Sobota na sportowo: Bieg Bohatera - pierwsza impreza patriotyczna upamiętniająca Duchownych Niezłomnych.
Celem biegu 22 października było rozpropagowanie bardzo mało znanego święta narodowego "Narodowy Dzień Pamięci Duchownych Niezłomnych" które obchodzone jest 19 października.
Święto państwowe zostało uchwalone w hołdzie „bohaterom, niezłomnym obrońcom wiary i niepodległej Polski”.
W obliczu wojny na Ukrainie, niezmiernie ważna jest świadomość patriotyczna, wśród społeczeństwa.
Mimo że udział w wydarzeniu był bezpłatny, na uczestników czekał bardzo dobry atrakcyjny pakiet startowy i przemiła atmosfera.
Oj trochę było tych górek, oj dali popalić nieźle.
Fajna, crossowa, wymagająca trasa w Lesie Łagiewnickim w Łodzi, nowa, nie taka jak inne.
Świetnie oznakowana, oprócz jednego miejsca, ale o tym później.
Zbyt wielkich ambicji na ten bieg jakoś nie miałem. No bo nietypowy dystans, mniej niż 10 km, ale więcej niż 5. Nie płaski asfalt, tylko las. Kiedy ja ostatnio po lesie biegałem? Nie pamiętam. No i z treningami ostatnio jakoś trochę słabo u mnie. Jakiś jeden w tygodniu i to na tyle.
Więc po przedstartowym uroczystym odśpiewaniu hymnu Polski ruszyli dziki do lasu. Bez spiny, spokojnie, pierwszy podbieg nawet poszedł w miarę. I dziwnie. Czuję oddech jednego kolegi, a gdzie reszta? Czemu nikt nie wyprzedza? Przecież tempo 4:30-5:00. Konwersacyjne. Ha-ha. Prowadzę przez pierwsze 2 km. Drugi poważny podbieg. Jeden zawodnik urwał do przodu. Biegnę dalej, czuję obok blisko ktoś jest. Jakiś czas biegliśmy tak, aż on zdecydował się wyprzedzić. No i potem był jeszcze jeden. Goniłem go. Wiedziałem że mam szanse tylko na zbiegach i na płaskim. Pod górę ciężko. A w zasadzie on i na płaskim nie zwalniał. Także pomału oddalał się ode mnie. Z tyłu nikogo nie widziałem. Także czwarta pozycja musiała być moja. Oby nie stracić przewagi. Kilometry mijają, góra-dół, góra-dół, polska złota jesień, piękny las, strzałki na trasie, taśmy, wstążki. Dobrze wszystko oznakowane. I tu jest podbieg. Ten sam, co był pierwszym na początku. Gdzie jest meta? W prawo metrów z 200. Nawet słychać muzykę chyba. Na zegarku jakieś 7,8 km. Więc niby blisko. Ale nie skręcam, biegnę prosto, na tą górę. Wspinam się na szczyt. Biegnę i biegnę, nikogo nie ma. Rywale uciekli, wolontariusze nie stoją. Czy dobrze biegnę? Może nie zauważyłem tam strzałki i jednak trzeba było skręcić w prawo? Co robić? Zastanawiam się. A jak pobiegnę znów tą samą drogą to... nie, ja już nie chcę drugie 8 km. Nie przeżyłbym tego znowu. Zwalniam.. I co? I robię to, czego jeszcze nigdy nie robiłem. Zawracam! Nieważny już czas. Podiumu i tak nie będzie. Widzę ktoś z przodu nadbiega. Acha, ok, czyli kierunek miałem dobry. A może ten ktoś też się pomylił? Nie wiem. Obracam się i biegnę na te strzałki. W końcu wolo! Stoi wskazuje drogę. Meta blisko! Słyszę głosy. Dobiegam po swoje 4 Msc Open. Jak to się mówi, los przekorny raz mi daje, raz nie daje, a zabiera podium...
Ale pakiet startowy "na bogato". Zobaczcie. Jeszcze była woda i ciepły posiłek. No pycha.
I to w bezpłatnym biegu!
Od biegaczy dla biegaczy.
Dziękuję organizatoram z Klub Sportowy Ultra Team Łódź i reszcie ekipy.
Gratuluję uczestnikom!
Viktor Volkov, Ambasador Festiwalu Biegowego