57. Bieg Ulicami Sieradza nogami Biegalinki. "M-A-S-A-K-R-A !!!"

Jeśli sieradzką „dziesiątkę” można nazwać „biegiem męczennika” - niech każdy podbieg, będzie moją Golgotą! - pisze Linka Szyktanc, Biegalinka.

Sieradz przywitał nas deszczem i typowo jesienną słotą... Toteż po szybkiej ewakuacji z samochodu i odebraniu pakietu startowego, miło było zaszyć się na ciepłej sali gimnastycznej i napić gorącej kawy. Zwłaszcza, że w progu - niczym dobry gospodarz, przywitał nas szerokim uśmiechem pan Jan Maciej Nowosławski, znany biegowej gawiedzi jako Fotodoktorek. Od razu fotki, fejm, blichtr i czujesz się jak Bolt w swych złotych startówkach.

Lekko po godzinie 11 sala zapełniła się całkiem sporą liczbą zażywnych biegaczy, którzy przeciwieństwie do nas zabrali się do konkretnej rozgrzewki. Teraz trener nie powinien tego czytać, ale ja się bardzo nie lubię rozgrzewać... wiem, że to nie jest dobre, zwłaszcza przy takiej pogodzie i spodziewanym, szybkim tempie biegu ale co zrobisz - nic nie zrobisz. 

Ja zrobiłam, tak dla zasady, kilka przysiadów, wymach nóżką lewą, wymach prawą i takie tam - żeby nie było. Jednak bardziej niż do samej rozgrzewki, przyłożyłam się do zamocowania na koszulkę numeru startowego, który był wielki jak plakat kinowy! Dobra przesadzam, ale rozmiar A4 ciężko jest dopasować na koszulkę.

W międzyczasie z jesiennej słoty zrobiła się konkretna ulewa! Oczywiście wtedy, kiedy już przebrani w krótkie rękawki mieliśmy ruszać na start...czemu mnie to nie dziwi?

Ponadto, z powodu jakiegoś zdarzenia na trasie, start opóźnił się o 15 minut. To nie były jednak stracone minuty, bo na starcie spotkałam wiele znajomych i niezastąpiona, pomarańczową ekipę Rajsport Active. Wyróżniają się oni w tłumie, niczym CCC Team w peletonie.

W końcu wystartowaliśmy i jak to ja, na pierwszych kilometrach „w trupa do porzygu”. Znałam profil trasy i wiedziałam, że jeśli teraz pobiegnę zachowawczo to potem ciężko mi będzie nadrobić czas na podbiegach.

Na bieg składały się 2 pętle, na każdej 2 konkretne podbiegi - w tym jeden z kostką brukową, która będąc mokrą, skłaniała do zwolnienia zapędów i skupienia się na tym, by się nie poślizgnąć.  Wstępnie celowałam w 55 minut i bieg typowo „zachowawczy”. 

Miałam w głowie fakt, że życiówkę w tym roku już zrobiłam, a nie wiem jak zachowa się mój organizm po sobotnim ultramaratonie. W końcu w nogach coś zostaje...

O dziwo pierwsze kilometry biegło mi się całkiem lekko, tak w granicach 4:40- 4:50, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. pozytywnym oczywiście! Postanowiłam pociągnąć to tempo ile się da, przyspieszając na zbiegach. 

Wszystko ładnie, pięknie do pierwszego podbiegu. Tempo spadło do 5:05, ale zacisnęłam  zęby i „niech się dzieje wola nieba”- jakoś poszło. Na zbiegu nadgoniłam i przygotowałam się psychicznie, na jeszcze trzy podbiegi.

Nie zdążyłam zaopatrzyć się w żel, więc popijałam tylko izotonik. Po 6 stym kilometrze biegłam już tylko siłą woli, a ostatni podbieg po prostu mnie zabił. 

Na nim poczułam całe zmęczenie łydek i „czwórek”. Spojrzałam na zegarek- tempo 5:15!

M-A-S-A-K-R-A !!!

Pocieszałam się tym, że po ostatnim podbiegu jest niecały kilometr do mety... i kilkaset metrów mokrej kostki brukowej. Załamałam się. Wtedy z pomocą przyszedł mi Maciek Maleńczuk. Kawałek „Rosjanie moi”, który jest tak niesamowicie energetyczny, że aż się gęba śmieje!!! 

Za zakrętem dostrzegam linię mety. Przyspieszyłam,  w ostatnim akcie desperacji. Na zegarku 4:45 MOC!!!

Zerkam na stoper przy mecie- nie dowierzam 00:49... nie widzę ile sekund... myśli gonią jak szalone...zdążę? Zmieszczę się? Złamię 50 minut? 

Zza głów kibiców stojących wzdłuż trasy widzę już czerwone cyfry stopera 00:49:18! Wbiegam na metę z dzikim okrzykiem radości! ZROBIŁAM TO! POKONAŁAM MAGICZNĄ BARIERĘ 50 MINUT! (Biegnąc tydzień wcześniej 65 km!)

Jak tu nie kochać Sieradza? Jak tu nie pałać do niego sentymentem? 

W zeszłym roku ja, Kamila, Dorota i Patrycja zrobiłyśmy życiówki, w tym roku powtórka z rozrywki.
Pal licho deszcz, pal licho kostkę brukową!

Bieg ostatecznie ukończyłam z czasem 00:49:20 na 8. miejsce w K30.

Wśród naszej biegowej ekipy Catering dietetyczny - Schudnij ze smakiem, bieg ukończyłam za zaszczytnym 3. miejscu, zaraz po Arku i Kamci - "Królowa trzecich miejsc” zawsze na posterunku.

Sieradz dał mi kolejny wgląd w postępy, jakie poczyniłam dzięki współpracy z trenerem Adamem. Pamiętam czasy, kiedy pokonanie 10 kilometrów biegiem, nie metodą Gallowaya było dla mnie nie lada wyczynem. Kiedyś walczyłam ze sobą, teraz to już bardziej walka z czasem. Walka o każdą sekundę i to pytanie zadawane sobie po cichu na każdym kilometrze - „Jak bardzo tego chcesz”?

Linka Szyktanc, Biegalinka