Gorący niedzielny poranek (14 czerwca – red.)nie zapowiadał łatwego biegu. Ale co to dla „Rzeźników”, bo i tak też nazywał się team, w którego składzie miałem przyjemność pokonać Makowską Piętnastkę.
Relacja Cezarego Doroszuka, Ambasadora Festiwalu Biegów
Na bieg namówił mnie kolega. Miał to być szybki i łatwy start na rozruszanie kości po zeszłotygodniowych harcach w Bieszczadach, dla mnie po dłuższej przerwie od biegania nastałem po Rzeźniku Utra. Trasa miała być dość prosta - najpierw 7,5 km z górki, później nawrotka. Zaplanowałem więc mocną pierwszą połówkę dystansu. Całość już niekoniecznie.
Dzień wcześniej - czym raczej nie ma co chwalić - skutecznie nawadniałem organizm na spotkaniu firmowym. Ale skoro miało to być tylko 15 km, i to łatwych kilometrów, to przecież nie zaszkodzi... Błąd...
Odbiór pakietów przebiegł sprawnie – wśród upominków m.in. pas na numer startowy, bidon i kupon na posiłek. Dość bogaty pakiet jak na wpisowe w wysokości 25 zł.
Niewielka grupa osób - ok. 120 - stawiła się na linii startu. Pomiar czasu miał być ręczny, więc szybko ustawiłem się w miarę blisko start. Po wystrzale startera ruszyliśmy.
Plan był taki – nie biegniemy za szybko, lecz dla przyjemności. Wystartowało się jednak tak fajnie (nie znajduję lepszego słowa), że po chwili byłem już siódmy w stawce, czyli w ścisłej czołówce. A skoro miało być z górki, to trzeba było ten fakt wykorzystać.
Chyba jednak nie do końca zrozumiałem się z kolegą i jego „z górki” okazało się istną kolejką górską - co kilka chwil zbiegałem, by zaraz się wspinać. Dodatkowo z nieba lał się żar, więc w głowie pojawiała się tylko jedna myśl - oby do pierwszego punktu z wodą!
Upragniony wodopój. W biegu łapię za kubek -połowę zawartości wylewam na twarz, biorę łyka i… kurde słodkie. Szybko okazało się, że obok wody były też kubki z napojem. Już nie jest mi tylko gorąco - mam lepką twarz i ulepek w ustach.
Niestety siły zaczynają mnie opuszczać. W głowie tylko myśl, by na nawrotce była woda, którą opłuczę twarz i usta ze słodkiego dodatku...
Niestety nawrotka jest, ale wody brak. Najbliższy punkt z wodą za ok. 3 km. To kara za zbagatelizowanie pogod. Cisnę, choć widocznie słabnę. Nogi mam jak po przebiegnięciu 110 km, a mój żołądek chce zwrócić zawartość wczorajszej integracji...
W żółwim tempie posuwam się do przodu. Czołówka już dawno zniknęła z moich oczu, a ja czuję, że wszyscy mnie wyprzedzają. Nawet ślimaki na poboczu żwawiej się poruszają niż ja. Oby do punktu z wodą...
Jest! Dopadam i piję jak smok. Obmywam twarz i odlepiam meszki, które zleciały się chyba z całej okolicy by się przytulić. Piję jeszcze jeden kubek i w ślimaczym tempie zmierzam do mety. Na kilometr przed finiszem mija mnie kolega z drużyny. Motywuje do dalszej walki. Ale ja marzę już tylko, by paść na pysk.
Meta w zasięgu mojego wzroku. Przyklejam uśmiech na twarz i ostatkami sił staram się jakoś dobrnąć do celu. Po ciężkiej walce udaje się. Medal i butelka wspaniale zimniej wody. I kolejna...
Pozostaje już tylko czekać na pozostałych uczestników biegu. Dekoracje i losowanie licznych nagród. Nam, „Rzeźnikom” udało się zająć 3. miejsce w drużynówce!
Polecam tę imprezę! Zapewne jeszcze się tam pojawię.
Wyniki
Panie
- Szafrańska Aneta
- Grabowska Maria
- Leśniak Urszula
Panowie
- Walerowicz Tomasz
- Roszkowski Tomasz
- Krukowski Krzysztof
Cezary Doroszuk, Ambasadora Festiwalu Biegów