Biegowy obieżyświat i realista Wojciech Kopeć

  • Festiwal biegowy

Biegacz rodem z Olsztynka, aktualny brązowy medalista Mistrzostw Polski w półmaratonie, w 2014 roku nie ograniczał się tylko do startów krajowych. Biegał często w miejscach bardzo egzotycznych. Jakie przywiózł stamtąd wrażenia, spostrzeżenia? Jakie ma plany na ten rok? Zapytaliśmy.

Jaki był dla Pana ubiegły rok?

Wojciech Kopeć: Muszę powiedzieć, że bardzo udany. Poprawiłem rekord życiowy w maratonie zwyciężając zawody na Cyprze (2:17:22 red). Dodatkowo ustanowiłem nowe rekordy życiowe w półmaratonie (1:06:14 podczas Półmaratonu Warszawskiego) i na 10 km (30:07 w radomskim Biegu Kazików). To był początek roku. Bardzo dobry zresztą. Później, po rozmowach z trenerem, skoncentrowałem się na mniejszych biegach, by dorobić trochę pieniędzy i mieć stabilną sytuację w tej materii. Taki jest świat – pieniądze są ważne, gdzieś trzeba je zarabiać.

Potem startowałem w Europejskich maratonach, m.in. w Reykjaviku, Oslo i Lozannie. W każdej z tych imprez stawałem na podium. W półmaratonach też szło mi dobrze - biegałem w granicach 1:06:00- 1:07:00.

Trochę tych startów było...

… i może dlatego pod koniec roku już brakowało mi sił. Pojawiły się delikatne urazy. Zmagam się teraz z zapaleniem przyczepu ścięgna Achillesa. Od dwóch tygodni przechodzę intensywną rehabilitację, bo już we wtorek (rozmawialiśmy w sobotę przy okazji 10. Biegu Wedla red.) wyjeżdżam na obóz przygotowawczy do Peru.

Nie brakowało Panu tej przysłowiowej kropki nad i? Znaczącego tytułu?

Zdobyłem brązowy medal Mistrzostw Polski w półmaratonie. Wystartowałem treningowo w Mistrzostwach Polski na 10 000m na stadionie (7. miejsce z czasem 30:54 – red), choć był taki start z marszu. Do zmagań na bieżni trzeba się specjalnie przygotowywać, to nie jest bieg uliczny. Stąd taki a nie inny wynik.

W innych biegach Mistrzostw Polski nie brałem udziału. Rezygnowałem z nich na rzecz startów komercyjnych.

Jak będzie z tym w przyszłości?

W minionym roku chciałem uzbierać trochę pieniędzy i pokazać się potencjalnym sponsorom. Chyba to się udało, bo tak jak wspominam, wyjeżdżam na obóz do Peru, gdzie będę przygotowywał się do Orlen Warsaw Marathon. Będą to jednocześnie Mistrzostwa Polski w maratonie. O medal będzie bardzo ciężko. Wiem, że na ten bieg szykuje się wielu dobrych biegaczy. Będę jednak starał się walczyć. Chcę tam pobiec w granicach 2:14:00. Jeśli to się uda, to we wrześniu pobiegnę w Berlinie i tam chciałbym zaatakować poniżej 2:13:00. Najpierw jednak trzeba pobiec dobrze w Warszawie.

Planuję też ograniczyć liczbę startów. To już nie będzie 5 maratonów i 10 półmaratonów. Pewnie będą to dwa maratony i kilka „połówek”. Chciałbym się skupić na dobrych wynikach i zdobyć medale Mistrzostw Polski. Ale chcę postawić na bardziej prestiżowe imprezy.

Prowadzi Pan swoją grupę biegową Team Kopeć. Skąd pomysł?

Chce przez ten projekt promować województwo warmińsko-mazurskie. Pokazać, że mamy piękne tereny do biegania. Wkrótce ma ruszyć nasza nowa strona internetowa (już ruszyła - http://wojciechkopec.pl). Udało mi się zebrać wspaniałe osoby. Wysyłam im plany treningowe. Gdy jestem w domu, spotykamy się i staram się im przekazywać swoją wiedzę, którą zdobywałem przez wiele lat trenowania. Prowadzę też w Olsztynku stowarzyszenie. Być może wkrótce też będę organizował cykl biegów na terenie Warmii i Mazur.

Biegacz trenujący innych biegaczy – jakie to uczucie?

Sukcesy moich podopiecznych cieszą mnie bardziej niż własne wyniki. Moje starty to już trochę rutyna i praca. Chociaż oczywiście przyjemna praca, bo realizuję przy okazji wiele swoich pasji jak np. podróżowanie. Jestem szczęśliwy, jeśli ktoś z moich podopiecznych poprawi życiówkę o 5 minut, 2 minuty czy nawet 5 sekund.

Mam w grupie bardzo zdolnego chłopaka – Fabiana Florka. Zgłosił się do mnie w marcu ubiegłego roku z nadzieją, że będzie biegał dużo szybciej. Chcieliśmy początkowo zejść poniżej 35 minut na 10 km, a chłopak pobiegł już 33 minuty! To duży progres. Liczymy, że uda nam się złamać 32 minuty, a może nawet pobiec jeszcze szybciej. Wierzę, że o innych moich zawodnikach też jeszcze usłyszymy.

Wspomniał Pan o podróżach. Jest Pan ciągle na walizkach między Olsztynkiem, Warszawą, a resztą świata. Wielu biegaczy koncentruje się na swoim mieście lub województwie, Pan szuka przygód...

Myślę, że wiele dało mi skończenie studiów w USA. Tam pokazano mi, że należy się cieszyć życiem, nie można się bać. Tam otworzyłem swoje oczy na wiele spraw. Do Stanów pojechałem nie znając języka angielskiego, nauczyłem się go dopiero na miejscu. Później pojechałem do Peru nie mówiąc po hiszpańsku i powtórzyłem scenariusz z USA. Wszędzie poznawałem ciekawych ludzi. Lubię biegać i podróżować, z przyjemnością łączę obie rzeczy. Nie mam zresztą innego wyboru (śmiech).

Startował Pan w egzotycznych – jak na polskie warunki – miejscach, takich jak Belize i Planecia Maraton (zwycięstwo i czas 2:50:30) czy półmaraton w Kostaryce (trzecie miejsce i czas 1:16:20). Ma pan fantazję!

Pomysł na wyjazd do Ameryki Środkowej i nad Morze Karaibskie zrodził się w mojej głowie jakiś czas temu. W pierwszy weekend listopada ubiegłego roku udało mi się wygrać trochę pieniędzy, więc zdecydowałem się wreszcie kupić bilet. Znalazłem tanie połączenie i ruszyłem.

Podróżowałem przez Honduras, Panamę, Gwatemalę i Belize. Wszędzie tam miałem znajomych, w tym ze studiów z USA, którzy oferowali nocleg. Była to też dobra okazja, by przypomnieć sobie język hiszpański. Podróżując i zwiedzając oczywiście szukałem biegów. Organizator maratonu w Belize zapewnił mnie, że zagwarantuje mi hotel i nada numer startowy, żebym tylko tam pobiegł. Nic innego nie mógł zaoferować, bo nie miał takiego budżetu. Zgodziłem się, bo to była ciekawa przygoda.

Potraktowano Pana trochę jak Kenijczyka w Polsce...

(śmiech). Jechaliśmy tam drogą z Panamy. Trwało to kilka dni. Nawet nie miałem okazji by trenować, cały czas byłem w podróży. Miejsce było przepiękne. Upał ogromny, ponad 30 stopni. Ale bieg znakomity – po raz pierwszy miałem okazję biec po tak płaskiej trasie. Biegliśmy wzdłuż Oceanu Atlantyckiego. Przy okazji poznałem wspaniałych ludzi. Cieszę się, że znalazłem ten maraton, bo gdybym nie trafił na ten bieg, to pewnie bym nigdy bym tam nie dotarł. To przecież prawie koniec świata!

Jak ocenia Pan poziom tamtych zawodów? Można je jakoś odnieść do naszych krajowych imprez?

Poziom jest porównywalny. Tam ludzie też trenują, chociaż może nie na taką skalę, jak w Polsce. W biedniejszych krajach biegaczy jest mniej. Jednak już na Kostaryce organizuje się naprawdę wiele imprez, sam poziom też jest wyższy. Również nagrody finansowe są wyższe niż w krajach biedniejszych.

Na imprezy na Kostaryce zjeżdżają się zawodnicy z różnych państw: Kolumbii, Peru, Meksyku. Kostaryka jest bardzo pięknym krajem i cały czas słonecznym – przez cały rok można wylegiwać się i opalać nad oceanem (śmiech). Widać, że to kraj rozwinięty i, co ciekawe, bardzo bezpieczny. Nie ma tam ochrony z bronią przy każdym większym sklepie czy banku, jak to ma miejscy choćby w Hondurasie.

Czyli wyjazd na obóz przygotowawczy do Peru to nie przypadek? Jest pan takim trochę takim biegowym podróżnikiem?

(śmiech) To akurat częściowo przypadek. Dwa lata temu byłem już w Peru, inwestując w tamten wyjazd trochę swoich pieniędzy. Na szczęście udało mi się poznać tam ludzi, którzy są teraz moimi przyjaciółmi. Gdy rozważałem wyjazd do Kenii, Etiopii czy nawet USA, dzień przed zakupem biletu zadzwonił do mnie kolega z Peru i powiedział, że zaprasza mnie do siebie. Nawet ma dla mnie darmowe bilety i mogę przyjechać kiedy chcę i skorzystać z jego mieszkania. Darmowy bilet, mieszkanie, tanie jedzenie – decyzja była łatwa.

Tereny może nie są takie jak w Kenii, ale wysokość jest odpowiednia do treningów. Pogoda też będzie super, w tym okresie jest tam 15-20 stopni. Uważam, że mam szczęście, bo spotykam bardzo dobrych ludzi na swojej drodze.

Czego życzyć Panu na nowy sezon?

Zdrowia, bo jeśli ono będzie to wyniki pójdą w parze!

Zdrowia zatem!

Rozmawiał Robert Zakrzewski