4 Deserts: Gondek, Wikiera i Lewczuk ruszają na Antarktydę. „Przygotowani na nieprzewidywalność”

Ten projekt realizują już niemal rok. Właśnie wrócili z Atakamy, która okazała się nie tylko najtrudniejsza z dotychczasowych imprez serii 4 Deserts, ale również najtrudniejszym z biegów w życiu wielu zawodników. 

Dla Marka Wikiery, Andrzeja Gondka, Daniela Lewczuka ten etap był szczególnie ciężki. Marcin Żuk przebiegł z nimi dwie pustynie, trzecią przebiegli dla niego. Teraz pakują torby przed ostatnim etapem - Antarktydą. Wyruszają już w czwartek, a my pytamy Marka Wikierę jak przetrwał kryzys na Atakamie i czego się obawia na Antarktydzie.

FestiwalBiegow.pl: Na regenerację mieliście tylko 2 tygodnie. Czy to wystarczyło?

Marek Wikiera: Nie, nie wystarczyło. Nie było na to żadnych szans. Mój organizm zaczyna odpoczywać dopiero od drugiego tygodnia przerwy, a przecież w czwartek już wyjeżdżamy na kolejną pustynię.

Atakama okazała się dużym wyzwaniem. Walczył pan na niej z potężnym kryzysem...

W mojej ocenie Atakama była najtrudniejszą z naszych trzech pustyń. Myślę, że podobnie oceniali ją inni zawodnicy. Świadczy też o tym liczba osób, które zrezygnowały lub zostały zdjęte z trasy. Biegu nie ukończyło 36 zawodników. Dla mnie był to w ogóle najtrudniejszy bieg, w jakim brałem udział. Kryzys pojawił się w czasie najdłuższego etapu. Był tak poważny, że widziałem przed sobą punkt kontrolny, który znajdował się jakiś kilometr ode mnie i nie miałem siły, żeby do niego dobiec. Nie mogłem nawet tam dojść. Usiadłem w cieniu skarpy i przez dobre 5 minut szukałem motywacji i czegoś, co mnie przekonana, żeby pokonać ten kilometr.

I co okazało się skutecznym motywatorem?

Przekonało mnie, gdy powiedziałem sobie, że zostanę w tym punkcie kontrolnym tyle, ile będzie trzeba i będę odpoczywał. W tym punkcie znajdowały się namioty i była nawet możliwość przenocowania. Ja oczywiście nie planowałem noclegu, a jedynie odpoczynek. Jak już tam dotarłem, to podbudowało mnie, że odpoczywały tu także osoby biegnące przede mną i wcale się nie spieszyły z wyjściem na trasę. Pomyślałem sobie, że nie tylko ja mocno dostałem po głowie na tym etapie.

Drugim czynnikiem, który mi pomógł był gorący kubek. Już nie byłem w stanie jeść tych batonów energetycznych. Po tym ciepłym posiłku zrobiło się błogo i przyjemnie. Pewnie nie odpoczywałem dłużej niż 15 minut, ale to mi pozwoliło zebrać siły i ruszyć dalej.

Co było przyczyną tego kryzysu?

Chyba najbardziej przyczyniła się do tego temperatura. Tam było ponad 40oC, a odczuwalna temperatura była jeszcze wyższa. Słońce mocno paliło na otwartych przestrzeniach. Na pewno swoje dołożyła wysokość. Wydało mi się, że już nie odczuwam jej skutków, ale bieg zaczynaliśmy na wysokości ponad 3000m, a kończyliśmy na poziomie 2400. Suma wszystkich czynników, a więc temperatura ukształtowanie terenu i skumulowanie zmęczenia, doprowadziła do takiej ściany.

Na Antarktydzie temperatura też będzie wyzwaniem, tyle że tym razem będzie wskazywać wartości poniżej zera. Czego się pan obawia najbardziej?

Mokrych nóg i przemoczonych butów (śmiech). Temperatura mnie raczej nie przeraża. Trenujemy w takich temperaturach, a organizatorzy kazali nam się przygotować na maksymalnie -25 stopni. To jeszcze nie jest tak źle.

Podczas tego biegu będzie obowiązywała inna formuła i przez to będzie on trochę nieprzewidywalny. Będziemy biegali w okienkach pogodowych. Jeśli trafi się dobra pogoda przez 5, 7 lub 10 godzin, to tyle będziemy biegali. Takie dni wypełnione bieganiem, mogą się przytrafiać pod rząd, albo zła pogoda może wymusić jakąś przerwę i mniejszą liczbę godzin w biegu. Będzie tam oczywiście śnieg i lód, ale to jest lato. Mogą się więc pojawić miejsca, gdzie będzie stała woda. Jak czytałem u innych, to ten problem przemoczonych butów jest dużym kłopotem. Oczywiście mam wodoodporne skarpetki, ale chyba ani one, ani nic innego nie jest w stanie wytrzymać takiego powtarzającego się codziennie przemoczenia.

Tak naprawdę nie wiem, czego się tam spodziewać. Organizatorzy prosili, żeby się przygotować na nieprzewidywalność. To pogoda będzie decydowała o tym, jak będzie wyglądał nasz bieg.

Atakama i Antarktyda odbywają się już bez udziału Marcina Żuka. Pożegnaliście go na pustyni...

Przez długi czas nie wiedzieliśmy o jego depresji. Jego hiperaktywność odbieraliśmy, jako część jego charakteru. Nie przypisywaliśmy tego chorobie. Dopiero po jego śmierci, wiele rzeczy zaczęło układać się w całość. Na Atakamie pobiegliśmy dla niego i pożegnaliśmy się z nim symbolicznie.

Biegliśmy ze wstążkami, które na sam koniec wypuściliśmy w powietrze. On jest cały czas z nami. Sytuacje na tych biegach się powtarzają, więc w naturalny sposób wspominamy, rozmawiamy o nim. Po prostu go nam brakuje. Pustynia to miejsce, gdzie przyjaźnie zawiera się szybciej i są mocniejsze.

Po Antarktydzie projekt się zakończy. Myślicie już o następnych startach?

Coś tam nam chodzi po głowie, ale jeszcze za wcześnie by o tym mówić. Na pewno nie będzie to nic tak dużego jak 4 Deserts. Ten projekt jest wspaniały, ale również wymagający i to zarówno rodzinnie, finansowo, jak i firmowo. Łącznie byliśmy ponad 2 miesiące poza domami i poza firmami. Jesteśmy jednak biegaczami i nie sądzę, żebyśmy byli w stanie wyłączyć się z tej aktywności. Każdy z nas ma plany biegowe indywidualne i wspólne, ale najpierw musimy po prostu wrócić do rodzin.

Bez względu na wynik Antarktydy, jest to dla pana udany rok?

To jest bardzo intensywny rok i jestem z niego zadowolony. To, co zobaczyliśmy, przeżyliśmy, przyjaźnie, które się tam nawiązały. Bez 4 Deserts nigdy bym tego nie doświadczył. Wiele osób mówi nam, że dzięki temu, co robimy, oni też wstali z kanapy i zaczęli biegać, jeździć na rowerze, ruszać się. Zaczęli biegać moi znajomi. Jeden z klientów napisał mi ostatnio w mailu, że zwiększył swój dystans treningowy. To takie drobne rzeczy, które mnie bardzo cieszą.

Dziękujemy za rozmowę i życzymy powodzenia na 6 edycji The Last Deserts i całego cyklu 4 Deserts.

Rozmawiała Ilona Berezowska