28 szczytów w 83 godziny, czyli niesamowita Biegowa Ekspedycja Korony Gór Polski

  • Festiwal biegowy

Pomiędzy fantazją, a marzeniami, pomiędzy jawą, a snem i w momencie, kiedy wschód i zachód słońca staje się jednym… Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. Wszyscy mamy swoje marzenia i pragnienia, jedne są realne, inne nie. Jedne są bardziej możliwe, inne wydają się być w ogóle nie osiągalne.
 
Ile razy doszliście do takiego miejsca, że staliście przed wyborem? Zastanawialiście się - ile to będzie kosztować pieniędzy, ile wysiłku? Jak wiele bym musiał zrobić, aby to się udało? Jak długo bym musiał pracować? Czy w ogóle warto? Udzielając sobie odpowiedzi, byliście pewni wyboru? 
 
Dziś stoję przed wami kolejny raz, oczywiście z moimi najbliższymi, którzy mi w tym pomogli i mówię wam. Bez względu na cenę, bez względu na ból, jaki trzeba znieść, bez względu na to, w jak ekstremalnych warunkach trzeba czasem się znaleźć, aby spełnić marzenia – warto. Mówię wam, cokolwiek by trzeba było zrobić… naprawdę WARTO! 
 
Zapraszam was do świata kolejnej Historii spisanej nogami. Zapraszam was do świata gdzie fantazja i marzenia stają się rzeczą dokonaną, do świata gdzie noc i dzień stają się jednością, do świata gdzie kilka bliskich sobie osób stara się dokonać czegoś wielkiego, do świata gdzie ból, smród, brak snu i wielogodzinny dyskomfort stają się twoim najlepszym przyjacielem. Zapraszam was do świata gdzie pasja zrodzona przez SIŁĘ nie zna żadnych granic…
 
Zacznijmy więc od początku. Marzenie o Koronie Gór Polski na biegowo tliło się w mojej głowie już od wielu lat, naprawdę nie sięgam już pamięcią, od kiedy. Nigdy w ogóle za bardzo nie patrzyłem realnie na to marzenie, ale z biegiem lat, zbierając swoje górskie i biegowe doświadczenia nabierałem pewności, że to naprawdę jest możliwe. Owszem będzie to kosztowało wiele pracy i wyrzeczeń, ale czego się nie robi dla marzeń? 
 
Na początku pogadałem o tym z moją Justyna, która się zgodziła. Następna osoba, z którą o tym pogadałem był mój trener. Marcin powiedział, że nie ma żadnych przeciwskazań i tu już nie ma, na co czekać, trzeba tylko się przygotować i działamy. Cały czas myślałem, z kim mógłbym się podjąć tego projektu. Kto jeszcze da radę?
 


Kto mógłby też tego chcieć? Kto byłby na tyle szalony? Do głowy od razu przyszedł mi Włodek, który zrobił już wiele szalonych biegowych rzeczy. Zadzwoniłem do niego w październiku 2022 roku. Od razu się zgodził. Od tamtego czasu już zaczynaliśmy to wszystko w głowie układać. Logistyka okazała się bardzo dużym wyzwaniem.
 
I to wtedy postawiłem poprosić kogoś o pomoc. Zadzwoniłem do Miłosza Szcześniewskiego, który jest rekordzistą tego wyczynu. Miłosz bardzo chętnie podzielił się swoimi doświadczeniami, przeżyciami oraz logistyką. Za co jeszcze raz WIELKIE DZIĘKI MIŁOSZ! 
 
Zebrałem to wszystko do kupy i spisałem, tworząc kilka stron A4 całego planu i logistyki. 
Kolejność zdobywania szczytów, miejsca, z których będziemy startować, udało się nawet rozpisać widełki czasowe z opcją szybką i wolniejszą. Planując to wszystko musiałem brać pod uwagę korki na ulicy, utrudnienia na trasie, nasze zmęczenie, zmęczenia naszych kierowców, supportu oraz masę innych losowych przypadków. To było naprawdę spore wyzwanie. 
 
Na początku 2023 roku spotkaliśmy się z Włodkiem, (co wcale nie jest takie łatwe, ponieważ Włodek, na co dzień pracuje i mieszka w Niemczech), aby ustalić szczegóły tego projektu oraz podjąć wstępna datę startu. Dogadaliśmy szczegóły i ustaliliśmy datę, którą udało się ostatecznie zrealizować. Zaklepaliśmy 24-27 czerwca 2023. Założyliśmy sobie, że damy rade to zrobić w 4 dni, no dobra w limicie 100h ostatecznie. 
 
Przed nami było ostatnie zadanie. Do naszego szalonego pomysłu potrzebny był THE BEST TEAM. Nie wyobrażałem sobie, żeby nie pojechała z nami moja Justyna. Choć na początku trochę się bała, ostatecznie się zdecydowała. Potrzebowaliśmy jeszcze 2 kierowców. Wiedziałem, do kogo się z tym udać. Umówiłem się na spotkanie z siostrą i szwagrem i to właśnie tam nasz zespół stał się kompletny. Kiedy zapytałem szwagra czy podjąłby się czegoś takiego, ten od razu się zgodził. Siostra również krzyknęła po chwili ‘jadę z wami!’
 
Tak oto powstała drużyna na medal. Załatwiliśmy sobie wszyscy urlopy i nie pozostało nic innego jak ostatnie przygotowania oraz modlenie się o dobra pogodę. 
 
Na 2-3 tygodnie przed wyzwaniem zaczął dopiero do mnie dochodzić strach. Czego tak naprawdę będę próbował dokonać. Na co ja tak naprawdę się rzuciłem. Strach niestety zaczynał wzrastać dalej z powodu fatalnych warunków na Rysach. Lato w Wysokich Tatrach baaaardzo zwlekało z przybyciem, co sprawiło, że spore ilości śniegu zalegały na dojściu na Rysy.
 
Cała sytuacja tak naprawdę wyklarowała się w ostanie dni przed wyzwaniem i mogliśmy jechać ze spokojniejszymi głowami, aczkolwiek nutka niepewności cały czas w nas była i powtarzaliśmy sobie z Włodkiem „niech już tylko będzie po Rysach, to będziemy dużo spokojniejsi”. Pamiętam ostatnie 3 dni przed wyjazdem, miałem okropnie szarpany sen, budziłem się i pierwsze, co robiłem to sprawdzałem jak sytuacja w Tatrach, już trochę miałem obsesję.
 
Do tego stres całego wydarzenia i człowiek się sam wyniszcza, zanim się to wszystko jeszcze zaczęło. Na szczęście dałem rade się jakość uspokoić i ostatnią noc przed wyjazdem przespałem całą. 
 
23.06 w piątek każdy z nas jeszcze był w pracy. Po pracy wróciłem do domu wypożyczonym busem. Bus był przygotowany zgodnie z moją prośbą, czyli miał wciągnięty ostatni rząd tylnych siedzeń. Około 16.30 przyjechał Bartosz z Beti i moja Justyna. Spakowaliśmy busa i pojechaliśmy do Lublińca odebrać Włodka z pociągu.
 
Z Lublińca wyjechaliśmy około 17:20 i pojechaliśmy na jedyny zaplanowany nocleg tego całego projektu. Nocleg w schronisku młodzieżowym w Św. Katarzynie. To tam mieliśmy zacząć w sobotę, 24.06 o 4 rano. 
 
Po przybyciu na miejsce zamówiliśmy sobie pizze i zjedliśmy wszyscy wspólnie ciepłą kolację. Ustaliliśmy że o 4:00 z Włodkiem wybiegniemy na Łysice i jak wrócimy to pozostali mają czekać gotowi ze śniadaniem. My weźmiemy tylko szybki prysznic, zjemy i lecimy w Bieszczady. Przygotowaliśmy sobie ciuchy na rano, potwierdziliśmy ostatni raz wszystko i poszliśmy spać.
 
Reszta planów była rozpisana na kartkach. Jeden komplet mieliśmy z Włodkiem z tyłu na siedzeniach, a drugi komplet miał support. Bagaże i torby były ulokowane z tyłu busa, a wierzcie mi sporo tego mieliśmy. Support zadbał o to, aby nam nie zabrakło niczego. 
 
 
Zaplanowana kolejność zdobywania szczytów:
 
1. Łysica 614m n.p.m.  – Góry Świętokrzyskie
2. Tarnica 1346m n.p.m. – Bieszczady  
3. Lackowa 997m n.p.m – Beskid Niski
4. Radziejowa 1266m n.p.m – Beskid Sądecki
5. Wysoka 1050m n.p.m – Pieniny
6. Mogielica 1171m n.p.m – Beskid Wyspowy
7. Lubomir 904m n.p.m – Beskid Makowski
8. Turbacz 1310m n.p.m – Gorce
9. Rysy 2499m n.p.m – Tatry
10. Babia Góra 1725m n.p.m – Beskid Żywiecki
11. Skrzyczne 1257m n.p.m – Beskid Śląski
12. Czupel 933m n.p.m – Beskid Mały
13. Biskupia Kopa 889m n.p.m – Góry Opawskie
14. Kłodzka Góra 765m n.p.m – Góry Bardzkie
15. Kowadło 989m n.p.m – Góry Złote
16. Rudawiec 1106m n.p.m – Góry Bialskie
17. Snieżnik 1423m n.p.m – Masyw Śnieżnika
18. Jagodna 977m n.p.m – Góry Bystrzyckie
19. Orlica 1084m n.p.m – Góry Orlickie
20. Szczeliniec Wielki 919m n.p.m – Góry Stołowe
21. Wielka Sowa 1015m n.p.m – Góry Sowie
22. Ślęża 718m n.p.m, - Masyw Ślęży
23. Waligóra 936m n.p.m – Góry Kamienne
24. Chełmiec 850m n.p.m – Góry Wałbrzyskie
25. Skalnik 945m n.p.m – Rudawy Janowickie
26. Skopiec 724m n.p.m – Góry Kaczawskie
27. Wysoka Kopa 1126m n.p.m – Góry Izerskie
28. Śnieżka 1603m n.p.m – Karkonosze
 
Dlaczego tak, a nie inaczej? Układając to wszystko musimy patrzeć na to, aby jak najszybciej się przemieścić busem miedzy danymi górami, oraz starać się wybrać jak najkrótszy szlak na szczyt do pokonania. Aczkolwiek nie zawsze biegło się najkrótszym, choćby dlatego, że opłacało się czasem przejechać mniej km autem  kosztem dłuższego szlaku. Ponieważ dotarcie na najkrótszy szlak, który np. zaczynał się z drugiej strony gór, zajęłoby dużo więcej czasu niż pokonanie np. 2km czy 4km więcej na biegowo.
 
 
24.06.2023 Sobota

1 lokacja -  Góry Świętokrzyskie
Boss – Łysica 614m n.p.m.
5,46km i 278m w górę.
Bohaterowie: Marunia i Włodek.
 
Wstaliśmy z Włodkiem o 3:45, to starczyło aby być gotowym o 4:00 przed schroniskiem. Punktualnie o 4 rano wyruszyliśmy na Łysicę. Byliśmy kawałek od szlaku więc nie miało sensu podjeżdżać autem, po prostu pobiegliśmy. Temperatura była bardzo w porządku, więc na Łysice wbiegliśmy raz dwa, zrobiliśmy zdjęcia i szybko zbiegliśmy. Ekipa czekała już ze śniadaniem.
 
Zatem tylko szybki prysznic przed wyjazdem w Bieszczady i lecimy. Po chwili byliśmy w busie i już jedliśmy śniadanie. Staraliśmy się przespać w busie, ale adrenalina była zbyt duża, to wszystko się zaczęło wiec nasze głowy miały eksplodować od emocji, a do tego rozmowy w busie przyjemnie płynęły. Dlatego do Wołosatego dojeżdżamy naprawdę szybko. 
 
2 lokacja – Bieszczady
Boss – Tarnica 1346m n.p.m
8,83km i 592m w górę.
Bohaterowie: Marunia, Włodek i Justyna.
 
Ogólnie pogoda nas trochę chciała postraszyć, chwile przed nami był tu deszcz, także bieszczadzkie szlaki przywitały nas błotem. Deszczowe chmury krążyły gdzieś cały czas obok. Wilgotność powietrza była tak wysoka, że po 1km byliśmy już cali mokrzy. Podejście na Tarnice jest bardzo łatwe i szybkie, więc bardzo przyjemnie się biegło.
 
Zleciało nam to raz dwa. Na górze było sporo ludzi, którzy do nas zagadywali, ale nie zdradziliśmy im, co robimy. Zrobiliśmy sobie zdjęcie na górze no i sruuuu na dół do busa. W połowie zbiegu spotkałem turystów, których wyprzedzałem zaraz na początku szlaku jak zaczynaliśmy. Oni byli dopiero w połowie podejścia.
 
Zapytali nas czy my już wracamy. „A no tak wracamy z Tarnicy” Zaczęli się śmiać i coś tam krzyknęli, że jesteśmy nienormlani. Już nie chciałem odpowiadać, że maja rację, tylko pobiegłem dalej. Bang! Dobiegamy do busa, Beti z Bartoszem czekają z przygotowanym jedzeniem i herbatą. Szybka zmiana ciuchów bo jesteśmy cali mokrzy i z błota. Wypiliśmy herbatę duszkiem i lecimy dalej w kierunku Lackowej. Niestety to kolejny długi odcinek do pokonania autem. Ale potem już miało być coraz to krócej autem. 
 
3 lokacja – Beskid Niski
Boss - Lackowa 997m n.p.m
7,68km i 396m w górę.
Bohaterowie: Marunia i Włodek
 
Jadąc w Beskid Niski obserwowaliśmy aplikacje z pogodą, która mówiła nam, że w momencie, kiedy dojedziemy na miejsce, będzie tam chwile po konkretnej burzy. I rzeczywiście tak było. Mimo dokładnej rozpiski lokalizacji nie mogliśmy za bardzo dojechać do punktu naszego początkowego startu. Więcej musieliśmy tam z Włodkiem dobiec.

Niestety dzieje się coś, czego bardzo się bałem, obieramy zły kierunek. Na szczęście orientujemy się w odpowiednim momencie i nadrabiamy tylko 1km. Po powrocie na miejsce zrzutu resetujemy zegarki i zaczynamy jeszcze raz. Tym razem w dobrym kierunku. W końcu dobiegamy do punktu naszego startu i biegniemy już szlakiem. Lackowa jednak miała dla nas niespodziankę. I przygotowała nam coś, z czego słynie właśnie Beskid Niski, czyli z błota. 
 
Z góry Lackowej dosłownie spływała rzeka błota, tańczyliśmy w butach na szlaku jak Lackowa zagrała. Mimo naszych prób negocjacji z Lackową ona nie miała zamiaru nas słuchać. Rzuciła nam całe swoje gówno i powiedziała ‘bawcie się dobrze’. Nie pozostało nam nic innego jak brnąć przez to wszystko. 
 
Wilgotność powietrza w dalszym ciągu była tak wielka, jak w jakiejś dżungli. Doszliśmy do słynnej ściany płaczu przed szczytem, ale szybko ją pokonaliśmy, oglądając się za siebie później zastanawiałem się tylko, jak my tu zejdziemy z powrotem…
 
Na szczycie Lackowej szybka fota i powrót. Schodząc po ścianie płaczu trzymaliśmy się wszystkiego, co było tylko w zasięgu ręki. Drzewa, korzenie, czy same skały na ziemi. Jedne potknięcie i lecisz w dół i mamy po zabawie. Na szczęście rozsądnie z głową schodzimy i dobiegamy na dół.
 
Włodek stwierdził, że wspaniałym pomysłem będzie umycie się w kałuży. Z perspektywy czasu żałuje, że też tego nie zrobiłem. Opuszczamy szlak i biegniemy w stronę busa wydając z siebie od czasu do czasu jakieś dzikie i zabawne odgłosy, aby trochę sobie poprawić humory.
 
Dobiegamy do auta, gdzie ekipa czeka z ciepłym jedzeniem. Mmmm pycha! W końcu coś na ciepło, marzyliśmy o tym dosłownie! Ekipa opowiada nam o bardzo dużym problemie, ledwo zdążyła z przygotowaniem posiłku, bo było tak wilgotno i wiał tak mocny wiatr, że kuchenka nie chciała się normalnie palić. Zjedliśmy szybko, wytarliśmy się i oczyściliśmy z błota. Pędzimy dalej w Beskid Sądecki!
 
 
4 lokacja – Beskid Sądecki
Boss - Radziejowa 1266m n.p.m
9,87km i 485m w górę
Bohaterowie – Marunia i Włodek
 
Na Radziejową podbiegaliśmy w bardzo dobrych humorach. Wilgotność powietrza w dalszym ciągu nie miała litości. Oceniliśmy sytuacje i wiedzieliśmy, że zdążymy przed zmrokiem wiec nie zabieraliśmy czołówki. Wbrew długiemu odcinkowi poszło nam naprawdę szybko i zwinnie.
 
Na górze spotkaliśmy ekipę chyba 5 osób na rowerach, którzy do nas zagadali. Zrobili nam foto na górze i dopytywali o szczegóły wyprawy. Kiedy im odpowiedzieliśmy, nie do końca chcieli uwierzyć. Ale chyba jednak dali się przekonać. Nagle z ich strony padło „A może się z nami napijecie”

Włodek się zaśmiał, a ja powiedziałem ‘czemu nie?’ Widziałem, że mają dobrą whisky, więc grzech by było odmówić. Walnąłem jednego kielona i tyle. „Wasze zdrowie panowie” krzyknęli. A my powoli zbiegaliśmy już w dół. Do busa docieramy bardzo szybko. Wypijamy herbatkę i lecimy dalej. 
 
5 lokacja - Pieniny
Boss - Wysoka 1050m n.p.m
7.33km i 500m w górę.
Bohaterowie – Marunia i Włodek
 
Jak zaczynaliśmy to już robiło się ciemno, tutaj czołówki były już obowiązkowe. Pokonaliśmy szybko wąwóz i biegliśmy dalej w stronę Wysokiej. O dziwo spotkaliśmy jeszcze dwie turystyki, które wracały ze szlaku. Pozdrowiliśmy się i lecimy dalej. Zapadł zmrok, księżyc skrył się za chmurami i było mega ciemno. Do tego ta wilgotność powietrza… kiepska sprawa ogólnie.
 
Niestety, im wyżej się wdrapywaliśmy tym robiła się coraz to gęstsza mgła. Na ostatnim etapie wdrapywania mgła była już tak spora, że ledwo co było widać. Cieszę się, że znałem ten szlak (byłem tu niedawno), bo to bardzo ułatwiło nam wędrówkę. Na szczycie musieliśmy doświetlać tabliczkę, żeby było ją w ogóle widać na zdjęciu, mgła zabierała wszystko.
 
Zrobiliśmy fotkę i na dół. Odpuściliśmy tutaj na chwile bieg i staraliśmy się bezpiecznie schodzić we mgle. Zaliczyliśmy kilka ślizgów, ale na tyle kontrolowanych, że nic złego się nie stało. Kiedy zeszliśmy niżej mgła była już łagodniejsza, a na samym dole w ogóle jej już nie było. Dobiegliśmy do busa, część ekipy już spała, tylko Bartosz czuwał teraz, jako główny kierowca. Ruszyliśmy dalej w drogę.
 
6 lokacja – Beskid Wyspowy
Boss – Mogielica 1171m n.p.m
7,58km i 486m w górę
Bohaterowie – Marunia i Włodek
 
Zaczęliśmy jeszcze w sobotę, chwilę przed północą. Proszę Państwa, czekała nas najcięższa noc. Włodek cały czas powtarzał, że druga noc będzie najgorsza, a ja potwierdzałem jego słowa. Wiedzieliśmy obaj z doświadczenia, że nieprzespana noc to jest walka z omamami i różnymi stanami umysłu. Jednak tym razem pierwsza noc dosłownie chciała nas zabić .
 
Aczkolwiek teraz jeszcze nie było tak tragicznie. Kiedy wbiegaliśmy na Mogielice, spotkaliśmy po drodze obóz namiotowy gdzie tliło się jeszcze życie. Obróciliśmy się w tył i zobaczyliśmy w tle pięknie oświetlone miasta. Mgła tym razem odpuściła. Mogielica nasza, szybkie foto potem jeszcze siku i powrót.
 
Zbiegając na dół rozmawialiśmy z Włodkiem o GSBW  - Głównym Szlaku Beskidu Wyspowego. W obozie namiotowym nadal trwały rozmowy. Kiedy dobiegliśmy do busa ekipa się przebudziła i stwierdziła, że wyglądamy fatalnie. Po naszych oczach było widać, że ta walka jest nierówna. Wilgotność powietrza w dalszym ciągu nas zabijała.
 
Od wielu godzin walczyliśmy z tym. To jest tak, jakbyście przez wiele godzin byli w wodzie i próbowali w tym wbiegać pod górę. Druga para butów przemoczona. W zapasie trzecia, ale nie chciałem jej jeszcze użyć. Bartosz się pyta, co robimy, żebyśmy podjęli decyzje. Zdecydowanym głosem rzuciłem ‘jedziemy dalej’. 
 
25.06.2023 Niedziela
 
Jak tylko zatrzasnęły się za nami drzwi chyba od razu zasnęliśmy z Włodkiem. Pamiętam tylko jak Beti nas budziła, zostało 15min do celu. Ogarnęliśmy się z Włodkiem i podjęliśmy rozmowę z suportem że w drodze na Lubomir podejmiemy decyzje co dalej. Czy lecimy na Turbacz czy na Rysy. Oraz czy zrobimy dodatkowy postój dla wszystkich na sen czy lecimy bez przerwy. 
 
7 lokacja – Beskid Makowski
Boss - Lubomir 904m n.p.m
4,40km i 326m w górę
Bohaterowie – Marunia i Włodek
 
Byliśmy tak zmęczeni i zdezorientowani sytuacją, że nie potrafiliśmy z Włodkiem znaleźć początku szlaku. Ostatecznie po chwili jesteśmy na szlaku i podejmujemy kolejną nierówną walkę. Miałem wrażenie, że pada delikatny deszcz. Ale nie, to prostu ta wilgotność powietrza sprawiała wrażenie, że stoimy w deszczu. No to już były tak abstrakcyjne sytuacje, że nie dowierzałem. Miałem dość, chciało mi się spać, organizm jednak się nie buntował, wiec zmierzaliśmy na górę. Ale droga na Lubomir była straszna.
 
Przez jakieś wysokie zarośnięte łąki. Cali mokrzy, słyszę już jak mi chlipie w butach, no dramat… Droga kręta, co chwilę gdzieś jakiś zakręt. Czy może nam w głowach się już coś miesza? Docieramy jednak do Lubomira robimy fotkę, na górze jednak wieje przyjemny wiatr, miła odmiana od tej ciągłej wilgoci.
 
Spadamy na dół. Ja już znałem dalszy scenariusz, ale analizowałem go jeszcze w głowie. Po dotarciu do busa, widziałem minę Justyny, była przerażona naszym wyglądem. Już nie pamiętam czy się przebrałem cały, pamiętam tylko, że na pewno ściągnąłem buty i skarpetki. W aucie już piekielnie śmierdziało, ale kompletnie nas to nie ruszało.
 
Zdecydowałem, że ominiemy Turbacz i najpierw lecimy na Rysy. Bartosz mówi, że mamy niecałe 3 godziny drogi. Postanowiłem ze wydłużamy przerwę do 4h, dodamy godzinę na sen. Bartosz poprowadził prawie do granicy PL-SK, zatrzymał się na parkingu pod stokiem i dołączył do reszty, wszyscy spaliśmy. Po godzinie postoju na parkingu kierownicę przejęła Beti i ona już prowadziła aż do parkingu na Popradzkie Pleso.
 
Tam znaleźliśmy się chwilę przed 6 rano. Zatem dokonaliśmy małej zmiany, której byłem świadomy od początku, że może nastąpić. Rozmawialiśmy o niej dużo i wiedzieliśmy, że to jest bardziej możliwy scenariusz, który nie wprowadza żadnego chaosu ani nie wydłuża w jakiś kosmiczny sposób trasy. 
 
 
8 lokacja – Tatry
Boss - Rysy 2499m n.p.m
19,70km i 1306m w górę.
Bohaterowie -  Marunia, Włodek i Justyna 

Rysy, główne i najczęściej wypowiadane słowo przed wyprawą i na wyprawie. Baliśmy się tej góry Nie dlatego, że jest wysoka, bo to naprawdę żaden problem. Bardziej obawialiśmy się o warunki, jakie możemy zastać, że na górze jeszcze parę dni temu nie było mowy o swobodnym poruszaniu bez sprzętu. Zapewniano nas jednak, że już można bez sprzętu, zatem pobiegliśmy ze spokojniejszymi głowami.
 
Na szlak wyruszyliśmy chwile po 6 rano. Pogoda była idealna na zdobycie tego szczytu, zapowiadał się słoneczny dzień i dokładnie tak było. Droga w górę mijała szybko, a słońce świeciło coraz mocniej. Podwinęliśmy rękawy i atakowaliśmy dalej. Przedarliśmy się przez pierwsze śniegi jeszcze poniżej 2000m n.p.m ale nie było żadnego problemu. Potem łańcuchy i dalej w górę.
 
Przed szczytem śnieg napotkaliśmy jeszcze dwa razy, ale był naprawdę bezproblemowy. Kiedy zdobyliśmy szczyt poczułem ulgę, wiedziałem, że teraz już powinno być z górki. Pozwoliliśmy sobie na dłuższą chwilę na szczycie niż zwykle. Zawsze robiliśmy tylko fotkę i biegliśmy w dół. Tym razem chwilę tam posiedzieliśmy, trzeba było nacieszyć oko.
 
Przyśpieszyliśmy tempo w dół i dosłownie biegusiem znaleźliśmy się przy naszym busie. Temperatura była już wysoka. Beti z Bartoszem czekali już z ciepłym jedzeniem. Po Rysach wjechało również prędzej umówione bezalkoholowe piwko z restauracji „Pod Pałacem”, która była naszym sponsorem. Po krótkim delektowaniu się chwilą czas ruszać dalej, szczyty czekają.
 
9 lokacja – Gorce
Boss – Turbacz 1310m n.p.m
14,720km i 592m w górę.
Bohaterowie – Marunia i Włodek
 
Wracamy więc na Turbacz który był zaplanowany prędzej, ale sytuacja zmusiła nas do zamiany kolejności z Rysami. Ale puściliśmy to już w niepamięć. Ogólnie wiedziałem, że Turbacz sam w sobie nie będzie przyjemny. Dlaczego? Bo to długa trasa, był upał, do tego na szlaku ogrom ludzi. Ale nie ma co narzekać trzeba robić swoje.
 
Zaczęliśmy atak na górę, mimo że teren w większości był otwarty na słońce, to mieliśmy naprawdę dobre tempo. Bardzo szybko byliśmy na szczycie, aż sam się zdziwiłem jak to możliwe. Na Turbaczu tłumy, pielgrzymki, naprawdę jakaś masakra musieliśmy się przedzierać między ludźmi.
 
W powrocie z Turbacza zaliczamy szybką toaletę w schronisku, o dziwo bez kolejki. Słońce praży nas dalej a my mkniemy w dół w naprawdę dobrym tempie. Docieramy do busa, gdzie ekipa czeka z gotowymi kanapkami na dalsza podróż. Diablak czeka!
 
10 lokacja – Beskid Żywiecki
Boss – Babia Góra 1725m n.p.m
11,230km i 711m w górę
Bohaterowie – Marunia i Włodek
 
Babia, och Babia… ja nie wiem, ale ta góra jest naprawdę magiczna. Jest w niej coś takiego… wyjątkowego? To jest jak z kobietą: Kochasz, ale też nienawidzisz… Dlaczego? Bo ta góra ma swoje humory. Potrafi żonglować pogodą na pstryknięcie palcem. A nawet, jeśli pozwoli Ci na piękna pogodę od początku do końca wędrówki to sprawi, że w najmniej oczekiwanym momencie wyciśnie z ciebie całe soki, w dodatku zrobi to tak abyś cierpiał. Czy i tak było tym razem? A jak myślicie?
 
Zawsze miałem respekt do tej góry. Mieliśmy już różne przygody, pewnej zimy było już tak daleko, że mieliśmy się wycofać prawie przed samym szczytem, ale ostatecznie upór silnej grupy spowodował ze daliśmy rade wszyscy razem się jakoś przebić na szczyt. 
 
Zaczęliśmy powoli, z powodu remontu czerwonego szlaku do Sokolicy, musieliśmy pobiec kawałek niebieskim szlakiem a potem zielonym na czerwony za Sokolica. To wydłużyło nasze pierwotne plany, ale wiedzieliśmy o tym przed podróżą. Zielony szlak ciągnął się niemiłosiernie, Babia już dawała pierwsze sygnały, że trzyma nas za serducha i tak łatwo nie puści.
 
Udało się wskoczyć na czerwony szlak, który się ciągnął, ciągnął i ciągnął. Większość ludzi już wracało ale myśmy musieli jeszcze dotrzeć na szczyt. To już chyba za tym wzniesieniem Włodek nie? Tak chyba tak. I tak chyba z 2 razy się okłamywaliśmy nawzajem, ale Babia nie chciała pokazać swojego oblicza. Mimo naprawdę łagodnej pogody, to Babia wyczuła, że jesteśmy już bardzo zmęczeni i pomęczy nas jeszcze trochę abyśmy ją zapamiętali na dłużej.
 
Ta góra naprawdę nie chciała wpuścić nas na szczyt. Ale Babio! Pamiętaj, że pogrywasz też z niebyle kim! Wybacz moja droga, ale dziś nie zatrzyma nas nic aby złapać Cię za twe serce. W końcu docieramy na szczyt, szybka fota i lecimy w dół. Udało nam się biec do samego końca, wiedzieliśmy, że jeśli się pośpieszymy to może na Skrzyczne zaczniemy wchodzić jeszcze przed całkowitym zmrokiem.
 
Kiedy biegliśmy już w stronę busa, obróciłem się na chwilę do Babiej i rzuciłem: „Jeszcze się zobaczymy moja droga”. Przy busie czeka nasza ekipa z ciepłym jedzeniem teraz dla odmiany był ryż! Zjedliśmy i ruszyliśmy dalej.
 
11 lokacja – Beskid Śląski
Boss - Skrzyczne 1257m n.p.m
8,66km i 701m w górę
Bohaterowie – Marunia i Włodek
 
Jak zaczynaliśmy było ledwie widno. Po wejściu na zalesiony niebieski szlak z automatu zapaliliśmy czołówki. Było ciemno, podejście było agresywne i ostre pod górę, ale noc była piękna i ciepła. Powietrze było tak boskie że chciało się oddychać pełna piersią, po prostu chciało się żyć! I ta cisza… magiczna, ale i po części niepokojąca.
 
W połowie drogi pod górę zatrzymałem się, aby zobaczyć co za mną, a za mną proszę państwa, przepiękne widoki oświetlonej panoramy miasta. Powróciłem jednak szybko myślami na trasę spoglądając pod nogi, bo teren był naprawdę trudny. Zdobyliśmy szczyt, więc szybka fotka i powrót. Lekki zbieg spoglądając cały czas pod nogi i docieramy do busa. Lecimy dalej!
 
26.06.2023 Poniedziałek
 
12 lokacja – Beskid Mały
Boss - Czupel 933m n.p.m
8,42km i 469m w górę
Bohaterowie – Marunia i Włodek
 
Czupel, ostatnia góra w Beskidach i lecimy na druga połowę Polski. Marzyłem już o tym, bo wiedziałem, że to ta druga część naszego kraju jest łatwiejsza i pójdzie już dużo szybciej. To właśnie tam było już wiele krótkich odcinków z dużo mniejszym przewyższeniem. Ale zanim się rozmarzę, Czupel czeka.
 
Mimo bardzo późnej pory, było dalej naprawdę ciepło, prawie 20 stopni. Nie potrafiliśmy dojechać do początku szlaku, więc kawałek musieliśmy dobiec. Potem już zgodnie ze szlakiem. Co ciekawe byłem na Czuplu już kilkanaście razy, ale jeszcze nigdy nie podchodziłem od tej strony. Podejście było naprawdę świetne. W lesie praktycznie cały czas było słychać szelest zwierzyny, świecących oczu jednak nie spotkaliśmy tym razem. Musieliśmy być czujni, do Czupla musieliśmy dwukrotnie skręcić na szlaku. Ale docieramy bez problemu, szybka fota i lecimy z powrotem.

Docieramy do busa w dalszych szelestach lasu. Pod busem stwierdzam, że musze z sobą coś zrobić. Przed nami 3h jazdy w Góry Opwaskie. Ale smród jaki już czuje od siebie nie pozwoli mi chyba zasnąć, nawet mimo zmęczenia. Rozebrałem się za busem wziąłem 5l butle wody i zaczynam się myć jak gdyby nigdy nic.
 
Kurde, jest po 2 w nocy a ja stoję na waleta w środku lasu, przy szlaku na Czupel obmywając się zimną wodą z butelki. Marek, ja pierd… co poszło nie tak? Zaśmiałem się w myślach, po czym dokończyłem „prysznic” ubrałem świeże ciuchy i na bosaka wsiadłem do auta. Ruszyliśmy, a ja zjadłem jeszcze bułkę, Włodek już zasnął. Czas abym też odpłynął lub przynamniej spróbował. Chyba się udało bo następne co pamiętam to Beti która mnie budziła, że za 10min jesteśmy na miejscu. 
 
13 lokacja – Góry Opawskie
Boss - Biskupia Kopa 889m n.p.m
6,34km i 490m w góre
Bohaterowie – Marunia i Włodek
 
Ledwie przytomni zaczęliśmy podejście na Biskupią Kopę. Było ciężko, krótki zerwany sen nie pomagał. Niby druga noc miała być najgorsza, ale wierzcie mi wcale tak nie było. Pierwsza noc zdecydowanie była dużo gorsza. Wolno, ale do przodu, wspinamy się na szczyt. Włodek został gdzieś z tyłu, dlatego postanowiłem zrobić relacje na żywo.
 
Nie wiem, potrzebowałem tego, powiedzieć te kilka słów do was. Co wtedy czułem fizycznie i psychicznie. Musiałem to z siebie wyrzucić i mimo, że łza kręciła się w oku, to było to wspaniałe uczucie. Po chwili zdobywamy szczyt, szybka fota i uciekamy. Na dole ekipa czeka z herbatą i ciepłym śniadaniem. Szybkie jedzenie i lecimy dalej.
 
 
14 lokacja – Góry Bardzkie
Kłodzka Góra 765m n.p.m
5,97km i 396m w górę.
Bohaterowie – Marunia, Włodek i Justyna
 
Nie znałem kompletnie tej góry, ale okazała się piękna! Mała, ale niezwykle urokliwa pofałdowana górka, aby do niej dotrzeć musieliśmy kilka razy wbiegać i zbiegać. Na górze wysoka wieża widokowa, z której zobaczymy naprawdę przepiękny krajobraz. Szybka fota na górze i powrót do busa. A tam już czeka ciepłe jedzenie. Szybka szama i lecimy dalej.
 
15 lokacja – Góry Bialskie
Boss – Rudawiec 1106m n.p.m
9,70km i 386m w górę
Bohaterowie – Marunia, Włodek i Justyna
 
Jesteśmy w miejscu, z którego wbiegniemy na dwa wierzchołki - Rudawiec i Kowadło. Zgodnie z planem najpierw miało być Kowadło, ale stwierdziliśmy, że zaczniemy od trudniejszej górki. Obydwie górki są mi znane, kiedyś tu biegałem z przyjaciółmi z klubu podczas jednego z naszych treningów. I dobrze pamiętałem, że te tereny są bardzo korzeniste.
 
Trzeba czasem naprawdę uważnie i wysoko dźwigać nogi, aby nie zaliczyć gleby. Słońce już prażyło i nie pozwalało abyśmy o nim zapomnieli. Wspinaliśmy się na Rudawiec między turystami, których było tutaj naprawdę dużo. Tak jak i wtedy na treningu, tak i dziś trasa na Rudawiec się ciągnęła, ale było przyjemnie.
 
Jak biegaliśmy w trójkę z Justyną to było dużo weselej, ale taka jest właśnie moja Justyna. Gdziekolwiek się pojawi, tam pojawia się uśmiech. Docieramy do Rudawca szybka fota i lecimy w dół. Justyna pobiegła szybciej. Kiedy docieramy do skrzyżowania skąd mieliśmy wbiegać na drugi szczyt Justyna czeka już na nas z bananami i dodatkowym piciem. Zjadamy banany, uzupełniamy picie i kolejny atak.
 
16 lokacja – Góry Złote
Boss - Kowadło 989m n.p.m
3,97km i 247m w górę.
Bohaterowie – Marunia, Włodek i Justyna
 
Tutaj już poszło ekspresowo. Góra była zdobyta w mega szybkim tempie, szybka fota i bieg w dół. Podczas zbiegu poczułem, że coś jest nie tak do końca z moją lewą stopą. Miałem uczucie jakby mi coś wpadło do buta i mnie uwierało. Dobiegamy do busa, tam ekipa czeka z ciepłym jedzeniem.
 
Zjedliśmy i zaczęliśmy się powoli zbierać. Ja ściągnąłem buty i skarpety, aby zobaczyć co jest nie tak. Na stopie poczułem twarde zgrubienie, odcisk. Był już dosyć spory, ale tak twardy, że nie było szans na przebicie. Wszedłem do pobliskiej rzeki, woda była tak lodowata, że miałem wrażenie, że mi urywa nogi, wspaniałe uczucie ochłodzenia dla stóp i nóg, oraz doskonała okazja, aby się znów cały przepłukać. Czas w drogę!
 
 
17 lokacja – Masyw Śnieżnika
Boss - Snieżnik 1423m n.p.m
13,61km i 727m w górę.
Bohaterowie – Marunia i Włodek
 
Przed nami ostatni taki długi fragment, za Śnieżnikiem czekały nas same sprinterskie kawałki. Trochę obawialiśmy się tej góry, baliśmy się, że będzie się dłużyć. Było około 29 stopni, słońce cięło po karku. Zapowiada się bojowa przeprawa. Jednak droga na Śnieżnik okazała się naprawdę przyjemna.
 
Praktycznie całą drogę przegadaliśmy i uzgodniliśmy, że na górze będzie mała nagroda czyli kofola w schronisku. W życiu trzeba sobie wręczać małe nagrody to bardzo koloruje życie. Dobiegamy do schroniska, ale kofola poczeka, wypijemy ja dopiero przy zejściu. Zostało jeszcze podejście od schroniska na szczyt. Po dotarciu na szczy naszym oczom pokazała się nowa wieża widokowa, która wywoła w środowisku lokalnym wiele mieszanych emocji.
 
Cokolwiek by o niej jednak nie mówiono naprawdę jest nowoczesna i piękna. Jej historia jest warta poznania, zaciekawionych odsyłam do źródła, aby zapoznali się ze szczegółami. Na wieże jednak nie wchodziliśmy. Zrobiliśmy tylko foto i pobiegliśmy do schroniska po nasza nagrodę. Kofola była!
 
Dostaliśmy dwie półlitrowe butelki, wprawdzie nie były z lodówki, ale były zimne, wypiliśmy je prawie duszkiem. Skorzystaliśmy z toalety i popędziliśmy w dół. Śnieżnik pokonany szybciej niż zakładaliśmy i co ciekawe zrobiony z ogromna przyjemnością! Lecimy dalej!
 
18 lokacja – Góry Bystrzyckie
Boss - Jagodna 977m n.p.m
5,71km i 270m w górę
Bohaterowie – Marunia, Włodek i Justyna
 
Jagodna, bardzo podoba mi się ta nazwa, Justyna na pewno wie czemu. Bardzo delikatna i przyjemna górka z kolejna wieżą widokową na górze. W drodze na szczyt rozlega się przepiękna panorama. Na górze szybka fota i wracamy, mamy jeszcze masę roboty! Szybki skok do busa i lecimy dalej. W busie ogólnie trwają mocne dyskusje na temat jedzenia, powiedziałbym nawet że jest już nerwowo.
 
Chcieliśmy zjeść coś ciepłego, ale coś innego niż makaron czy ryż, marzyliśmy o czymś w stylu fast fooda. Ale jeździmy po takich wiochach, że ciężko coś otwartego znaleźć. Nagle uświadomiłem sobie, że nie daleko Karłowa jest nasz serdeczny kolega „Piaskowy Dziadek”, który był na Supermarotnie Gór Stołowych i czekał na nas ze swoją rodziną, specjalnie czekał, by nas zobaczyć i zamienić choć kilka słów.
 
(Supermaraton Gór Stołowych – biegłem kilka razy, jest to jedna i jedyna impreza, na której musiałem zejść z trasy z powodów zdrowotnych i też po niej napisałem relacje „Spowiedź pokonanego” która zaliczyła bardzo pozytywny odbiór). Dzwonię do Andrzeja i pytam czy może nam zorganizować coś ciepłego do jedzenia.
 
Andrzej mówi, że ma obok siebie pizzerie, doskonale! Zamówiliśmy u Andrzeja 5 pizz i 5 zestawów frytek. Umówiliśmy się na parkingu pod Szczelińcem na daną godzinę o której planowaliśmy dojechać. Euforia niesamowita, będziemy mieć ciepłe jedzenie! Ale zanim zjemy jeszcze jedna górka.
 
19 lokacja – Góry Orlickie
Boss - Orlica 1084m n.p.m
3,16km i 185m w górę. 
Bohaterowie – Marunia, Włodek i Justyna
 
Na Orlicę wbiegaliśmy już jak szaleni, ponieważ nasz smród przyciągał już chyba całe lokalne latające robactwo. Naprawdę jakaś szarańcza nad nami latała i nie chciała dać za wygraną. Przy Orlicy kolejna wieża widokowa. Na szczycie szybka fotka i prawie sprint w dół. Podczas zbiegu w dół odbieram telefon do Andrzeja, że będą parę minut później (ostatecznie są zgodnie z planem). Dobiegamy do auta i lecimy do Karłowa.
 
20 lokacja – Góry Stołowe
Boss - Szczeliniec Wielki 919m n.p.m
3,02km i 164, w górę.
Bohaterowie – Marunia i Włodek
 
Zanim przystąpiliśmy do ataku, podjechał Andrzej z rodziną. Boże, jakie wspaniałe uczucie, zobaczyć tego człowieka z taką ilością jedzenia! Pozwolę sobie tutaj przybliżyć postać Andrzeja – Piaskowy Dziadek. Kiedy nasze plany związane z wyjazdem na zawody do Rumuni się posypały, to właśnie Andrzej wyciągnął do nas bezinteresownie pomocną rękę i zaproponował, że nas zabierze. Od samego początku zżyliśmy się z Andrzejem i mamy świetny kontakt do dziś. I oby ta znajomość trwała do końca naszych dni! 
 
Dziś Andrzej znów ratuje nam skórę i załatwia nam ciepłe jedzenie. Wcinamy wszyscy jakbyśmy tydzień nie jedli i gadamy z Andrzejem i jego rodziną. Taka fajna chwila zapomnienia i odcinka o tej gonitwy, naprawdę tego potrzebowaliśmy. Ale wszystko, co piękne szybko się kończy. Pożegnaliśmy się z Andrzejem i pobiegliśmy na Szczeliniec, a w zasadzie to poszliśmy.
 
Ponieważ to była końcówka dnia, powoli zachodziło słońce, zmęczenie nas dopadało, coraz to bardziej (przypominam mamy końcówkę 3 dnia). Pokonaliśmy Schody na Szczeliniec i wdrapaliśmy się na samą górę, szybka fota, zbiegamy na dół i wskakujemy do busa, niestety kolejną górkę pokonamy już w ciemnościach. 
 
21 lokacja – Góry Sowie
Boss - Wielka Sowa 1015m n.p.m
5,68km i 308m w górę
Bohaterowie – Marunia i Włodek
 
Podczas podróży na Wielką Sowę obserwowaliśmy na aplikacji pogodowej, co dzieje się właśnie na górze i nie wyglądało to ciekawie. Trwała tam burza i mocna ulewa. Ale według danych chwilę przed naszym przyjazdem miało jej już tam nie być. Gdy dojechaliśmy na miejsce, rzeczywiście było już po wszystkim.
 
Spadały ostatnie krople deszczu, wszystko zaczynało już parować, tylko w oddali było widać jeszcze błyski burzy, która zdecydowanie szybko się przesuwała. Podjęliśmy atak na Sowę, przez chwile wszystko było ok, kiedy nagle po chwili zrobiła się taka mgła że ciężko było się poruszać.
 
Na samej górze było już takie mleko, że nie potrafiliśmy znaleźć słupka z tabliczką. W końcu jednak go znajdujemy i oświetlając go dwoma czołówkami robimy sobie zdjęcie. W drodze w dół mgła trwa dalej, więc mylimy na chwilę drogę, szybko jednak track w zegarku nas zawraca. Mijamy kolejne świecące oczy w lesie i biegniemy dalej. Wybiegamy na asfalt i lecimy w stronę busa. Niestety mój odcisk zaczyna co raz to bardziej o sobie przypominać. Dobiegamy do busa i  lecimy dalej
 
27.06.2023 Wtorek
 
22 lokacja – Masyw Ślęży
Boss – Ślęża 718m n.p.m
7,48km i 388m w górę
Bohaterowie – Marunia i Włodek
 
Jesteśmy zmęczeni, oczy nam się kleją, jest spora mgła. Prosimy Beti, aby przygotowała nam herbatę jak wrócimy. Podejmujemy atak na Ślężę. Zaczynam bardzo powoli, jest to górka, którą chyba zrobiliśmy najwolniej, mimo że należała do jednej z najłatwiejszych. Dlaczego więc tak powoli?
 
Zacznijmy od tego, że to właśnie tutaj panowała największa mgła z wszystkich dni. Widoczność zerowa, czasami szliśmy z wyciągnięta ręką przed siebie, aby w nic nie wejść, mimo traka w zegarku cały czas schodziliśmy ze szlaku. Zaczynam się bardzo irytować, ponieważ nie potrafimy się skupić na trasie, co chwilę musimy zerkać na zegare,k aby się nie zgubić. W końcu jednak docieramy na szczyt. I dzieje się kolejna rzecz.
 
Nie możemy znaleźć tabliczki. A wiemy, że jest tutaj na pewno. Przeszukaliśmy całą górę. Wiedziałem, że tabliczka jest przy wieży. No, ale cholera nie ma jej tam! Weszliśmy nawet na szczyt wieży. No nic, zrobiliśmy zdjęcie przy tablicy pamiątkowej i ruszyliśmy w dół. Niestety droga w dół również nie była łatwa. Mgła nie odpuszczała, do tego było już duszno.
 
Docieramy jednak do busa i zastajemy przerażoną Beti, która opowiada nam ze strachem w głosie o tym, ile słyszała już głosów w lesie, kiedy robiła nam herbatę, o tym jak kuna biegała po aucie. Ale herbata rzecz święta trzeba było zrobić! Lecimy dalej!
 
23 lokacja – Góry Kamienne
Boss - Waligóra 936m n.p.m
1,35km i 142m w góre.
Bohaterowie – Marunia, Włodek i Justyna
 
Waligóra, to najkrótsza górka w całej naszej ekspedycji. Ale z najbardziej agresywnym podejściem. Dodatkowo dalej było ciemno wiec podwójnie trzeba było wytężać wzrok. Szybko zdobyliśmy górę, wspólna fotka i na dół. Ale bardzo ostrożnie, było ślisko, co chwilę ktoś się przewracał. Docieramy jednak do busa w całości i lecimy dalej. 
 
 
24 lokacja – Góry Wałbrzyskie
Boss – Chełmiec 850m n.p.m
5,77km i 324m w góre.
Bohaterowie – Marunia, Włodek i Justyna
 
Bardzo źle wspominam tą górkę, zanim dostaliśmy się na szlak przedzieraliśmy się przez wysokie, mokre łąki. Byliśmy cali mokrzy, piekielnie zmęczeni i dalej śmierdzący. Mieliśmy kłopot ze znalezieniem szlaku, ale w końcu się udaje. Było już widno, ale oczy błagały o sen. Dziś niestety nic z tego już nie będzie. Musimy znów oszukać organizm.
 
Do tego nagle pojawił się bolesny głód, który wykręcał żołądek, miałem w kieszeni kilka cukierków, pochłonąłem je wszystkie, aby na chwile przestać myśleć o głodzie. Mkniemy po szlaku w górę, szlak w końcu staje się bardzo przyjemny, a góra sama w sobie też naprawdę warta odwiedzenia.
 
Na górze wspólna fotka i uciekamy. Droga w dół minęła już bardzo szybko. Docieramy do auta, błagamy o jedzenie, niestety z tym jest problem. Wsiadamy w auto i jedziemy na następny punkt, po drodze stajemy przy sklepie i cukierni, jest już po 6 rano więc coś jest otwarte.
 
Poszedłem z Beti do cukierni i pokazałem na ladę i na słodkości, na które miałem ochotę, a do tego 3 bułki i udałem się w kierunku wyjścia. Mina ekspedientki za ladą… bezcenna. Nie wiem co sobie o mnie pomyślała, ale miałem to gdzieś. Wszedłem do auta i czekałem aż ekipa wróci z zakupami. Justyna przyniosła mi dużą kawę. Jakież to było dobre! Wypiłem ją prawie duszkiem. Do tego słodkości z cukierni, mmmm żyć nie umierać! Poziom cukru i w ogóle najedzenia uzupełniony. Ruszyliśmy dalej.
 
25 lokacja – Rudawy Janowickie
Boss – Skalnik 945m n.p.m
4,41km i 219m w górę
Bohaterowie – Marunia i Włodek
 
Znam i pamiętam ta górkę, byłem tutaj rok temu z Justyną, tylko wchodziliśmy od innej strony, trochę bardziej stromej. Z tej strony było trochę łagodniej, ale sporo korzeni. Kawa i śniadanie trochę postawiły nas na nogi. Więc nawet trochę szybciej się ruszaliśmy niż w nocy.
 
W drodze na Skalnik niestety nie ma żadnych widoków, a sam szlak po prostu nudny, niestety. Fotka na górze i spadamy na dół. Docieramy szybko do busa, jemy kolejne śniadanie i pijemy herbatę i lecimy dalej.
 
26 lokacja – Góry Kaczawskie
Boss – Skopiec 724m n.p.m
3,72km i 135m w górę.
Bohaterowie – Marunia, Włodek i Justyna
 
Docieramy w trochę złe miejsce, podjechaliśmy od jakiejś innej strony, ale żeby nie marnować czasu na szukanie autem, wychodzimy i atakujemy górę z drugiej strony. Zamiast 2km robimy 3,7km, taka drobna różnica nie robi raczej na mnie wrażenia.
 
Mała, skromna górka bardzo łatwa technicznie, więc przyjemna do biegania. Podczas wejścia i zejścia występują naprawdę piękne widoki. Na górze szybka fota i uciekamy dalej. Zostały ostatnie 2 górki. 
 
27 lokacja – Góry Izerskie
Boss - Wysoka Kopa 1126m n.p.m
12,83km i 304m w górę
Bohaterowie – Marunia, Włodek i Justyna
 
Żar leje się z nieba, jest upał, na szczęście wieje delikatny wiatr. Podejście niestety się ciągnie, przewyższenie za to bardzo małe. Aczkolwiek to już był taki etap, że wolałem mniej drogi a więcej przewyższenia, niż odwrotnie. Swoją drogą na zawodach też tak mam, że bardzo lubię fragmenty pod górę.
 
Czas płynie, kilometry ubywają a moja głowa odlatuje w myślach, że to chyba naprawdę się uda, jesteśmy już tak blisko… Rozmarzyłem się na chwilę, ale wracam na szlak i mknę za Włodkiem i Justyną. Odbijamy poza szlak i dochodzimy do szczytu.
 
Robimy fotkę i uciekamy na dół.  W drodze powrotnej zaczął padać deszcz. Ale chciał nas tylko postraszyć, bo poszedł sobie szybciej niż przyszedł. Docieramy do busa i lecimy dalej, przed nami ostatni szczyt. Ekipa za naszą namową decyduje się wejść z nami na szczyt. 
 
 
28 lokacja – Karkonosze
Boss - Śnieżka 1603m n.p.m
5,93km i 824m w górę. 
Bohaterowie – Marunia, Włodek, Justyna, Beti i Bartosz
 
Zanim wszyscy się zebrali do wejścia to trochę to trwało. W końcu jednak ruszamy. Uciekłem od grupy i chciałem zrobić jakąś relacje online, ale cały czas zrywało połączenie z powodu kiepskiego zasięgu. Poczekałem więc na grupę i wspinaliśmy się razem. Dwukrotnie zaczynał padać deszcz, ale był tylko chwilowy.
 
Zbliżaliśmy się do szczytu coraz to bardziej, a ja robiłem się smutny, zaczynało do mnie dochodzić że ta przygoda zaraz dobiegnie końca… Minęliśmy Dom Śląski i została ostatnia wspinaczka. Wiatr wieje tak mocno, że ledwie sami się słyszymy. Zostaje ostatnie parę kroków i jest ona - „Królewna Śnieżka” w całej swej okazałości – piękna i wietrzna.
 
Nie wiem, ale ta góra dodaje mi siły. Mam z nią wiele historii, to tutaj poczułem tak naprawdę jak smakuje szybkie bieganie biegów ultra. To tutaj poczułem jak smakuje zła pogoda w górach (mimo letnich warunków). To tutaj otarłem się pierwszy raz o podium biegów ultra przegrywając o 58sek.
 
To tutaj, na zawodach, ugryzł mnie pies, i jakkolwiek groźnie to brzmi, to cała ta historia ma dobry finał, ponieważ ugryzienie nie pozostawiło żadnej rany, która wymagała interwencji a zacisk szczęki psa na moim udzie sprawił, że skurcze ustąpiły. To właśnie tutaj oświadczyłem się mojej Justynie i choć ta góra dodaje mi SIŁY to wtedy i tak byłem zestresowany jak nigdy wcześniej.
 
Taaaak, ta góra jest wyjątkowa, wiele razy wracam do niej w pamięci, zawsze mówię o niej z Szacunkiem i zawsze mam do niej ogromny respekt. Czy mogłem zaplanować lepszy finał niż Śnieżka? Nie ma szans! 
 
Wchodzimy na Śnieżkę wszyscy razem i gratulujemy sobie nawzajem. Niezwykła chwila, którą zapamiętam na długo. Wiatr jest jednak tak mocny, że robimy wspólną fotkę i odchodzimy gdzieś na bok, aby spokojnie jeszcze pogadać. Na stoperze widzimy 83 godziny 36min i 32 sekundy. Nie marnując już czasu schodzimy na dół.
 
Niestety, zbliżała się burza, postanowiliśmy szybciej uciekać w dół do auta. Pobiegła nawet Beti! Co tu się dzieje, pomyślałem, biegła szybciej ode mnie. Ja podczas biegu zahaczam o kamień i uderzam w niego swoim twardym odciskiem. Ból był tak ogromny, że miałem wrażenie, że cokolwiek to było to już pękło. W sumie teraz jest mi już wszystko jedno!
 
BO ZROBILIŚMY TO!!!
 
Docieramy do auta, przebieramy się na spokojnie i wracamy do domu. Wiecie, co? My idziemy jutro wszyscy do roboty, ha ha ha. Oprócz Włodka, przed nim jeszcze podróż do Niemiec. Wracamy przez Wrocław, odstawiamy Włodka, a my dalej do domu. Nie pamiętam, o której wróciliśmy, było późno.
 
Pożegnaliśmy się z Beti i Bartoszem, którzy pojechali do siebie. Zaniosłem z Justyną wszystkie graty do domu, walnąłem je tylko na dole w pokoju, na pewno nie będę teraz tego nosił na górę. Poszedłem się okąpać i miałem się zamiar delektować tą chwilą, ale oczy mi już tak leciały, że trzeba było uciekać do łóżka.
 
Położyliśmy się spać. Wstał nowy dzień, Justyna pojechała wcześniej do pracy, ale ja tego nie pamiętam. Spałem jak zabity wstałem przed 9.00. Umyłem busa, zatankowałem do pełna i pojechałem go oddać i też poszedłem do pracy. A potem? A potem moi drodzy czytelnicy, życie płynęło już normalnie... Ale w naszych sercach, w naszych głowach i w naszych nogach zapisała się kolejna „Historia pisana nogami”. 
 
Tak, ta historia moi drodzy wydarzyła się naprawdę i ma swoich bohaterów, ma swoich świadków, a także wiele dowodów rzeczowych. Ale nie będę nikomu tego już udowadniał. Zrobiłem to, aby spełnić swoje marzenie. Zrobiłem to kolejny raz aby pokazać, że mały dzieciak, z małej wioski, może wszystko. Wystarczy tego chcieć i mieć odwagę, aby to powiedzieć głośno a na samym końcu znaleźć SIŁĘ, aby o to zawalczyć.
 
Podsumowując, Biegowa Ekspedycja Korony Gór Polski była moim marzeniem i udało się je zrealizować. 
  • Na całość wydarzenia daliśmy sobie limit 100 h, dokonaliśmy tego jednak w 83 godziny 36 minut i 32 sekundy. 
  • Pokonaliśmy biegiem około 212,5km
  • Zrobiliśmy około 12,4 tys. metrów przewyższenia
  • Busem pokonaliśmy od Łysicy do Śnieżki około 2000 km + dojazd do Łysicy dzień przed wydarzeniem i powrót ze Śnieżki do domu to około 500km, razem około 2500km.
  • Całe to wydarzenie otrzymało wielkie wsparcie finansowe, za co bardzo dziękujemy sponsorom, kolejność przypadkowa:
  • Festiwal Biegowy
  • Rewolucja NET 
  • Restauracja Pod Pałacem Koszęcin
  • Ciao.pl
  • Nasze kluby biegowe: Mafia Team Lubliniec oraz Zabiegani Częstochowa
 
Ja dodatkowo dziękuję:
- Miłoszowi Szcześniewskiemu za pomoc w logistyce i podzielenie się swoimi doświadczeniami związanymi z taka wyprawą. 
- Mojemu rehabilitantowi: Dr Jarosław Pokaczajło
- Trenerowi  Marcinowi Świercowi – za cierpliwość i akceptacje moich szalonych pomysłów oraz za doprowadzenie mnie do tego miejsca.
- Mojej mamie, która jak zawsze jest najbardziej zestresowana ze wszystkich, ale wiem, że zawsze trzyma mocno kciuki.  
- Dziękuje Włodkowi, że zgodził się mi towarzyszyć jako biegowy kompan podczas tego szalonego pomysłu.
- Mojej siostrze Beatrycze oraz Szwagrowi Bartoszowi - za najlepszy support, jaki przyszło mi mieć w swoim życiu! Za to, że ani przez chwilę się nie poddali, za to że wszystko umieli perfekcyjnie poukładać i zaplanować. Za niezwykle sprawną jazdę busem.
- Mojej narzeczonej (jeszcze przez parę dni :P) Justynie, która wbiegała z nami na niektóre szczyty, która również udzielała się jako support oraz wspierała kiedy tego potrzebowałem. 
- No i na koniec dziękuje moim Aniołom, które ani przez chwilę nas nie zostawiły bez opieki… 
 
„Nie wszystko jest takim, jakim się wydaje. Nasze lęki mogą z nami pogrywać, zniechęcać nas do zmian lub do ruszania się do przodu, ale zwykle za tymi lękami kryją się drugie szanse, które trzeba wykorzystać. Drugie szanse na życie, na sukces, na rodzinę czy na miłość. Takie szanse nie trafiają się każdego dnia. Wiec gdy już się trafią musimy być odważni, zaryzykować i wykorzystać je póki mamy taką możliwość”.