Angelika Cichocka "nie liczyła na coś wielkiego" w Pradze

Podopieczna Tomasza Lewandowskiego (na zdjęciu) była jedną z polskich faworytek do medalu czeskiej imprezy i nie zawiodła. W pięknym stylu zdobyła srebrny medal biegu na 1500m. W rozmowie z Nami zawodniczka ULKS Talex Borzytuchom postarała się porównać wagę medali z Sopotu i Pragi oraz wyjaśnić do którego dystansu - 800 czy 1500m - jest jej teraz bliżej.

Srebrny medal Halowych Mistrzostw Świata przed rokiem w Sopocie, teraz srebrny medal Halowych Mistrzostw Europy. Polubiła pani kolor tego kruszcu?

(śmiech) Można tak powiedzieć.

Gdzie było trudniej wywalczyć to drugie miejsce?

Wszędzie i zawsze jest trudno, bo stres jest ogromny. Emocje zaczynają się już na rozgrzewce. To nie jest tak, że wychodzimy na start i biegniemy. Wszystko jest poprzedzone godzinnym przygotowaniem i później oczekiwaniem na wyjście na bieżnię.

Trudno mi porównywać te starty. Sopot – to był wyjątkowy czas i moment. Impreza odbywała się w Polsce, miałam tam swoich kibiców, którzy mnie uskrzydlali. W Polsce były też eliminacje, które pokazały mi, że jestem dobrze przygotowana. W finale było więc mniej stresu niż w eliminacjach.

W Pradze natomiast była dziwna sytuacja, bo był tylko finał ze względu na małą liczbę zgłoszonych dziewczyn. Oczywiście każda z nas musiała się z tym zmagać. To był bieg typowo mityngowy. Holenderka Sifan Hasan pobiegła swoje, czyli bardzo mocno. Ja zachowałam trzeźwy umysł, bo gdybym poszła zbyt mocno, mogłoby mnie to kosztować zbyt wiele sił. Wtedy na ostatnich metrach wszystko mogło się wydarzyć. Sifan biegła w swoim świecie, a my walczyłyśmy o srebro i brąz.

W finale biegły trzy Polki. Oprócz pani jeszcze Katarzyna Broniatowska - 4. miejsce) i Renata Pliś - 8. miejsce. Czy na zawodach tej rangi jest miejsce, by sobie pomagać?

Przed biegiem śmiałyśmy się z dziewczynami, że powinnyśmy się złapać za ręce i nie przepuścić nikogo (śmiech). Oczywiście tak to nie może wyglądać. Chociaż chciałabym, żebyśmy we trójkę stanęły na podium. To był finał Halowych Mistrzostw Europy i każda z nas skupiała się na sobie. Podczas biegu nie oglądałyśmy się na siebie. Wiem, że każda z nas dawała się z siebie wszystko i walczyła o swoje. Taka jest „lekka”. To jest sport indywidualny, a nie drużynowy.

Na którym dystansie teraz czuje się Pani lepiej: 800 czy 1500 metrów?

Jeżeli jest forma, to wszędzie biega się super. W tym roku zdecydowałam się na 1500m ze względu na dosyć krótkie przygotowania do sezonu. Nie miałam też mocnego biegu na 800m, więc nie mogłam sprawdzić na jaki wynik mnie stać. Wydaje mi się jednak, że zostanę przy 800m. Tu mam wiele do zrobienia. To, co biegałam wcześniej, to nie jest maksimum moich możliwości. W sezonie letnim miałam drobne problemy zdrowotne. W Zurychu nie poszło mi najlepiej ale taki jest sport. Przedwcześnie zakończyłam sezon i miałam niedosyt.

Czyli szykuje się się ciekawa rywalizacją z Joanną Jóźwik?

Tak, ale obie na tym możemy skorzystać i to jest bardzo dobre. To podnosi nasz poziom i przekłada się na nasze bieganie na arenie międzynarodowej. Zawsze w sporcie ważne jest to, żeby mieć z kim rywalizować. Dla kibiców to też będzie bardzo ciekawe. Dobrym przykładem takiej rywalizacji są Adam Kszczot i Marcin Lewandowski. Zapowiada się więc ciekawie.

Jak wyglądały Pani przygotowania do czeskiej imprezy? Wprowadzała Pani jakieś nowości czy raczej były to sprawdzone metody?

Przede wszystkim moje przygotowania były bardzo okrojone. W normalny trening weszłam dopiero 20 grudnia. Zostały mi więc niecałe trzy miesiące pracy. Nie liczyłam na nic wielkiego. Chciałam robić swoje. Robiłam ogólną wytrzymałość z myślą o sezonie letnim. Nie było żadnej presji. Udało się wybiegać rekord życiowy na 1500m (4:06,44 - Sztokholm). Wiem, że inne dziewczyny trenowały od początku listopada, jestem więc pod tym względem bardzo zadowolona. Zobaczymy, co będzie w dalszej części sezonu. Dla mnie najważniejsze jest to żeby było zdrowie, bo wtedy będę mogła w spokoju się przygotowywać.

Czym - w Pani ocenie - różni się bieg na 1500m na stadionie od zmagań na bieżni. Oczywiście oprócz liczby okrążeń...

Biegnąc pod dachem mamy więcej wiraży. Dodatkowo proste są o wiele krótsze. W hali trzeba cały czas obserwować co się dzieje. W Pradze łuki były bardzo krótkie. Jeśli ktoś chciał decydować się na atak na ostatniej prostej, to mogło to nie wystarczyć. Trzeba było atakować już z łuku, a jak wiadomo, nadrabia się wtedy dystans. W hali czasami trzeba dobrze się zastanowić jak pobiec. Mniej jest też miejsca, tory są węższe i jest ich tylko sześć, a nie osiem jak na stadionie.

Hala już za nami. Jak wyglądają Pani plany na sezon letni?

Teraz będę miała tydzień względnego luzu, czyli same rozbiegania. Nic wielkiego. Za dwa tygodnie wyjadę na obóz i rozpocznę przygotowania do sezonu letniego. Imprezą docelową są Mistrzostwa Świata w Pekinie. Chciałbym tam wystartować na 800m.

Powodzenia zatem! Jeszcze raz gratulujemy medalu w Pradze!

Dziękuje bardzo

Rozmawiał Robert Zakrzewski

fot. facebook Angeliki Cichockiej