13. Cracovia Maraton: Ambasador z życiówką dzięki... herbacie z miodem?

  • Festiwal biegowy

Do Krakowa przyjechaliśmy wraz z przyjaciółmi późnym wieczorem w piątek. Z pewną trudnością zaparkowaliśmy na ulicy i poszliśmy do Hotelu. Tam balanga, o spaniu nie ma mowy. Więc poszliśmy na Stare Miasto.

Okazało się, że w Krakowie jest Noc Muzeów. Poszliśmy więc trochę „pooglądać”, ale ponieważ już około 1:00 w nocy zaczęto zamykanie muzeów, zaczęła się... Noc Drinków. Do hotelu zawinęliśmy po 3 rano. Tam... wciąż balanga. Ale byliśmy już znieczuleni więc szybko poszliśmy spać. Mimo wszystko zadowoleni, bo przed nami było przecież jedno z najważniejszych wydarzeń biegowych sezonu.

Relacja Jana Nartowskiego, Ambasadora Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój.

Sobota w Krakowie – od rana ulewa. Poszliśmy na zwiedzanie i później do biura zawodów po pakiet startowy. Ten okazał się dość skromny. Oprócz koszulki technicznej nie było w nim nic ciekawego. Cały czas panoszy się kryzys. Pasta Party tradycyjnie niezbyt smaczne – suche kluchy i bez picia. Musieliśmy coś znaleźć na mieście. Na zawodach zapowiada się duża frekwencja około 6 000 zawodników, ale nie spotykam wielu znajomych. Wracamy do hotelu o znośnej porze.

Rano o 6:00 pobudka i delikatne śniadanie. Ubieram się w koszulkę startową z Rzymu, jest naprawdę fajna. Zabieram ze sobą herbatę z miodem. To moja tajna broń!

Po 8:00 zjawiam się na Rynku, gdzie wyznaczono start. Trochę się rozgrzewam, trochę rozglądam za znajomymi. Pomału ustawiamy się w strefach startowych. Dopiero teraz widać jak dużo ludzi startuje. Zrobił się duży tłok.

Zza chmur zaczyna świecić słońce. Od razu robi się bardzo ciepło. O 9:00 dwa strzały z działa Najpierw startują niepełnosprawni na wózkach (chyba wszystkie kategorie, nie tylko hanbike'i) a chwilę później ruszamy my.

Moja strefa 4:00-4:15 dociera do startu z 5-minutową stratą. Początkowo biegniemy przez Rynek i ul. Grodzką, jest bardzo wąsko i ciasno. Pierwszy kilometr niewiele poniżej 6 min/km. Trzeba będzie odrabiać straty. Później, gdy już minęliśmy Wawel, trochę się rozluźniło. Zaczynam biec swoim tempem 5:05-5:10 min/km.

Kierujemy się na ul. Reymonta i w stronę krakowskich Błoni. Tam mamy do zrobienia trzy agrafki i później przebiegamy Wisłę. Z powodu ulewnych dreszczy w ostatnich dniach poziom Wisły był tu bardzo wysoki. Z tego względu organizatorzy zmienili w ostatniej chwili trasę w części za Wisłą. Nie będziemy biegli wzdłuż bulwarów wiślanych. Trasa jest dosyć kręta z licznymi podbiegami na wiadukty, nie ma długich dołujących psychicznie odcinków. Wciąż kluczymy po mieście.

Bufety ustawione dość gęsto co 2,5 km. Jest woda, izotonik, banany i czekolada. Ja tradycyjnie do 10. kilometra nic nie piję, później korzystam tylko z mojej tajnej broni, którą pracowicie ściskam cały czas w dłoni. Na trasie, poza Starym Miastem, niewielu kibiców. Trochę ich stało przy Błoniach i na większych skrzyżowaniach, poza tym jest dość pusto, jak w większości miast. W Polsce nie ma jeszcze tradycji dopingowania biegaczy na trasie. Szkoda...

Cały czas jest raczej chłodno. Tylko czasem słońce wyziera zza chmur i robi się upalnie.

Do półmetka biegnę równym tempem. Połówkę mijam z czasem 1:50:00 -jest dość nieźle, ale rewelacji nie ma. Tętno rośnie spokojnie od 138 do 142 bpm. Chłodzę się wodą tylko raz na półmetku. Poza tym, na 29. kilometrze zaczyna padać ulewny, ale przelotny deszcz. Ubranie zaczyna się nieprzyjemnie kleić do ciała, a buty chlupoczą i cmokają jak nasiąknięta gąbka. Robię krótką przerwę sanitarną i biegnę dalej.

Gdzieś na agrafce około 30. kilometra krzyczy do mnie Malwina, również Ambasadorka Festiwalu Biegowego. Pozdrawiamy się. Tym razem ja jestem pierwszy!

Po drodze spotykam wiele osób z Rzymu. Poznają mnie po koszulce, zawsze jest powód żeby się pozdrowić i trochę pogadać na trasie. Super!  

Od 30. kilometra zaczynam czuć zmęczenie. Tempo trochę spada do 5:20 min/km, ale nie odpuszczam. Nadal biegnę równo, ale cały czas boję się o żołądek, który zwykle teraz się odzywa. Na szczęście dzisiaj mam z tym spokój.

Około 34. kilometra znów krótka ulewa, ale przyjemnie chłodząca ciało. Mijam 36. kilometr, zwykle dla mnie kluczowy, zawsze tutaj słabnę. Tym razem jakoś ciągnę.

Na 37. kilometrze na krótko przechodzę do marszu. Jakiś gość z tyłu krzyczy „w Rzymie dobiegłeś, a tu nie dajesz rady?” – to mnie mobilizuje. Biegnę już do końca wyścigu. Zbliżamy się do Wawelu, okrążamy go z lewej strony i wpadamy w ul. Grodzką. Stąd już prosta droga na Rynek. W perspektywie ulicy widać w dali dachy Sukiennic.

Wzdłuż ulicy stoi tutaj, w szpalerze, więcej kibiców. Przyspieszam i szykuję się do finiszu. Od poprzecznej ul. Franciszkańskiej znów przyspieszam, wpadamy na Rynek. Jeszcze krótki szybki finisz – wyprzedzam kilku zmęczonych biegaczy, jednego ciągną do mety pod ręce koledzy. Widać, że każdy daje z siebie wszystko. Swoją drogą – świetna postawa biegaczy, fair play!

W końcu mijam metę. Czas 3:45:11, a więc jest życiówka, hura! Miejsce 1753/5378. Tętno doszło do 149 na trasie i 158 na finiszu. Nie jest jeszcze ze mną tak źle!

Za metą dostajemy bardziej wypasiony pakiet: folie termiczne, wodę, izotonik, banany,  jabłka i jakieś ciasteczka i żelki w reklamówce.

Świetna impreza, dla mnie szczególnie, bo w Krakowie poprawiłem już drugi raz życiówkę.

Pogoda na szczęście dopisała i nawet dwie ulewy nie zdołały popsuć imprezy. Szczególnie wrażenie robi start i meta na Rynku - to świetny pomysł! Trasa, pomimo problemów pogodowych, dla mnie dobra. Może nie najszybsza, ale nie nużąca. Możnaby na przyszłość nieco rozruszać kibiców.

Żegnamy Kraków z żalem, niestety nie możemy zostać dłużej. Wracamy na 18:00 do domu.

Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój