"To będę bardzo nowa ja". Joanna Jóźwik wraca na bieżnię! Z nowym trenerem, w nowym klubie, na... nowym dystansie [WYWIAD]

Wreszcie się doczekaliśmy! Joanna Jóźwik wraca do gry (na lekkoatletyczną bieżnię) po prawie półtorarocznej przerwie spowodowanej poważną kontuzją. Piąta zawodniczka igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro (2016) i brązowa medalistka mistrzostw Europy z Zurychu (2014), od końca lata 2017 roku leczyła uraz biodra. Tuż przed 28 urodzinami (przypadają 30 stycznia) Joanna wróciła właśnie ze zgrupowania w południowoafrykańskim Potchefstroom i szykuje się do wielkiego powrotu: 5 lutego wystartuje w biegu na… 400 metrów podczas halowego mityngu Copernicus Cup w Toruniu.

Z Joanną Jóźwik porozmawialiśmy o dużych zmianach w jej życiu sportowym i prywatnym, a także o tym, jak spędziła półtora roku, kiedy nieco zniknęła nam z oczu.

Joanna Jóźwik: - To strasznie dużo czasu! Właśnie teraz, na obozie w RPA, zdałam sobie sprawę, że mój ostatni start miałam na początku września 2017 roku, w lidze lekkoatletycznej. To zresztą były mniej ważne zawody, przygotowywałam się do nich raptem 3 dni, a tak naprawdę to odpuściłam już miesiąc wcześniej, po mistrzostwach świata w Londynie.

- Przypomnisz, co się wtedy stało?

- Zakończyłam sezon, weszłam w roztrenowanie i pojechałam na wakacje. W końcu października, gdy wracałam powolutku do treningu, nagle zaczęło mnie boleć biodro. Borykałam się z tym, trochę pomogły zastrzyki, ale potem ból wrócił. Jak to typowy biegacz: myślałam, że da się to roztruchtać (śmiech), ale nic z tego. Było coraz gorzej. W połowie grudnia wróciłam z obozu w Portugalii i zrobiłam rezonans, który wykazał złamanie zmęczeniowe krętarza większego kości udowej i oderwany mięsień pośladkowy średni. Tragedia!

- „Sezon halowy stracony” – pomyślałaś pewnie?

- No tak, halę odpuszczamy, mam 4 miesiące na to, żeby spokojnie wyleczyć i zrehabilitować biodro, a latem wrócić na stadion i być w formie na Mistrzostwa Europy w Berlinie. Przez myśl mi nie przeszło, że z głowy będzie cały sezon! Niestety, z miesiąca na miesiąc coraz mocniej docierało do mnie, że biodro tak szybko się nie wyleczy. Musiałam wybrać: „wóz albo przewóz”. Albo leczę biodro porządnie do końca, albo je delikatnie podleczę i wystartuję w Berlinie, ale potem znowu będę się „bujała” z kontuzją. Stwierdziłam, że za 2 lata są igrzyska i zważywszy na to postawiłam na leczenie i wzmocnienie, żeby już nigdy więcej ten problem się nie pojawił.

- Co w takim razie robiłaś przez ten rok, kiedy Cię z nami nie było?

- Cały czas „tłukłam” trening zastępczy, głównie siłowy. Tego wymagała rehabilitacja: przede wszystkim siła maksymalna, żeby wspomóc produkcję kolagenu, który wpływa na regenerację ścięgna. Prawie codziennie siedziałam godzinami w siłowni, czasem nawet 2 razy dziennie, przez kilka miesięcy byłam pod opieką trenera przygotowania motorycznego zawodników MMA i bokserów. Trochę zmieniłam środowisko, z biegowego na ludzi sportów walki. Ale myślę, że taki odpoczynek dobrze mi zrobił: psychicznie nabrałam dystansu i świeżości, a mój organizm, ponieważ nie biegałam, też pewnie fajnie na to zareaguje, będzie bardziej chciał znowu biegać.

- Dobrze się odnalazłaś w środowisku wielkich, silnych ludzi? Ty jesteś drobną, filigranową dziewczyną…

- Czułam się początkowo jak ostatnia sierota! (śmiech). Oni robili swoje treningi siłowe i szybkościowe, a ja byłam takim klockiem (śmiech). Na szczęście patrzyli na mnie w miarę normalnie, może nie jak na koleżankę „z branży”, ale jak na zawodniczkę, która stara się wrócić do zdrowia. Mogłam zawsze liczyć na ich pomoc, była naprawdę bardzo fajna atmosfera.


- A miałaś jakieś propozycje „transferowe”? Żeby rzucić bieganie i wejść do ringu?

- Nieee, no coś ty… Raz byłam na treningu dżudoków, zrobiłam z nimi tylko rozgrzewkę i stwierdziłam, że to nie dla mnie (śmiech).

- Kiedy pierwszy raz wyszłaś znowu na bieżnię, żeby chociaż potruchtać?

- Początkowo próbowałam ruchu na bieżni mechanicznej, odrobinkę, 5 minut, 10… Znowu jednak zaczęłam czuć ból, więc musiałam przerwać na 2 tygodnie. I znów ćwiczenia. Potem spróbowałam truchtać w lesie i tak powoli, powolutku… Było, oczywiście, milion kolejnych momentów, kiedy biodro bolało z powrotem. Najgorsze było to, że jak po dłuższym czasie ćwiczeń i rehabilitacji już, już pojawiała się nadzieja, to po 2-3 treningach „bang!” – i znowu bolało. Ostatni raz tak było jeszcze w październiku, a więc 3 miesiące temu. W takich chwilach można się załamać… Pojawiały się nawet myśli, że może nawet nie będę mogła w ogóle wrócić do biegania! Na szczęście się udało… (uśmiech) Oczywiście, co jakiś czas pewnie będę coś czuła w tym biodrze i to już będzie wpisane w mój żywot, ale teraz jest wreszcie dobrze.

- A pamiętasz moment, kiedy wyszłaś potruchtać i pierwszy raz okazało się, że nie boli? Jakie to było uczucie?

- Najcudowniejsze na świecie! (śmiech) Jak się czegoś bardzo wyczekuje bardzo długo i w końcu się to osiąga, to jest wspaniale. Tak jak się osiąga trudny cel. To było w lipcu, mogłam wtedy biegać już 50 minut i nic mnie nie bolało. Nie mogłam jeszcze, oczywiście, dzień w dzień robić dużych obciążeń i kilometrażu, żeby sobie nie zaszkodzić, ale co jakiś czas wychodziłam a to na rower, a to na spacer w górach, a to na jakieś rozbieganie… W ten sposób powolutku wchodziłam w trening lekkoatletyczny. Ale do końca roku ciągle robiłam w ciągu dnia jeden trening medyczny z fizjoterapeutą i jeden biegowy, i to lekki. Do normalnego treningu (czyli biegania dwa razy dziennie) wróciłam dopiero na początku stycznia, przed kilkoma tygodniami.

- No, to decyzja o starcie w zawodach już na początku lutego jest, bym powiedział, dość odważną…

- Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana! (śmiech)

- Podobno masz startować w Toruniu w biegu na 400 metrów. A przecież Joanna Jóźwik zawsze równało się 800?

- No i tak będzie, tak będzie, nie bój się! (śmiech) Na razie jednak przygotowanie do 800 metrów i duży kilometraż mogłyby mi zaszkodzić i spowodować komplikację w wyleczeniu biodra do końca. Zdecydowaliśmy więc z trenerem, że najpierw wejdziemy w trening szybkościowy, żeby poprawić moją dynamikę i prędkość, a to potem fajnie przełoży się na 800 metrów. Wiadomo, że im większa szybkość, tym lepsze możliwości.


- I chcesz biegać 2 okrążenia przez cały sezon halowy?

- Tak. Wyłącznie. Nic więcej. A co bym mogła jeszcze?

- Na przykład 200 metrów?

- Nie, no gdzie tam! Ja kompletnie nie potrafię startować z bloków!

- Ale na 400 też się zaczyna z bloków startowych!

- Wiem i właśnie to jest najgorsze, jak próbujemy na treningach, to się strasznie denerwuję! Ja to bym chciała z wysokiego startu, jak na 800… Na szczęście na 400 metrów jest więcej czasu i dystansu na nadrobienie strat ze startu (śmiech). Ale tak poważnie, ja nie traktuję startów w zawodach na 400 metrów docelowo, jakoś śmiertelnie poważnie. Wynik może nie być rewelacyjny, ale to nie jest dla mnie ważne. Chodzi o to, żeby wrócić do rywalizacji, poczuć znowu emocje, adrenalinę, przypomnieć sobie jak się do startu przygotowuje mentalnie. Wszystko po to, żebym wchodząc w sezon letni i startując na 800 m była do tego psychicznie przygotowana. Bo mówię Ci szczerze: jak sobie teraz pomyślę, że miałabym wystartować w biegu na 800 m, to mam o takie (Joanna pokazuje – red.) wielkie oczy ze strachu! Nie wyobrażam sobie na razie biegania na 800 metrów, jestem do tego kompletnie nieprzygotowana.

- Powiedziałaś wcześniej, że trening do 400 metrów i starty na tym dystansie przełożą się pozytywnie na Twój koronny bieg dwukrotnie dłuższy.

- Praktycznie wszystkie dziewczyny, które mają świetne „życiówki” na 800 metrów, dobrze biegają także 400. Masz odpowiedź.

- A potem będzie sezon letni i…?

- Mistrzostwaaa świaaataaa… (śmiech).

- Dasz radę zrobić mimimum?

- (śmiech) Ej! No jak nie? To jest takie mimimum. Mój plan mimimum na MŚ to zrobić minimum dające prawo startu w Dosze. Wskaźnik PZLA będzie pewnie wynosiło w granicach 2:00 min. A sezon jest tak długi, że nie ma co napinać się od razu. Damy radę! Najważniejsze, żebym była zdrowa, to reszta pójdzie dobrze.

- Na mistrzostwach świata w Katarze wystartujesz, oczywiście, na 800 metrów, a poza tym?

- Nic poza tym! Tylko na 800. No, chyba że… moje 400 będzie tak wybitne…

- Do tego właśnie zmierzam. Ty jesteś za młoda, żeby to pamiętać, ale w moich młodych czasach, w latach 70 i 80, było kilkoro znakomitych biegaczy, którzy na najwyższym światowym poziomie świetnie radzili sobie na 400 i 800 metrów. Była taka Jarmila Kratochvilova z Czechosłowacji, choć jej wyniki dzisiaj budzą duże kontrowersje, a zwłaszcza fenomenalny Kubańczyk Alberto Juantorena, który na igrzyskach olimpijskich w Montrealu w 1976 roku zdobył złote medale na obu dystansach. A więc można?

- Można. Ale ja nie nastawiam się na łączenie tych dwóch dystansów. Mnie chodzi tylko o to, żeby poprawić 400 metrów i przełożyło się to na lepszy wynik na 800.


- W okresie, gdy z powodu kontuzji i leczenia zniknęłaś nam „z radarów”, sporo się w twoim życiu zmieniło. I sportowym, i prywatnym.

- Bardzo dużo. Po pierwsze zmieniłam barwy klubowe. Przeszłam z AZS AWF Warszawa do AZS AWF Katowice. W śląskim klubie widzę dla siebie zdecydowanie większe możliwości rozwoju. Mieszkam jednak nadal w Warszawie. W stolicy także trenuję, w Lesie Bielańskim i na obiektach AWF, ponieważ spod Warszawy jest mój nowy trener.

Bo po drugie – zmieniłam trenera. Nie pracuję już z Andrzejem Wołkowyckim, moim opiekunem jest Jakub Ogonowski, od 2 lat szkoleniowiec Karola Zalewskiego (halowego mistrza świata w sztafecie 4x400 m – red.). Kuba bardzo dobrze mnie zna jako zawodniczkę, od 6 lat jest na bieżąco z moim treningiem i jako jedyny, poza trenerem Wołkowyckim, wie, jakiego treningu szybkościowego ja potrzebuję. Brałam też pod uwagę trenera Zbigniewa Króla (szkoleniowiec Adama Kszczota, mistrza Europy i wicemistrza świata na 800 m – red.), trochę więcej jednak przemawiało za Kubą Ogonowskim.

- Ale dlaczego w ogóle postanowiłaś zmienić trenera?

- Dlatego, że po tak poważnej kontuzji bałam się wrócić do tego samego reżimu treningowego. Nie byłabym w stanie zaufać dotychczasowemu trenerowi, zapewne mocno kłóciłabym się o to, co i jak mam robić na zajęciach, z jakim obciążeniem trenować. Potrzebowałam dużej zmiany, nowych bodźców, żeby problem biodra więcej się nie pojawił.

- Zmian sportowych zatem niemało, nie brakuje także tych w życiu prywatnym. Podobno zmieniłaś faceta?

- (śmiech) Zaraz… to, że się rozstaliśmy (z Adamem Niedźwiedziem, zawodnikiem MMA – red.), nie znaczy, że zmieniłam (śmiech). No, rzeczywiście, dużo zmian w moim życiu ostatnio, i w sportowym, i w prywatnym.

- Wróćmy zatem na koniec do sportu. Jak będą wyglądały najbliższe dni, poprzedzające wielki „come back” na bieżnię Joanny Jóźwik?

- Po powrocie z RPA, mam kilka treningów w Warszawie i Spale, a w niedzielę 3 lutego – pierwszy start w Spale, na kontrolnym mityngu PZLA. No i we wtorek 5 lutego w Toruniu – Copernicus Cup. Wracam do gry!

- No to życzę Ci, oczywiście, jak najszybszego powrotu do wysokiej formy, ale przede wszystkim – żebyś była wreszcie zdrowa.

- Tak. Najważniejsze, żeby mnie biodro nie bolało i żebym mogła normalnie trenować.

- Trzymam zatem kciuki i dziękuję za rozmowę.

rozmawiał Piotr Falkowski

zdj. arch. prywatne zawodniczki