Artur Jabłoński: „Musiałem brać wolne w pracy, by startować GP Warszawy”

  • Festiwal biegowy

Artur Jabłoński to jeden z tych biegaczy-amatorów, który często kończy swoje biegi na czołowych lokatach. Wczoraj odebrał okazały puchar za triumf w tegorocznym sezonie jednego z najstarszych cykli biegowych w Polsce – Grand Prix Warszawy. W rozmowie z naszym portalem były zawodnik Unii Hrubieszów, a dziś lider grupy JacekBiega by Powergym, podsumował swoje tegoroczne starty i zdradził swoje przyszłoroczne plany.

W tym roku miałeś na koncie kilka dobrych startów. Oprócz zwycięstwa w Grand Prix Warszawy, wygrałeś także Wielką Ursynowską na Torze Służewieckim i zająłeś drugie miejsce podczas Maratonu Bieszczadzkiego. Jeszcze w kilku innych biegach byłeś w czołówce. Który z tych biegów wspominasz najmilej?

Właśnie zwycięstwo w Grand Prix Warszawy uważam za moje największe osiągnięcie. Jest to kameralna impreza ale cieszy się dużym uznaniem wśród biegaczy amatorów. Takie sporadyczne biegi jak Maraton Bieszczadzki (47 km) jednak też wiele mi dały. Pierwszy raz miałem możliwość startować w górach. Poczułem jak jest ciężko walczyć z tymi „ ciężkimi nogami”, szczególnie w końcówce zawodów. Bardzo fajny bieg był też Tłuszczu, czwarte miejsce w Biegu Chomiczówki, oraz Półmaraton Warszawski, który pokonałem w 1:10:03.

Tak naprawdę wszystkie swoje biegi wspominam miło, jednak to właśnie Grand Prix wymagało systematyczności. To nie jest jeden start. Musiałem brać wolne w pracy, żeby wziąć udział w zawodach. Jeden opuszczony bieg mógł sprawić, że się było już niżej w całym cyklu. Dlatego trzeba zawsze trzeba było być zawsze na zawodach i do tego być w jak najlepszej formie.

Obyło się bez kontuzji i urazów?

Miałem trochę problemów z mięśniem płaszczkowatym łydki a także ze ścięgnem Achillesa. Przez ostatni miesiąc przechodziłem roztrenowanie i udało mi się wygoić wszystkie rany. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie będę w jeszcze lepszej dyspozycji.

Jakie masz plany startowe na przyszły rok?

Chciałbym wystartować w maratonie. Prawdopodobnie zostawię to sobie na okres jesienny. Wcześniej rywalizować będę na dystansach 5 i 10 km oraz w półmaratonach. Takie krótsze dystanse są właśnie moją mocną stroną. Lubię się na nich rozkręcać i w końcówce sezonu walczyć na dłuższych dystansach. Możliwe, że wystąpię w Krynicy-Zdrój, żeby zrewanżować się Bartoszowi Gorczycy za porażkę w Maratonie Bieszczadzkim (śmiech).

Jesteś biegaczem, który często staje na podium. Czy w Polsce można się dorobić na bieganiu amatorskim?

Myślę, że jest to bardziej dodatek do pensji. Chociaż pewnie zależy to też od zawodników. Ja zajmując miejsca w pierwszej trójce lub szóstce, gdzie są już jakieś nagrody finansowe mogę powiedzieć, że jest to miłe gdy wpada coś do portfela. Traktuję to jednak bardziej jako uzupełnienie życia, bo nie mógłbym żyć tylko z biegania. Chyba, że zaryzykowałbym swoją karierę i postawił tylko na nią. Nie ma jednak gwarancji, że zakończyłoby się to sukcesem, bo może przydarzyć się kontuzja lub inne problemy zdrowotne które sprawią, że nie osiągniemy celu.

Czy obserwujesz to co się dzieje w naszej lekkiej atletyce? Masz jakiegoś biegacza którego byś wyróżnił za dokonania w tym roku?

Powiem szczerze, że brakuje mi czasu na śledzenie rozwoju karier zawodników. W tym roku odizolowałem się od telewizji, sprawdzam tylko Internet. W zeszłym sezonie Henryk Szost zrobił rewelacyjny wynik w maratonie. Na pewno jest dużą postacią jeśli chodzi o biegi. Wśród zawodników też mogę przytoczyć Michała Kaczmarka oraz Artura Kozłowskiego.

Czego Ci życzyć w przyszłym sezonie?

Sezon rozpocznę Biegiem Chomiczówki w styczniu. Przede wszystkim chciałbym mieć dużo zdrowia, żeby móc trenować. Jak będzie zdrowie to za nim pójdą wyniki.

W takim razie życzę zdrowia i dziękuje za rozmowę.

Dziękuje bardzo.

Rozmawiał Robert Zakrzewski