Andrzej Derwich biegnie przez Polskę dla 8-letniego Józia. "Odzew ludzi jest wspaniały"

  • Festiwal biegowy

Aż 857 kilometrów ma do pokonania pochodzący z Mucznego w Bieszczadach Andrzej Derwich (na zdjęciu), który biegnie przez całą Polskę. Rozpoczął 1 kwietnia z okolic szczytu Opołonek a skończy 17 kwietnia w Jastrzębiej Górze. Robi to charytatywnie, żeby zebrać pieniądze dla Józia Rippera, chłopca z atrezją dróg żółciowych. To poważna choroba i potrzebny jest przeszczep, ale to koszt rzędu 600 tys. zł. - Świadomość dla kogo biegnę daje mi siłę na trasie - mówi naszemu portalowi biegacz - społecznik.

Endomondo nie zgłupiało przerabiając pańskie dane?

Andrzej Derwich: Na początku na pewno było zdziwione. Także my mieliśmy zagadkę, bo ciężko było ustalić trasę biegu. Pierwotny szlak wytyczony przez Endomondo wiódł autostradą, ale potem po kilku poprawkach udało się to naprawić. Jeśli chodzi o samą trasę, to jest tak skonstruowana, żeby zminimalizować ryzyko zagrożenia na trasie. Biegnę mniej uczęszczanymi szosami.

Dla środowiska biegowego jest pan osobą wręcz nieznaną. Biega Pan maratony?

Szczerze mówiąc nigdy nie kręciło mnie bieganie w imprezach masowych, ale maraton to jest dystans, który bez problemu jestem w stanie przebiec. Przygotowując się do tego wyzwania robiłem podczas treningów nawet po 60 kilometrów. Podczas przygotowań sprawdzałem też czy jestem w stanie przebiec pięć dni pod rząd dystans 45 kilometrów. Dawałem radę, ale z wielkim bólem. Na bazie tego planowałem ten start.

Czym kierował się pan kreśląc trasę (zobacz profil Endomondo)?

Zależało nam na tym, żeby można było szybko znaleźć pomoc w razie jakiegoś wypadku, łatwo było dostać się do zaplanowanego w danym dniu noclegu, a mimo wszystko, żebym biegł przy głównych drogach. Mogłem biec tylko jakimiś ścieżkami, ale moja akcja ma na celu zwrócenie uwagi na sytuację Józia.

Pańskie przedsięwzięcie to nie tylko wysiłek fizyczny, ale również logistyczny...

Tak. Trzeba było się dokładnie przygotować. Określić ile będę mógł przebiec danego dnia, czy będę w stanie pokonać 25 kilometrów, 30 czy 50. Musieliśmy to sprawdzić przygotować. Trzeba było też przygotować samochód, do którego zabraliśmy niezbędne rzeczy jak apteczka, wody, napoje energetyczne, suplementy i tak dalej. Trzeba było też zorganizować osobę, która w razie czego będzie mi w stanie pomóc.

Codzienna regeneracja wobec nawarstwiającego się zmęczenia to konieczność...

Tak, po dniu biegania jestem w stanie agonalnym. Poza tym mój organizm to system naczyń powiązanych. Jak mnie jednego dnia boli palec to następnego będzie bolał jeszcze bardziej a trzeciego zacznie powoli odpadać. To się nawarstwia. Jak coś mnie obciera w jednym miejscu, to po dwóch-trzech dniach może sprawić, że bieganie będzie niemożliwe. Dlatego również potrzebuję tę drugą osobę, by spojrzała na to z boku. Ja jestem psychicznie nastawiony do tego, żeby biec dalej, nie zważając na ból. Ta druga osoba jest w stanie spojrzeć na to z boku, ocenić sytuację i powiedzieć, że na dziś już wystarczy, że to kres moich możliwości. Sugeruje - lepiej dziś nie dobiec, ale przeżyć, niż żeby jutro czy pojutrze miało stać się coś nieodpowiedniego.

Głos rozsądku?

Owszem. Na bieżąco też dokonujemy poprawek na podstawie mojego samopoczucia. Możemy wydłużać trasę, ale i ją skracać na podstawie tego jak się czuję, jak znoszę wysiłek. Nie można więc myśleć o bieganiu na czas czy biciu rekordów.

Ma pan cały dzień na kombinowane bieganie i regenerację.

Staramy się tak planować, by o 6 rano być już na starcie danego odcinka. Nieważne co by się działo czy miałbym ochotę biec dalej, o 16 dany etap musi się skończyć, ze względu na to, żebym miał czas na kąpiel, odpowiedni posiłek i regenerację. Ale różnie to bywa. Jest tak, że potrzebuję tego odpoczynku więcej i wtedy bieg rozpoczynam nawet o 8 czy 9. Ale nie tylko ja się męczę, kierowca też, zresztą czasami myślę, że on nawet bardziej.

Rzeczywiście jadąc 15 km/godz przez kilka godzin można się wynudzić jak mops.

Kierowca nie jedzie cały czas obok mnie. Mamy system bezpieczeństwa, że kierowca odjeżdża, czeka dwa kilometry dalej. Jeżeli nie dobiegam w ciągu 20 minut to coś może być nie w porządku i wtedy czeka jeszcze 10 minut, a jak mnie nie ma to się cofa. Ja z kolei mam przy sobie cały czas telefon awaryjny. Gdybym potrzebował po mocy mogę w każdej chwili zadzwonić do kierowcy.

Organizacja tip top.

Być może. Ja nigdy nie miałem doświadczenia w organizowaniu takich biegów... 

Pewnie osoby, które je mają można policzyć na palcach jednej ręki.

Może, na pewno popełniam błędy. Nie mówię, że nie. Ale nie mogę powiedzieć, że nie jesteśmy przygotowani. Możemy się poczekać, że przez ostatnie sześć dni biegu nie było żadnych problemów organizacyjnych. Jeżeli coś się pojawiało, to zawsze był jakiś plan b. Jak nie jesteśmy czegoś pewni, albo nie wiemy jak coś zrobić to dzwonimy do osób, które są w stanie nam pomóc.

Nikt się nie rodzi mądry. A gdzie pan obecnie się znajduje (rozmawialiśmy we wtorek popołudniu - przyp. red.)?

W tej chwili jesteśmy w miejscowości Kunów, pod Ostrowcem Świętokrzyskim. To nasza baza wypadowa na dwa dni. Tu nocujemy w hotelu. Liczyliśmy, że uda się dziś przebiec z Iłży do Radomia, ale niestety kontuzja nie pozwoliła.

Moje następne pytanie miało brzmieć - jak zdrowie, ale słyszę, że uraz krzyżuje plany. Co się stało?

Ciężko powiedzieć dokładnie. Prawdopodobnie w okolicach goleni zgromadziła się krew pod skórą. Usiłowaliśmy to rozbić, skonsultowaliśmy się z fizjoterapeutą i ortopedą. Być może coś zjadłem czy coś.

Jak to - zjadł pan i ma krwiaka na nodze?

To jest taki odcinek w nodze, że jeżeli coś jest z jelitami, to tam się to również uaktywnia i boli. Dlatego stwierdziliśmy, że nie będą szedł do Radomia, choć zostało 15 kilometrów. Jak trzeba to te 15 kilometrów dobiegnę treningowo przed kolejnym etapem. Innych kontuzji na szczęście brak.

Odpukać w niemalowane. Skąd wziął się pomysł, żeby właśnie w ten sposób pomóc 8-letniemu Józiowi. Co pana zainspirowało?

Inspiracją była konferencja, w której brałem udział dwa lata temu. Wziął w niej udział Piotr Pogon, ultramaratończyk i fundraiser. Trafiłem tam przez przypadek i pomyślałem, że fajnie byłoby coś podobnego zorganizować, jeszcze nie myślałem o starcie. W międzyczasie zacząłem biegać, po roku biegałem więcej niż robią to zwykli biegacze i dojrzałem do tego, by pobiec dla kogoś.

Miał już pan sprecyzowaną osobę, dla której podjąłby się pan wyzwania?

Nie. Wiedziałem, że muszę znaleźć taką osobę albo fundację. Stwierdziłem, że nie pobiegnę po Podkarpaciu, zacząłem marzyć o czymś dłuższym. W pewnym momencie usiadłem do laptopa...

 ... spojrzał pan na mapę Polski i stwierdził - pobiegnę z Karpat nad Morze.

To też, ale potem. Znalazłem u koleżanki na Facebooku informację o Józiu. Poczułem, że muszę to zrobić dla niego. Był odnośnik na stronie fundacji, przeczytałem o jego chorobie. Napisałem szybko list do fundacji, dostałem odpowiedź, że mi pomogą. Zasugerowali kontakt z rodziną Józka czy wyrażą zgodę czy zaaprobują takie przedsięwzięcie. Napisałem do nich w wigilię, w drugi dzień świąt miałem już okazję się spotkać z całą rodziną.

Ile trzeba zebrać na przeszczep wątroby chłopca?

Potrzebujemy 600 tysięcy złotych. To są przybliżone koszty operacji, więc może to być więcej.

Pański bieg ma już jakieś finansowe przełożenie na pomoc dla Józia?

Będziemy to wiedzieć dopiero za jakiś czas. Jest natomiast bardzo krzepiąca reakcja ludzi na trasie, dzięki nim jestem bardzo dobrej myśli. W większości miejscowości ludzie na mnie czekają, na przykład z kanapkami. Pytają czy czegoś mi nie trzeba, zapraszają na herbatę, kawę.

I wpada pan?

Jeżeli jest naprawdę dużo ludzi to nie mam wyjścia, bo mówią, że mnie dalej nie puszczą. Jak mam już blisko do mety etapu to zawsze się zgodzę, jeżeli mam większy dystans do pokonania to muszę odmawiać, ale robimy sobie pamiątkowe zdjęcia i muszę podziękować za miłe przyjęcie. Widzę, że ludzie cieszą się tym biegiem i mówią najważniejszą rzecz w tym wszystkim: My pomożemy. Zorganizujemy lokalną zbiórkę, wpłacimy pieniądze na konto i u siebie nagłośnimy sprawę. Fajne jest to, że nawet w takich małych miejscowościach spotykam jedną, dwie osoby, które mówią, my już tu działamy i pomożemy. Szanują to, że ktoś biegnie. To bardzo miłe. Cieszę się, że ludzie rozumieją tę ideę, że biegnę by komuś pomóc i pomagają. Ludzie sami z siebie chcą pomóc.

To na pewno podbudowuje pana, jako biegacza, na trasie.

Tak. Smutno byłoby gdybym przebiegł cały dystans i nic z tego nie było. Wtedy idea mijałaby się z celem. Także dlatego bieg jest zaplanowany na 10 godzin dziennie, żebym mógł się spotykać z tymi ludźmi. Daję im ulotki, odpowiadam na pytania, ludzie chcą wiedzieć więcej o Józiu, ale pytają też ile trzeba trenować, jak się można przygotować.

Jeżeli pan pozwoli i ja bym podjął ten temat. Toteż - jak oraz jak długo przygotowywał się pan do przebiegnięcia z okolic szczytu Opołonek nad morze?

W zasadzie dopiero po otrzymaniu odpowiedzi od rodziców Józia, czyli w Boże Narodzenie. Zacząłem trenować drugiego dnia świąt.

Trzy miesiące to niezbyt długo. Czuje pan, że dobrze zrealizował program treningowy, rozumiem, że opracowany przez jakiegoś trenera?

Czy dobrze zrealizowałem program dowiemy się na końcu. Przy moich warunkach fizycznych i skali wyzwania czas przygotowań powinien wynosić minimum 10 miesięcy, a najlepiej mieć minimum rok, by przyszykować się w stu procentach pod względem fizycznym. Ja przez większą część dnia normalnie pracuję, mam swoje obowiązki i też nie byłem w stanie w stu procentach poświęcić się treningowi. Poza tym trzeba było też zorganizować obsługę logistyczną, nagłośnić sprawę, przygotować to wszystko, zorganizować sponsorów, którzy mogliby pomóc przy samym biegu.

Pomogli?

Tak i jestem im za to bardzo wdzięczny. Mam dobry sprzęt, przystosowany do budowy ciała, wytrzymały. Mam w zapasie dodatkowe buty i tak dalej.

Szybko znalazł pan sponsorów?

Tak, bardzo szybko, nie było z tym żadnych problemów. Bardzo serdecznie im za to dziękuję. Bez ich wsparcia ten bieg nie byłby możliwy albo co najmniej mocno utrudniony.

Co pan zabrał do jedzenia? Macie samochód wypchany odżywkami?

W zasadzie tych odżywek nie ma zbyt dużo, bo mój organizm nie jest do nich przystosowany.

Ale jakieś izotoniki są w użyciu, tak?

Oczywiście. Mam cały zestaw. Głównie w proszku, które mieszam z wodą i popijam na trasie. Mam również suplementy, witaminy itd. Na trasie jem żele energetyczne, batony, żeby nie być głodnym. Wszystkie suplementy są w proszku i mieszam je z wodą.

Co pan stosuje na zmęczone nogi?

Nie ma nic lepszego niż zioła szwedzkie. Jak posmaruję nimi nogi to wszystkie skurcze i bóle niemal natychmiast przechodzą. Nie znam nic lepszego. Doraźnie jak mam skurcze na trasie sięgam po Chela-Mag B6, wypijam dawkę i mogę kontynuować bieg.

O czym pan myśli podczas biegania. Liczy słupki, ogląda widoczki?

Mam ze sobą odtwarzacz i słucham muzyki. Jak mi się znudzi to wtedy oglądam widoki, a jak ich mam dosyć, bo na przykład biegnę dłuższy odcinek po polach, to wtedy rzeczywiście liczę słupki. Myśli też krążą wokół takich zagadnień jak "ile jeszcze do końca", "gdzie jest ten kierowca", "czemu jest tak daleko". Człowiek sobie myśli, że może być coś zjadł, zastanawia się co zje na kolację. Myśli co robią inni.

Nie myśli pan o samym biegu? "O rany, jak mnie noga szarpie?"

W takich sytuacjach trzeba myśleć o tym co się dzieje dookoła. Poruszam się po drogach publicznych, więc muszę zwracać uwagę na kierowców i oni muszą widzieć mnie. Jestem widoczny, ale muszę wszystko przewidywać. Nie mogę nagle wyskoczyć na drogę.

No właśnie, biegnie pan normalnymi szosami. Kierowcy uważają czy miał pan jakieś niebezpieczne sytuacje na trasie?

Przed Leskiem miałem taką sytuację, ale tam są kręte drogi, podjazdy, zjazdy i tam było groźnie, ale udało mi się odskoczyć do rowu. Było niebezpiecznie, ale to tylko jedna taka sytuacja. Teraz jest w porządku, nie mogę złego słowa powiedzieć na kierowców. Machają mi, pozdrawiają, wiem, że informują siebie nawzajem przez CB radio, że ktoś taki biegnie.

To bardzo sympatycznie. Jakie znaczenie ma charakter przy takim wysiłku?

Samozaparcie jest chyba najważniejsze. Tak jak nogi bolą, tak jak mój organizm reaguje, są ekstremalne przeżycia. Nie spodziewałem się, że mój organizm może tak reagować. Mam siódmy dzień biegu i moje ciało mówi definitywnie "wracaj do domu". Broni się przed biegiem. Jak zakładam buty do biegania, to widzę, że się boi. Robi wszystko, żebym tylko tych butów nie zakładał. Potrzeba dużo zaparcia. Nie myślę o tym, że pojawia się ból. Zagryzam zęby, biegnę i dalej i ból znika.

Zwłaszcza, że dalej jest najcenniejsza nagroda - uśmiech dziecka.

Tak. Jestem jeszcze ciekaw jakie jest uczucie gdy się dobiegnie do mety. Czy to będzie smutny koniec, że oto koniec, czy euforia, czy po prostu spakujemy rzeczy i wrócimy do domu. Ta ciekawość też mnie pcha do przodu. Jak czuję ból to myślę: "Byle za następny zakręt". I tak non stop. Najgorzej jak droga jest prosta. Wtedy nie można sobie powiedzieć, że do następnego zakrętu, bo na taki trzeba czekać i po 10 kilometrów. Grunt to spiąć się w sobie, zachować dobry humor.

No, słysząc po głosie tego to panu na pewno nie brakuje.

Trzeba zarówno cieszyć się tym biegiem, ale i traktować go poważnie. Nie - jak się uda to dobrze, a jak nie to nic się nie stanie. Cały czas mam świadomość, że robię to dla Józia i chcę też wynieść coś dla siebie. Może to jest mój sposób na życie, żeby robić takie rzeczy? Taka pomoc także mi przynosi szczęście. Tego nie da się zmierzyć.

Ładna jest Polska z perspektywy biegacza?

Bardzo ładna. Warto przebiec kilka odcinków. Mnie na trasie zachwyca różnorodność. Gdy zaczynałem w Bieszczadach była zima, ciemne lasy, dzika zwierzyna, trafiłem na dziki, a im dalej tym cieplej. Pod Ostrowcem są już zielone liście drzewach, budzi się wiosna. Muszę przyznać, że obserwują to z zachwytem. Czekam aż zobaczę morze.

Za dwa tygodnie dobiegnie pan do mety i co potem? Takie rzeczy potrafią wciągać.

Wiem, że tego typu sprawy wciągają, ale na razie o tym nie myślę. Na codzień nawet nie myślę o samym biegu, tylko konkretnych etapach. Tylko na tym się skupiam. Potem pewnie będę myślał o czymś podobnym. Dużo zależy od tego ile uda się zebrać dla Józia. Jeżeli się nie uda, to w druga stronę, w Bieszczady, również pobiegnę.

Z uwagi na pańskie nogi życzę, żeby się już teraz udało zebrać.

No tak, ale bieg biegiem, a najważniejszy w tym wszystkim jest Józio, żeby miał szansę wyzdrowieć. Po to się biegnie. Po to się człowiek męczy i chce zwrócić uwagę innych, żeby także pomogli.

Rozmawiał DZ


Chcesz pomóc? 

Pieniądze dla Józia można wpłacać na konto:

FUNDACJA DZIECIOM „ZDĄŻYĆ Z POMOCĄ”
15 1060 0076 0000 3310 0018 2615
w tytule przelewu wpisać:
25200 - JÓZEF RIPPER - DAROWIZNA NA POMOC I OCHRONĘ ZDROWIA 

Można także przekazać dla Józia 1% podatku:
KRS 0000037904, cel szczególny: 25200 Józef Ripper

Więcej informacji: www.wesprzyjjozia.pl i facebook.com/wesprzyjjozia.