Beskidzka 160 - Salamandra Ultra Trail Ambasadora
Opublikowane w pon., 08/04/2019 - 09:29
W dniach 5-6 kwietnia na terenie najpiękniejszych okolic Beskidu Śląskiego odbyła się kolejna edycja biegów górskich pod nazwą Salamandra Ultra Trail. W tym roku bieg po raz pierwszy wystartował z zamku rycerskiego w Dzięgielowie, gdzie również umiejscowiona była meta.
Do wyboru jeden z czterech dystansów: SUT 100 - 100 km +/- 5600m, SUT 50 - 50 km +/- 3800m, SUT 25 - 25 km +/- 1400m i Zamkowa Salamandra - 10 km.
To jest moje trzecie podejście do tych zawodów, a konkretnie do SUT 50, można powiedzieć - do trzech razy sztuka. W 2017 roku bieg ukończyłem w okolicach 28 km, gdzie zapytałem kontuzjowaną zawodniczkę, czy nie potrzebuje pomocy. Okazało się, że nie. Na odchodne życzyła mi powodzenia, dodając „w Ustroniu Polanie nie zmieścisz się w limicie”. Pobiegłem dalej, ale zasiane ziarno zaczęło kiełkować. Po kilometrze odpuściłem zszedłem z trasy. W 2018 pokonała mnie grypa.
No i jest 2019 rok wraz z Mariolą moją żoną stoimy na starcie, zaczyna padać deszcz, temperatura nie za wysoka, większość a może wszyscy biegacze są zadowoleni, jednak nie ja - człowiek ciepłolubny. Trasa biegnie z Dzięgielowa przez Ostry Ostry Nydecki, poprzez Małą Czantoria i Wielka Czantoria, Soszów ,Wisła Jawornik do punktu kontrolnego w Ustroniu Polanie. Z Polany najbardziej strome podejście ponownie na Wielką Czantorię, Mała Czantoria, Kamieniołom i do mety.
Wydawałoby się, że część trasy już, ale góry są nieprzewidywalne i za każdym razem ta sama trasa, może nas w różny sposób zaskoczyć. Zaczęło się, odliczanie i w drogę. Po kilku kilometrach biegu okazało się, że jednak przesadziłem z ubiorem i szybko zdejmuję przeciwdeszczową kurtkę. Deszcz pada dalej, jednak z różną intensywnością i tak będzie przez cały dzień.
Pierwsze kilometry trasy nie są dla mnie zbyt wymagające, ąż ze zbiegu z Ostrego. Wydawało mi się, że jest ślisko - tak wydawało mi się. Teraz już tylko do pierwszego punktu kontrolnego na czternastym kilometrze, chce tam być jak najwcześniej przed limitem.
Na zegarku już 15. kilometr kiedy widzę punkt odżywczy i kontrolny, 23 minuty wcześniej niż ostatnim razem. Na punkcie łyk coli i dalej w drogę, dwadzieścia minut może okazać się niczym. Jestem na szlaku pomiędzy Małą i Dużą Czantorią tutaj pojawia się śnieg. W wielu miejscach stopniał i zamienił się w breję, w innych zacienionych miejscach szlaku nierówno ubity i zamarznięty, a jednocześnie zlany ciągle padającym deszczem. Nie biegnie się tu tak jak w 2017 roku gdzie świeciło piękne słońce, a po śniegu zostało tylko wspomnienie.
Sukcesywnie posuwam się do przodu, raz szybciej raz wolniej w zależności od ukształtowania terenu. W miejscu w którym ostatnio opuściłem trasę, jestem wcześniej o godzinę. To dobrze rokuje na ukończenie biegu, jednak z profilu trasy wynika, że będzie jeszcze pod górę i to znacznie, tak jak jeszcze nie było w tym biegu.
Punkt kontrolny w Ustroniu Polanie, opuszczam przed limitem i kieruje się ostro pod górę na Wielką Czantorię. Pomimo, że w całej tej zabawie wolę kierunek do góry, czasami w głowie pojawia się tęsknota za zbiegiem. W tym miejscu
kilkakrotnie, mijam się z biegaczem, zaczynamy rozmawiać i okazuje się jest z SUT100. Wyglądał jakby dopiero zaczął biec, chociaż podejście na Czantorię i mnie i jemu sprawiało trudność. Na szczycie dopadło mnie przerażające zimno, trochę powiało, deszcz też dalej robił swoje. Pogodziłem się z kurtką, a do tego dorzuciłem jeszcze rękawiczki. Mijające mnie osoby mówiły „najgorsze za nami”, a ja nauczony doświadczeniem myślałem powiem to dopiero na mecie. W drodze na Małą Czantorię patrzyłem jak biegnący przede mną zawodnik, przewracał się oglądał za siebie, by po chwili zerwać się i pobiec dalej, powielając ten schemat dwu lub trzykrotnie. Postanowiłem więc brnąć do przodu, aby spokojnie ukończyć bieg w limicie.
Na 40. kilometrze spotkała mnie największa nagroda na tym biegu. Na środku drogi czekała na mnie salamandra plamista, z którą delikatnie się przywitałem i odłożyłem na trawę, aby nic złego się jej nie przytrafiło.
Do mety zostało tylko 10 kilometrów, a na trasie dopiero zaczęła się zabawa - jazda figurowa na błocie. Tutaj w każdej chwili można było zaliczyć glebę i niektórzy zawodnicy odczuli to na własnej skórze. Buty na tym odcinku ciążyły niemiłosiernie, a na dodatek podejście w kamieniołomie. Nie wiem jakbym tam wlazł bez kijków i podziwiam wszystkich którzy tego dokonali.
Teraz już kilka zbiegów, co niektórzy mogli się znaleźć na dole szybciej niż się spodziewali. W oddali widzę dziewczynę, której nagle podcięło nogi i ląduje na drzewie. Krzyczę do niej czy wszystko w porządku bo nie widziałem czy się na nim zatrzymała, czy w nie uderzyła. Na szczęście skończyło się na potarganych leginsach.
Biegnę dalej. Widzę już drogę i wiem , że do mety tylko 800 metrów. Tutaj mija mnie kolega z SUT100 i znika mi z pola widzenia. Po chwili i ja wpadam na dziedziniec zamkowy i przebiegam metę.
Dostaje medal i butelkę piwa wyprodukowanego na tą edycję. Po kilku minutach pojawia się Mariola, jak zawsze uśmiechnięta i szczęśliwa na mecie.
Na jesień startuje Beskidzka 160 - Piekło Czantorii, może się spotkamy…
Dariusz Cupiał, Ambasador Festiwalu Biegów