Artur Jabłoński na podium WfLWR: „To była piękna walka”

 

Artur Jabłoński na podium WfLWR: „To była piękna walka”


Opublikowane w wt., 05/05/2015 - 12:13

Ubiegłoroczny wicemistrz Polski w biegach górskich na długim dystansie, w ostatnim czasie zmagał się z problemami ścięgna Achillesa. Najdłuższe wybieganie, jakie zaliczył w tym roku to ledwie 20 km. W Poznaniu pokonał aż 61,48 km, co dało mu 3. miejsce w kraju i 38. na świecie. Jak tego dokonał? Jak wyglądała walka na trasie? Zapytaliśmy.

Spontanicznie po kontuzji

Artur Jabłoński: - Od sierpnia ubiegłego roku nie mogę odnaleźć się po kontuzji na dobre. Wszystkie powroty do mocnych treningów kończyły się klęską. Od jakichś 3 tygodni jest lepiej. Mam za sobą dwa mocne treningi, po których nie objawiały się bóle. Wszystko jest więc chyba na dobrej drodze. Na majówkę nie miałem żadnych planów startowych, jednak jeden ze sponsorów tego biegu tworzył grupę. Dowiedziałem się o tym tydzień przed imprezą i jak zawsze postanowiłem zadziałać spontanicznie (śmiech).

Plan...

Moim pierwszym planem było po prostu przebiec jak najwięcej kilometrów w pierwszym zakresie, w tempie ok. 4:20 min.km. Z obliczeń wychodziło, że pokonam 42,5 km. Chciałem przyjemnie spędzić czas w Poznaniu, pierwszy raz w życiu miałem się nie ścigać, tylko „tuptać”.

… i realizacja

Na trasie... nawet nie poczułem zakładanego tempa. Zacząłem w tempie 3:50 min./km. Mijałem amatorów i w pewnym momencie, jakieś 200 metrów przede mną pojawił się Kuba Wiśniewski. Po chwili zrównaliśmy się. Chciałem z nim przebiec do tego 40. kilometra. Nie wiedziałem jak moje nogi wytrzymają taki wysiłek. Wierzyłem, że Kuba będzie wysoko, a może nawet wygra, więc próbowałem mu pomagać. Wychodziłem pod wiatr, a on biegł za mną.

Chyba po 40 kilometrach Kuba zaczął mieć problemy z mięśniem dwugłowym. Sztywniał mu kręgosłup. Pod względem mięśniowym więc odpadł, jednak taktycznie pomysł na bieg miał dobry. Ja zostałem na czwartym miejscu.

No stress

Nie czułem żadnej presji. Były momenty, że stawałem spokojnie na puntach odżywczych i robiłem „selfie” z kibicami. Biegłem spokojnie w tempie po 4:05 - 4:10 min.km.

Sprinterzy na 60 km!

Na 56. kilometrze zobaczyłem w oddali trzeciego zawodnika. Podbiegłem bliżej i zobaczyłem, że Wojtek Kopeć. Poznałem go po czapeczce i koszulce. Obudził się we mnie duch rywalizacji. Wszedłem na wyższe obroty i systematycznie go doganiałem. On zaczął się odwracać. Widziałem, że nie ma sił.

Na naszych ostatnich metrach (biegaczy gonił samochód-meta – red.) rozegrała się fantastyczna rzecz. Od kibiców słyszałem później, że była to „piękna walka”. Koniec był blisko, a ja miałem przed sobą jeszcze Wojtka. Żałowałem wtedy w duchu, że wcześniej się wygłupiałem, bo może byłbym już bliżej niego. Zmobilizowałem się. Podejrzewam, że ostatni kilometr biegłem w tempie 3 min./km, dzięki czemu awansowałem na trzecie miejsce. Nie miałem już sił na więcej, przeszedłem do marszu. Samochód mnie dogonił. Dramaturgia tamtej chwili była spora, za nami już ponad 60 km, a obaj weszliśmy na najwyższe obroty... Wojtek fajnie opisał to na swoim facebooku...

„Oczywiście nie mogę zapomnieć o Arturze Jabłońskim i walkę do końca. Ścigać się na 61 km w tempie około 3:00 na km to było coś niesamowitego”

źródło: facebook Wojciecha Kopcia

Mogło być lepiej

Wiem, że mogłem osiągnąć lepszy wynik niż 61 km. Gdybym zaczął lepiej. Na początku nie miałem jednak takiej ambicji. Myślałem, że nie dobiegnę nawet do 50. kilometra. Okazuje się jednak, że trochę tej siły mam (śmiech).

Być może jeszcze tu kiedyś wystartuję. Jeśli zdrowie dopisze i będę mógł normalnie trenować. Tu liczy się tylko zwycięstwo. To, że zająłem trzecie miejsce, nic mi nie daje. Z tego co wiem nawet nie byłem wspomniany na trasie ani w żadnych relacjach. Mam jednak dużą frajdę z tego, że udało mi się prześcignąć tak dobrych zawodników. Gratuluję Bartkowi Olszewskiemu.

Wysłuchał: Robert Zakrzewski

fot. facebook Dream Run / Tomasz Szwajkowski dla Festiwalu Biegów

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce