Już po raz szósty ze Szklarskiej Poręby, granią Karkonoszy w kierunku Śnieżki i z powrotem, ruszyli uczestnicy Maratonu Karkonoskiego. Bieg główny w stylu anglosaskim, w górę i w dół, rozegrano tym razem na dystansie 46,7 km. Łączna suma przewyższeń na trasie wynosiła 2150m - trasa wiodła więc dość ostro pod górę. Dodatkowo rozegrany był bieg na dystansie „MINI” na dystansie 16 km.
Na starcie bieg "ULTRA" stawiło się 449 osób. Brama startowa i mety usytuowana była przy dolnej stacji wyciągu na Szrenicę. Dokładnie o 8:30 wystartowaliśmy aby zmierzyć się, przy dość mocno rozgrzewających promieniach słońca, z trasą biegu.
Pierwsze metry od razu uzmysłowiły nam, że nie będą to żadne przelewki tylko bardzo poważny bieg pod górę. Pierwsze 10 km, aż do Śnieżnych Kotłów, prowadziły cały czas podbiegiem. Organizatorzy ustanowili w tym miejscu dość rygorystyczny i naprawdę wymagający limit czasu - 1h 20 min. Oczywiście w biegach górskich, w przeciwieństwie do ulicznych, nie startują zwykle przypadkowe osoby i tylko dwie osoby nie spełniły tego limitu. Zostały one skierowane na dystans „MINI”.
Wraz z resztą stawki, teraz już po bardziej „płaskiej” części trasy, pognaliśmy w kierunku najwyższego szczyty Karkonoszy - Śnieżki (1603 m n.p.m.).
Trasa na tym odcinku to dość wygodny i szeroki szlak z odcinkami asfaltowymi, poza jednym kilkuset metrowym miejscem gdzie poukładana z granitowych kamieni droga została częściowo zmyta. Ta część biegu wymagała skupienia i rozważnego stawiania kroków.
Tempo mojej grupy nie było niskie, a już na 19. kilometrze minął nas zawodnik z numerem 3. Czołówka była dość mocno rozciągnięta i różnice pomiędzy zawodnikami już na tym odcinku były kilkuminutowe.
Po dotarciu do Domu Śląskiego" gdzie mieścił się kolejny punkt odżywczy, ukazał się nam w całej swojej „pionowości” szlak na punkt zwrotny - Śnieżkę. Tutaj tempo wyraźnie zwolniło i spokojnie przeciskając się pomiędzy turystami i ich czworonożnymi pupilami wspinaliśmy się na najwyższe wzniesienie na trasie biegu.
Po chwili na złapanie oddechu (i fotkę na fejsa ;) ruszyliśmy w dół szeroką drogą. Tutaj można już było ostro wcisnąć gaz i uważając, na poprzeczne progi, pognać z powrotem w kierunku Domu Śląskiego na uzupełnienie płynów w bidonach.
Dochodzi godzina 12:00. Zgodnie z prognozami słońce nie odpuszcza. Ponad 30 stopni. Na szczęście znajdujemy się na odsłoniętej grani więc podmuchy wiatru dają ulgę, i przy dobrym ustawieniu plecami, pchają w kierunku mety. Pomyśleć, że czołówka już zajada się posiłkiem regeneracyjnym, a my wciąż na trasie.
Mijam tabliczkę z napisem „40 km Maraton Karkonoski” przy stacji Radiowo-Telewizyjngo Centrum Nadawczego, gdzie rozciąga się wspaniały widok na Śnieżne kotły. Teraz już tylko trzeba wytrzymać (głównie mięśnie czworogłowe), bo przed nami morderczy zbieg do mety. Ostatni punkt odżywiania na trasie przy Schronisku pod Łabskim Szczytem. Tutaj „kibice” dość mocno zmęczeni podejściem od dołu znajdują jeszcze siłę na doping. Bardzo miło z ich strony, bo ja w tym upale marzę tylko o wiadrze lodowatej wody na głowę.
Kilka kroków dalej spełniają się moje marzenia i dostaję prysznic gratis od jednego z wolontariuszy, który z 5-litrowego baniaka „chrzci” głowy kolejnych zawodników.
Kilkaset metrów biegu i ukochany cień. Teraz już tylko szerokim stokiem, pomiędzy drzewami, do mety. Doping słychać coraz mocniej. Zakręt w prawo i widać upragniony cel. Przybijam piątki dzieciakom, które klaszczą, gwiżdżą i robią co tylko można, aby nam pomóc w tych ostatnich metrach. Duża czerwona brama sponsora. Zakręt w lewo, i jak by mogło być inaczej, do mety pod górę. Ręce w górę. Medal na szyję. Butelka wody do ręki. I gleba po kilku krokach...
Dystans, przewyższenie i temperatura zrobiły swoje. Ściągam buty i udaję się do jedynej słusznej lokacji - namiotu z basenem wypełnionym lodowatą wodą.
Pierwszy na mecie w rekordowym czasie 03:52:55 zameldował się, zawodnik numer 3 - Maciej Dawidziuk. Najlepszej zawodniczce, Ewie Majer, pokonanie trasy zajęło ponad godzinę więcej (04:53:28).
Zawody bardzo ciekawe. Piękną trasa, super atmosfera. Jedyne co można zarzucić organizatorom to zaopatrzenie na punktach odżywczych. Na takich biegach jeden stół z bananami i cukierkami to troszkę za mało. Owoce i słodycze powinny być przynajmniej jeszcze w dwóch miejscach. Na mecie takie rzeczy już są raczej zbędne. Krytykę „po” dało się słychać od całej stawki zawodników na trasie, więc nie jest to tylko moja odosobniona opinia. Organizatorzy muszą pamiętać o tym że nie każdy jest zawodnik jest ultrasem z czołówki Polski, który biegnie o szklance wody i jednym żelu taki dystans.
W sumie na mecie w limicie 8h zmieściło się 440 zawodników. Wszystkim, i sobie, gratuluje ukończenia biegu!
Obszerną fotogalerię z 6. Maratonu Karkonoskiego znajdziecie TUTAJ.
Bartłomiej Trela
www.pokonajastme.pl