająco - no co ty, kulawego nie dogonisz?
Marcin ma kontuzję stawu skokowego a tu poświęca się dla nas. Robi za zająca, motywuje na ostatnie kilometry. Co najprzyjemniejsze - na trasie pojawiły się oznaczenia „co kilometr”, te z półmaratonu. To odliczanie nas motywowało. Mówię - Paweł biegniemy kilometr, a potem marsz i znowu do tabliczki. Ja też w swoich początkach ultra tak miałem - ostatnie kilometry były zawsze najtrudniejsze. Pilnowaliśmy Pawła jak się dało, a Marcin pilnował jeszcze mnie... Prawie jesteśmy, już słychać mikrofon i muzykę. Paweł zbiera siły i finiszujemy.
Ostatnie kilometry zrobiliśmy w prawie godzinę, choć wydawało się nam, że było szybciej. Ale i tak jest wielka radość. I medal – prawdziwy, leśny, bo cała trasa była po TPK.
Potem smaczny posiłek mięsny i wegetariański, pyszne drożdżówki i wszystkie rarytasy z trasy. Rozmawiamy z innymi, pytamy jak było, wzajemnie sobie gratulujemy. Pytam o wrażenia z trasy - wszyscy zadowoleni. Jedyny mały minus za niekontrastową taśmę, ale.... nie wszyscy się gubili. Mieliśmy mapę - bardzo dobra.
Czekamy na kolejną edycję, bo wszystkim się podobało. Można było odebrać depozyt zostawiony na starcie i skorzystać z pryszniców w szkole. Marcin poleciał do sklepu i zapewnił nam siatkę piwotoniku. Było co świętować.
Zostaliśmy jeszcze długo na miejscu, by witać kolejnych kolegów. Apotem wspólna wycieczka do SKM i do domu.
Jak zawsze najtrudniej jest następnego dnia - odparzenia jeszcze się nie zagoiły do końca po Ultra 147, a już pojawiły się następne. Ale już sporo mniejsze. Za to paznokcie nie dały rade przeżyć kolejne ultra i trzymały się na plastrach. Będzie trzeba te 5 plastrów niedługo odkleić...
Paweł pierwsze ultra ma już w nogach. Kolejne w Krynicy-Zdroju. Kogo się nie pytałem, to wszyscy już zapisani na 7 Dolin. Nie miałem kogo zaprosić!
Dziękujemy Organizatorom i wolontariuszom! Do zobaczenia na kolejnych biegach!
Pozdrawiam wszystkich
Krzysiek Kolatzek, Ambasador Festiwalu Biegów w Krynicy-Zdroju
Więcej zdjęć z 80 km i półmaratonu: TUTAJ