„Już nigdy tego pieszo nie zrobię, ale w przyszłym roku, chciałbym spróbować na rowerze” -, powiedział Tomas Kadlec, czeski zwycięzca 1000 Miles Adventure. Całą trasę przebiegł ze średnią prędkością 6,3 km/h. Na mecie znalazł się po 14 dniach i i tym wynikiem pobił rekord Vlastimila Dvoracka (2015 r.) - dokładnie o 2 dni, 20 godzin i 8 minut.
1000 Miles Adventure to cykliczna impreza, w której uczestnicy pokonują 1600 km bez wsparcia, meldując się na punktach kontrolnych. Trasę prowadzącą przez Czechy i Słowację, trzeba pokonać siłą własnych mięśni. Można to zrobić na rowerze, hulajnodze, biegiem, marszem itd.
Pomysłodawcą imprezy, której pierwsza edycja odbyła się w 2011 r., jest Jan Kopka, kolarz ekstremalny, uczestnik m.in. Iditarod na Alasce, autor kilku książek o swoich rowerowych wyprawach. Bierze też udział we własnych zawodach. W tym roku był roku przekroczył linię mety jako trzeci kolarz. Jego osoba przyciąga na start przede wszystkim specjalistów od dwóch kółek, ale od pierwszych w zawodów w stawce pojawiają się też biegacze. Klasyfikacja dla każdej dyscypliny prowadzona jest osobno. Bieg można również ukończyć w połowie trasy i cieszyć się koszulką Finisher 500. Celem jest jednak osiągnięcie mety.
Każda impreza, a zwłaszcza tak ekstremalnie długa, ma swoich bohaterów. W tym roku całą trasę na... hulajnodze - choć nico zmodyfikowanej - pokonał Richard Štěpánek. Wcześniej do mety docierał też na rowerze i biegiem.
Tegoroczna impreza już się zakończyła, ale bieg odbywa się co roku latem, co najważniejsze blisko Polski. Opłata startowa wynosi około 280 euro. To dużo, ale też nieporównywalnie mniej niż trzeba przeznaczyć na podobne biegi na drugiej półkuli. Udział w tej imprezie to również mniejsze wyzwanie logistyczne niż ekspedycja np. na Jukon.
Chętnych do udziału w 1000 Miles Adventure nie brakuje. Ale liczba miejsc jest ograniczona. W tym roku startowało 150 zawodników. Nie ma za to limitu czasu na ukończenie wyzwania.
IB