25. Bieg Powstania Warszawskiego naszym okiem

Nawet burza, która przeszła nad miastem kilka godzin przed 25. Biegiem Powstania Warszawskiego nie zniechęciła mnie i większości uczestników do startu w tej wyjątkowej imprezie. Zgodnie z mottem zawartym na koszulkach „Za każdy kamień Twój, Stolico”, oddaliśmy hołd uczestnikom i ofiarom Powstania Warszawskiego. Autentyczny hołd.

Relacja Roberta Zakrzewskiego (www.FestiwalBiegow.pl)

Ostatni weekend lipca to dla wielu biegaczy data szczególna, bo zarezerwowana specjalnie na Bieg Powstania Warszawskiego. W wydarzeniu nie biorą jednak tylko i wyłącznie zaprawieni w bojach uczestnicy imprez biegowych, ale także osoby, dla których jest to doskonała możliwość oddania czci Powstańcom.

Startując już po raz czwarty w Biegu Powstania Warszawskiego spodziewałem się tradycyjnego już upału (mimo wieczorowej pory), tłumu kibiców zebranych przy trasie i wyjątkowej, jak zawsze, atmosfery. W tym roku jednak pogoda sprawiła niespodziankę. Na około trzy godziny przed biegiem, drzewa przed moim blokiem kłaniały się chodnikom pod naporem porywistego wiatru i deszczu.

Niespodziewana „akcja Burza” mogła wpłynąć na frekwencję. Biegacze stawili się jednak jak na rozkaz. Co prawda zmagania na 10 km ukończyło o ok. 200 osób mniej niż przed rokiem, ale na „piątkę” finiszowało o 589 uczestników więcej niż w 2014 roku. Być może na każdym innym biegu frekwencja byłaby niższa, tu jednak najważniejsza jest idea, pamięć. I te biało-czerwone opaski ze znakiem Polski Walczącej na ramionach.

Przed startem warto było się rozgrzać. Pierwsze kroki stawiane na mokrej ulicy przekonały mnie jak bardzo jest ślisko. Zastanawiałem się więc nad tym, że jeżeli taka „ślizgawka” jest przy ulicy Konwiktorskiej, to co będzie na krętym zbiegu przy ul. Karowej. Czy nie będzie wywrotek? Dodajmy, że jeszcze na kilkanaście minut przed biegiem wciąż kropił lekki deszcz. Niestety biegi to nie Formuła 1, gdzie w trakcie zmagań można zjechać do pit stopu w celu wymiany „opon”, a na trasę wjedzie samochód bezpieczeństwa.

W końcu nadeszła godzina 20:40, czas gdy stoimy w strefach. Deszcz przestał padać. Tak, jak rok temu, stoję w III strefie – czas powyżej 25 minut na 5 km. Niestety słyszalność jest tu momentami bardzo słaba. Podobno grał jakiś pan na trąbce, przemawiał jeden z Powstańców, ale nie było dane ocenić mi tego punktu programu. Ciszę nagradzamy brawami... chyba z grzeczności. W końcu czas na „Rotę”. Tradycyjnie wiele osób jest zdziwionych, że taki zwyczaj ma miejsce.

Czuć coraz większą adrenalinę. Za chwilę moment, na który czekałem cały rok. Jako mieszkaniec Woli od dziecka codziennie mijam miejsca i tablice pamięci przypominające o ludobójstwie dokonanym na tych terenach przez hitlerowców, i o walkach stoczonych przez odziały powstańcze. Czuję więc, że uczestnicząc w tej imprezie mogę choć w niewielkim stopniu upamiętnić bohaterów i poległych w czasie Powstania Warszawskiego.

Wróćmy jednak na trasę, właśnie zaczęło się odliczanie 10, 9, 8... 3, 2, 1. To wystartowała pierwsza strefa - wózkarze. My, jak ściana nośna, nie drgniemy. Chwila przerwy i drugie odliczanie 10, 9, 8... 3, 2, 1... wystartowała druga strefa. W końcu i my przechodzimy do przodu. Artur Kozłowski, którego podglądałem jak się rozgrzewa, pewnie już jest gdzieś daleko. Znów odliczanie i wreszcie ruszamy....

Po raz pierwszy czuję, że podczas Biegu Powstania Warszawskiego powietrze jest lekkie. Nawet co jakiś czas wieje wiatr. Nie ma tego upału i duszności znanej mi ze wszystkich edycji od 2012 roku. Przede mną morze czarnych koszulek i biało-czerwonych opasek. Widok wyjątkowy, podniosła chwila, ale żeby poruszać się w tłumie trzeba być czujnym.

Mijamy miejsca, w których działa się historia Powstania: szpital Jana Bożego, który był jedną z redut dla walczących na Starówce, dalej przy pl. Krasińskich znajduje się właz do kanału, którym ewakuowała się załoga Starego Miasta. Do tej ewakuacji nawiązuje Pomnik Powstania Warszawskiego, stający również przy placu, obok gmachu Sądu Najwyższego.

Po chwili jesteśmy przy kościele św. Anny i wbiegamy na Krakowskie Przedmieście. Zawsze to miejsce tętni życiem, pełno jest turystów, którzy zatrzymują się, żeby popatrzeć na to, kto biegnie i „o co w tym wszystkim biega”. Tym razem jednak pogoda wygrała, spacerowiczów jest niewielu, więc i doping jest niewielki. Jednak słychać pojedyncze brawa.

Zbiegamy w Karową i popularnego „ślimaka” znanego m.in. z Ogólnopolskiego Kryterium Asów rozgrywanego w ramach Rajdu Barbórki. Ja jednak zdejmuję nogę z gazu i kontroluję oddech. Wszyscy narzekają na podbieg, ale dla mnie najgorszy jest zbieg. Zawsze na dole czekała mnie kolka. Mija mnie trochę osób, ale „zobaczymy kto kogo minie na Wisłostradzie” – myślę w duchu. W tym fragmencie trasy tradycyjnie nie brakowało efektów dźwiękowych w postaci odgłosów strzałów płynących z głośników.

Wbiegamy na wspomnianą Wisłostradę i... „ciemność widzę”. Czarne koszulki, Wisła i wieczór prawie zlewają się jedno. Chyba jest jakaś awaria światła lub latarnie ogłosiły protest. Patrzę tylko na święcący się oddali Most Gdański. To tam trzeba biec. Z każdym krokiem jestem coraz bliżej, chociaż biegnie się coraz trudniej. Chyba nagrzany po całym dniu asfalt zaczyna parować. Wreszcie witam kolkę, jednak nie zamierzam przejść do marszu. Z tego wszystkiego nawet nie wiem czy działał Park Fontann.

Zerkam w prawą stronę na drugi brzeg rzeki. To tam stali Rosjanie, kiedy tu toczyły się walki i płonęło miasto. Tak blisko. Przyglądali się jak widzowie. Jednak wszystkie kwestie związane z podziałem wpływów w Europie zostały ustalone na konferencji w Teheranie w 1943 roku. W innej części okupowanej Europy, w tym samym czasie też trwało powstanie. W Paryżu walki trwały 6 dni (19-25 sierpnia) i zakończone były zwycięstwem Francuskiego Ruchu Oporu, przy wsparciu wojska pod dowództwem gen. Charlesa de Gaulle'a. Duży w tym udział miały armie Brytyjskie i Amerykańskie.

Zbliżamy się do końca pętli. Na deser podbieg przy Sanguszki, czyli moje małe Alpe d'Huez. Tłum biegaczy porusza się środkiem drogi. Z lewej znalazłem lukę, więc wdrapuję się na szczyt spokojnym równym tempem. W końcu przy trasie jest grupa kibiców, nawet mają nawet jakieś kartony i krzyczą „brawo Polacy”. Dalej gra muzyka, jest pan i pani z mikrofonem (to była chyba pogodynka Dorota Gardias), którzy mobilizująco okłamują, że do mety pozostało jeszcze tylko 200 metrów. Może nie jest tak fanatycznie jak na ostatnim etapie Tour de France, gdy kibice biegną przed kolarzami, ale ten fragment trasy tętnił życiem.

Jestem już kilkadziesiąt metrów za Polską Wytwórnią Papierów Wartościowych. Koniec podbiegu. Zbiegam na prawy pas prowadzący prosto do mety. Wreszcie nie będzie „dubla” od najlepszego zawodnika biegnącego na 10 km. Wtem kątem oka widzę jak lewym pasem wyprzedza mnie Mariusz Giżyński, który zaraz zacznie swoje drugie okrążenie. Co za pech. Przecież nie było auta prowadzącego bieg? Myślę sobie. Naglę widzę samochód ale daleko za naszym maratończykiem.

Gdy spragniony odbierałem napój, na trasę rusza ostatnia strefa w biegu na 10 km. Chwilę później zaczął padać deszcz...

Tegoroczną edycję zapamiętam właśnie ze względu na warunku atmosferyczne, nietypowe dla Biegu Powstania Warszawskiego...

Robert Zakrzewski