Po raz drugi z rzędu nikomu nie udało się ukończyć morderczego, 160-kilometrowego biegu w Wartburgu, w stanie Tennessee.
W tym roku ok. 40 biegaczy znalazło tajemniczego maila, napisało esej, przywiozło ze sobą tablice rejestracyjne i czekało w obozie w Frozen Head State Park na dźwięk muszli, a później na zapalonego papierosa dyrektora biegu Gary'ego Cantrell'a (na zdjęciu), który tradycyjnie jest sygnałem do startu.
„To nie jest takie zwykłe 100 mil” - napisał o Barkley Marathons Karel Sabbe, rekordzista Appalachian Trail. Belgijski dentysta utrzymał się w tegorocznej stawce najdłużej, ale na czwartej pętli zabrakło mu czasu, by myśleć o ukończeniu biegu. Przygodę z imprezą zakończył na trzech pętlach.
Na początku biegu wydawało się, że tym razem na mecie będzie przynajmniej kilku finiszerów. Niestety pogada szybko zrobiła się typowa dla tego obszaru. Było zimno i deszczowo, a kolejni uczestnicy biegu szybko odpadali ze stawki.
Nicky Sprinks, brytyjska biegaczka, która miała nadzieję na metę, została pokonana przez pogodę. Jared Cambell, trzykrotny finiszer Barkley Marathons odpadł już po pierwszej pętli ze względu na kontuzję kostki.
Things don’t always go the way you plan. I had a pretty severe ankle roll on the first decent and it instantly ballooned. Denial about the situation lasted an hour. My goal from that point forward became to connect with each incredible people that would soon pass me. #bm100 pic.twitter.com/N4lRMLG7lZ
— Jared Campbell (@derajslc) 31 marca 2019
John Kelly w 2017 r. był jedynym, któremu udało się dotrwać do końca w limicie czasu. Tym razem przygodę z biegiem zakończył na drugiej pętli.
Debiutantem na tym biegu był m.in. czeski zawodnik Pawel Paloncy, ale niestety nie mógł liczyć na szczęście żółtodzioba. Ono nie działa na imprezie pomyślanej tak, by jej ukończenie było rodzajem cudu. Czeski biegacz najpierw się zgubił na trasie, a później pechowo uderzył się w kolano, o ukończeniu nie było mowy. Poddał się po pierwszej pętli.
Równie mocno jak uczestnicy, przebieg rywalizacji przeżywał Gary Robbins, najbardziej pechowy ultramaratończyk edycji 2017. Wtedy zgubił się na trasie, na metę przybiegł z niewłaściwej strony, o 6 sekund przekraczając limit. Przed rokiem nie zdołał ukończyć. W tym roku nie mógł wystartować, jednak o ostatnich chwil relacjonował przebieg imprezy dopingując co raz mniejszą grupę zawodników na trasie.
Kanadyjczyk wróci do własnych prób na trasie inspirowanej ucieczką z pobliskiego więzienia Jamesa Earla Raya, zabójcy Martina Lutera Kinga (odnaleziono go po 54 godzinach, 8 mil od zakładu karnego). Zapewne spotka się tam z tymi, którzy tym razem musieli uznać wyższość trasy i zapowiadają już, że napiszą kolejny esej.
Aby ukończyć Barkley Marathons, trzeba zaliczyć 5 pętli w limicie nieprzekraczającym 60 godzin. Na każdą pętlę jest 12 godzin, a dowodem na pokonanie właściwej trasy są zebrane po drodze kartki z książki. Trasa nie jest łatwa, bo trzeba pokonać 20 km w górę i w dół! Na mecie nigdy nie ma tłoku. Jeśli już ktoś mieści się w limicie, to zazwyczaj jedna, dwie osoby. Tylko raz bieg ukończyły 3 osoby.
IB
fot. facebook Barkley Marathons