Moja przygoda z Festiwalem Biegowym

Moja przygoda z Festiwalem Biegowym


    Niedawno, robiąc porządki na strychu moją uwagę zwróciły leżące na półce zakurzone i stare rodzinne albumy. Zaciekawiły mnie one tak bardzo, że zupełnie zapomniałam o sprzątaniu i bez reszty oddałam się przeglądaniu zdjęć.

Szczególnie moją uwagę przykuło zdjęcie, na którym mój dziadek w stroju sportowca przekracza linię mety - zajmując pierwsze miejsce. Tak się wówczas rozmarzyłam,  że również  zapragnęłam spróbować swych sił w biegach. Tego samego wieczoru leżąc w łóżku, zaczęłam poczynać plany dotyczące moich treningów i już wtedy nie mogłam doczekać się mojej pierwszej próby. Z przejęcia, aż nie mogłam zasnąć… 
Nazajutrz, pełna entuzjazmu przebrałam się w sportowy strój i z radością wybiegłam w zaplanowaną wcześniej trasę po parku. Będąc w połowie szlaku, okazało się, że moja forma nie jest tak wysoka, jak wcześniej sądziłam. Postanowiłam więc odpocząć chwilkę, by nabrać energii na dalszą drogę. Wtedy na tablicy ogłoszeń zauważyłam wielki plakat zachęcający do wzięcia udziału w maratonie podczas „Biegowego festiwalu’’. Pomyślałam, że będzie to idealna okazja, by się sprawdzić w nowej roli.

Tak bardzo zapragnęłam wziąć udział w tych zawodach, że  ponownie  zmobilizowałam się do wysiłku, by dokończyć swój bieg, po czym od razu wyruszyłam w następną trasę. Taki trening zakończył się dla mnie bardzo źle. Kolejny dzień powitałam z bólem mięśni, ledwo wstałam z łóżka… i mój zapał ostygł. Na szczęście rozmowa z dziadziem o jego sportowych wyczynach ponownie zmotywowała mnie do dalszej ciężkiej pracy.

Po trzech tygodniach systematycznych i wyczerpujących treningów  nadszedł czas, by sprawdzić swoją formę w konfrontacji z ogromną ilością uczestników startujących w Festiwalu Biegowym. Byłam pewna, że jestem  świetnie przygotowana. Miałam nawet aspiracje na zajęcie miejsca na podium. Już od samego startu starałam się utrzymać w czołówce, by  nie tracić dystansu do prowadzących i na ostatniej prostej zawalczyć o medal. Muszę przyznać, że było trudniej niż się tego spodziewałam, lecz z uporem dążyłam do zamierzonego celu. Radości mojej nie było końca, gdy na ostatnich metrach wyprzedziłam jedyną rywalkę, zajmując pierwsze miejsce.                                                

Rodzice wraz z dziadkiem – moim pierwszym trenerem, byli ze mnie bardzo dumni, gratulowali mi wygranej i hartu ducha. Przekonałam się wówczas, że ciężką pracą i wytrwałością można osiągnąć wymarzony cel oraz, że warto marzyć!


Podziel się: