Start w półmaratonie w Rydze wyszedł jakby przez przypadek. Już dawno postanowiliśmy z Kingą, że przy okazji podróżowania będziemy też biegać. Ryga była zawsze na naszym celowniku, a kilka miesięcy wcześniej trafiła się niezła okazja na bilety lotnicze. Zanim je kupiłem, sprawdziłem terminy biegów i szczęśliwie się okazało, że w okresie promocji jest duża impreza w stolicy Łotwy.
Swój start w Rydze podsumowuje Jarosław Rupiewicz, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój.
Początkowo pomyślałem o maratonie ale po ostatnich doświadczeniach z Berlina (łażenie z kontuzją po zabytkach nie jest fajne) jakoś zdecydowałem, że „połówka" to będzie maks. Wpisowe wynosiło około 20 euro, można było zamówić za dodatkowe 30 euro okolicznościową koszulkę technologiczną Adidasa. Z koszulki zrezygnowałem więc zostało tylko zarezerwować hotel i w drogę.
Bardzo się ucieszyłem, że Kinga postanowiła właśnie w Rydze przymierzyć się do swojego pierwszego półmaratonu. Miała 4 miesiące na przygotowania, które wychodziły jej to raz lepiej raz gorzej. Ale im bliżej startu tym większe zaangażowanie widziałem w jej oczach. Niestety 3 tygodnie przed startem skręcona kostka przekreśliła plany. Początkowo była nadzieja, że może cudem się uda, ale na 10 dni przed startem po przebiegnięciu 5 km kontuzja dała znać o sobie. Szkoda bo fajnie byłoby razem śmignąć, takie życie.
Bieg był w niedzielę, a w piątek otwierało się biuro zawodów wraz z EXPO. Udało się zarezerwować hotel w połowie drogi między startem a biurem. W piątek rano wstałem troszkę wcześniej i tradycyjnie wybrałem się na biegowe zwiedzanie miasta.
O tej porze ruch mniejszy a na starym mieście pustki. Spotkałem kilku lokalnych biegaczy – widać, że bieganie nie jest tam obcym sportem (dzień przed zawodami widać było też kilku zawodników zagranicznych jak ja, ale zdecydowanie mniej niż w Berlinie, gdzie całe miasto żyło maratonem). Po 10 km wróciłem do hotelu i po śniadaniu ruszyliśmy.
Sam budynek Centrum Olimpijskiego ładny.
Przed nim kilka banerów – widać, że szykuje się impreza sportowa. Niestety w środku wyglądało to słabo. Jeśli chodzi o odbiór pakietu to wszystko bardzo dobrze oznaczone, kolejki małe – wszystko szybko i sprawnie. Pakiet bardzo skromny – worek na buty, numerek z agrafkami i informator. Darowałem sobie też zakup na miejscu koszulki (cena taka sama jak przy rejestracji) bo okazała się zwykłą koszulką Adidasa z nadrukiem – nic specjalnego a takich mam pół szafy.
Hitem było Expo – całe 7 stoisk. To więcej jest na lokalnych biegach pod Warszawą.
Największe stoisko należało do Adidasa, na którym można było dostać fajną saszetkę na klucze do biegania. Na stoisku Sony był konkurs fotograficzny, a Nordea można było wygrać kapelusik (wyskakałem na skakance taki dla Kingi). Do tego można było poleżeć na pufach i pooglądać trasy biegów na telebimie. I to wszystko – staraliśmy się zobaczyć wszystko – pomęczyć obsługę, a i tak po 20 minutach nie było już co robić. Minusem było to, że większość konkursów i losowań nagród była tylko dla Łotyszy, mimo, że całość była dostępna też po angielsku.
Maraton i połówka startowały jednocześnie o 8:30. Bieg na 10 km o 12:30, a 5 km o 13:30. Pogoda przez 3 dni była śliczna (w porównaniu do tej w Warszawie) – 22 stopnie i bezchmurnie. Na dzień startu przewidywano 24 stopnie, słońce i po południu burze. Rano było jednak dość pochmurnie ale ciepło.
Zdziwiło mnie, że na starcie jest tak mało zawodników jak na dwa biegi (potem okazało się, że w maratonie starowało 1485 zawodników, w połówce maratonu 3715, na 10 km 5666 osób, a na 5 km – 12327).
Rano spotkała mnie również przykra niespodzianka – okazało się, że mój Timex Run Trainer się całkowicie rozładował. Gdy wrzuciłem go do torby, musiał się chyba wcisnąć jakiś guzik. Postanowiłem nie stracić możliwości wrzucenia trasy na Endomondo i poleciałem z telefonem. Dzięki temu mogłem zrobić kilka fotek z trasy. Fajnym akcentem było powitanie przez spikera w ojczystych językach zagranicznych zawodników, którzy przybyli w najliczniejszych grupach (przy każdej nacji leciał w tle utwór muzyczny – dla Polski Donatan i Cleo).
Ruszyliśmy. Początkowo trasa była dość wąska i niestety tempo spadło znacząco. W pewnym momencie zastanawiałem się czy nie iść. Potem się odkorkowało. Niestety poza ścisłym centrum kibiców było bardzo mało. Po przebiegnięciu mostu robiliśmy okrążenie po wyspie gdzie są osiedla mieszkaniowe i domki jednorodzinne, a tam dosłownie ziało pustką i wyglądało to jak po apokalipsie zombie. Tutaj też na chwilę wyszło słońce i zrobiło się bardzo gorąco aby po kilkunastu minutach zaczął z nieba kropić deszcz (na szczęście opad był niewielki i chwilowy).
Wróciliśmy do miasta gdzie czekała Nas najlepsza część – przebiegnięcie przez Stare Miasto. Na 11. kilometrze czekała na mnie moja wierna kibicka Kinga, a zaraz dalej najfajniejsza rzecz na trasie czyli „kilometr kulturalny" (w 2014 Ryga jest Europejską Stolicą Kultury). Przybiłem piątki chyba z wszystkimi folkowymi artystami, do tego mega fajny chór i kapela rockowa. Mega power!
Potem opuściliśmy centrum i bulwarem nad rzeką śmignęliśmy pod miasto, nawrotka i do mety. Punkty nawadniania były co 2,5 km a na każdym pełno napojów. Niestety na punkcie z żelami przywitał mnie pusty stolik. Na trasie spotkałem też kilkoro Polaków, z którymi tradycyjnie zamieniłem kilka słów.
Na metę wpadliśmy przy słonecznej pogodzie i było naprawdę ciepło. Dostałem medal (ładny i ciężki – każdy dystans miał inny kolor tasiemki). Czas był słaby, ale nie przyjechałem tu się też ścigać - 2:04:35. Niecałe dziesięć minut po mnie jako pierwszy maraton ukończył Japończyk. Nie wiem, czy start tych dwóch biegów jednocześnie to dobre rozwiązanie. Z jednej strony fajnie że razem biegliśmy, ale dla maratończyków było to lekko demotywujące jak większość od 20 km wciskała gaz do dechy i gnała do mety, gdzie zostało im jeszcze drugie tyle dystansu do zrobienia.
Dobrym pomysłem było wręczanie wraz z medalem każdemu zawodnikowi torby (która okazała się taką składaną na zakupy) z prowiantem i napojami. Po biegu weszliśmy z Kingą na trybuny i dopingowaliśmy zawodników kończących połówkę i tych biegnących kolejne „maratońskie" okrążenie. Sam bieg z wrażeń artystycznych zaliczam do udanych, jest to taka mniejsza i lokalna impreza, ale sympatyczna.
Jarosław Rupiewicz, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój
www.runjarorun.com