Las Łagiewnicki, sobotnie późne popołudnie 6 czerwca. Opadły tumany pyłu. Z chmury kurzu rozświetlanej promieniami zachodzącego słońca wyłonił się pierwszy biegnący człowiek. Za nim kolejni, w sumie prawie trzysetka. Jest po bitwie… Bitwie o Łódź.
Relacjonują Kamil Weinberg i Szymon Drab
Biegowa Bitwa o Łódź jest reklamowana jako najtrudniejszy z biegów rozgrywanych na Ziemi Łódzkiej. Dystans wynosi około 12 kilometrów, lecz każdego roku wytyczana jest nowa trasa z niespodziankami, które uatrakcyjniają wyścig. Jest wszystko, czego można i nie można się spodziewać: górki, gęste krzaki, czołganie, błoto (DUŻO BŁOTA), przeprawy przez bajora, stawy i oczka. Wszystko po to, byśmy z Bitwy wrócili zmęczeni, brudni i oblepieni zapachem daleko odbiegającym od kwiatów wiosny.
Bitwa rozgrywa się corocznie od czterech lat w Lesie Łagiewnickim. Główny organizator Radosław Sekieta, trener Uczniowskiego Klubu Sportowego „Lisy” ze Zgierza, jest z nią związany od początku. Według jego słów, Bitwa tym się różni od innych biegów przygodowych, że wykorzystuje głównie naturalne ukształtowanie terenu. Sztuczne przeszkody są tylko dodatkiem i mieszczą się na padoku, zwanym pieszczotliwie „placem zabaw”.
Pierwsze dwie edycje w północnej części lasu zawierały mniej wody i błota, a więcej stromych podbiegów i zbiegów. Od zeszłego roku te proporcje się odwróciły. Trasa się zmienia, aby było jeszcze ciekawiej. Plany na kolejne Bitwy niech na razie pozostaną niespodzianką, lecz Radek uchylił rąbka tajemnicy – szykuje się edycja zimowa!
Zawodnicy tradycyjnie mieli do pokonania kilka przepraw przez leśne stawy, bagna i gęste krzaki, a także kilka stromych górek. Nowością dla weteranów wcześniejszych Bitew była żywa przeszkoda na końcu „placu zabaw” - drużyna amerykańskiego futbolu Wilki Łódzkie, blokująca własnymi ciałami drogę zmęczonym biegaczom. Futboliści powiedzieli, że również dla nich było to nowe, ciekawe doświadczenie.
Przed biegiem głównym byliśmy świadkami małych bitewek – choć dla samych zawodników były to wielkie Bitwy. Na trasę wyruszyły przedszkolaki oraz starsze dzieci. Była rywalizacja, której nie powstydziliby się zawodnicy olimpijscy, był widoczny stres, ale też i dziecięca radość, płacz i gniew. Dzieci rywalizują na równi z dorosłymi i kto wie, czy za kilka-kilkanaście lat nie będą obok nas stać na starcie biegu głównego.
Wśród uczestników można było spotkać bardziej tradycyjnych biegaczy, crossfitowców, jak i... po prostu miłośników biegów przygodowych. Takich, jak spotkany przez nas medalista MP w biegach ulicznych Artur Kozłowski, który ma już za sobą starty w Runmageddonie czy zawodach z cyklu Men Expert. W takich biegach ważne dla niego jest rozwijanie ogólnej sprawności, a więc siły i wytrzymałości, ale przede wszystkim dobra zabawa i możliwość przekraczania kolejnych barier.
Po pokonaniu jednej większej i drugiej mniejszej usianej przeprawami i przeszkodami pętli, pierwsi z bitewnego pyłu wyłonili się w niewielkim odstępie dwaj zawodnicy. Ubiegłorocznego zwycięzcę, naszego olimpijskiego 400-metrowca z Aten i Pekinu Piotra Kędzię, tym razem wyprzedził na mecie Adam Ciechański. Na najniższym stopniu podium stanął Michał Podgórski. Najszybszą amatorką mocnych biegowych wrażeń została Małgorzata Michalak-Mattar, przed Justyną Boman i Dorotą Zatke.
Dla Adama były to pierwsze zawody tego rodzaju, choć przed tygodniem na przetarcie wystartował w biegu po torze motocrossowym w Piątkowisku k. Pabianic. – Tam były większe górki, lecz tu cięższa trasa - im trudniej tym fajniej – podsumował zwycięzca. Za rok obiecał wrócić na Bitwę, gdyż takiej właśnie imprezy szukał.
Najszybsza z pań, Małgosia, z kolei stwierdziła, że trasa była... orzeźwiająca i wciągająca! Było dużo zbiorników wodnych, w których można było się odświeżyć. Czynnikiem wciągającym było natomiast... bagno. Zaskoczyła ją konieczność pokonania drugiej pętli. Brała udział w jednej z poprzednich edycji na starej trasie, lecz ta obecna wydała jej się trudniejsza. Coraz ciekawiej robi się na Bitwie również według Doroty, zdobywczyni trzeciego miejsca, która wystartowała tu także po raz drugi.
Kiedy jeden z reporterów (Kamil) czuje się jeszcze zniszczony bieszczadzką Ultra Rzeźnią, posyła w bitewne błoto i pył kolegę – Ambasadora Szymona (na zdjęciu) – by opisał swoje wrażenia z pozycji zawodnika. Poczytajmy...
Nieuchronnie zbliża się godzina startu. A my widzimy, jak buduje się pierwsza przeszkoda – mur z kartonów. Zorientowani w serialowych perypetiach czytelnicy wiedzą, że tego typu przeszkody są bardzo niebezpieczne – tak swoją karierę zakończyła Hanka Mostowiak.
Głośne odliczanie. START! Jest OGIEŃ! Cała grupa ZAPALONYCH biegaczy wyruszyła na trasę 4. Biegowej Bitwy o Łódź. Skoro jest „ogień” i „zapaleni” biegacze, już na pierwszych metrach nie mogło zabraknąć… Straży Pożarnej. Tak, pierwszy zapał skutecznie studzili strażacy za pomocą dwóch węży i hektolitrów wody. Kiedy dobiegłem do kartonów, niewiele z nich już zostało, biegacze niczym taran zburzyli mur. Dym z rac tylko wgryzał się w płuca. To dla osłody nadchodzących ciężkich kilometrów.
Dalej już było tylko… LEPIEJ. Dużo krzaków. Rozgrzane na podbiegach i zbiegach ciało studziła woda. W butach mam bajoro, przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy myśleliśmy, że mokre buty są nam ciężarem – wskakiwaliśmy do błota po pas. Debiutanci i mniej doświadczeni gubili buty, byli tacy, którzy do mety wrócili tylko z jednym. Dalej podobne atrakcje – woda, krzaki, błoto. Czy najgorsze już za mną? Nie wiem. Na ulicznych biegach jedyne czego się spodziewamy to tabliczki i punkty z wodą, tu choć ich nie było to spełniałyby one drugorzędną rolę. Utrzymać tutaj jednolite tempo to jak chcieć złamać 2 godziny w maratonie. Co będzie za 50, 100, czy 500 metrów?
Wybiegając na w miarę płaski odcinek oddycham z ulgą i łapię kilka głębokich haustów powietrza. Zaraz znów z pewnością się zacznie dalsza zabawa. Niekończąca się historia – tak do 5 kilometra, gdy wybiegliśmy na padok i stworzony na nim plac zabaw dla dorosłych. Były płotki ze słomy, czołganie pod zasiekami, przeskakiwanie przez opony, „spacer farmera” czyli okrążenie z oponami. Wisienką na torcie, kropką nad i były Wilki – WILKI ŁÓDZKIE. Łódzka drużyna futbolu amerykańskiego dała mocno odczuć, jak wygląda gra na ich boisku. Osobiście postanowiłem się nie poddawać i z impetem oraz spartańskim rykiem wbiegłem prosto w nich… Zderzyłem się ze ścianą. Rozbawione „tym nas nie przestraszysz” sprowadziło mnie na ziemię i pozwoliło rozpocząć drugie, krótsze kółko.
Przez większość drugiej części trasy zastanawiałem się, czy wolałbym jedną dużą, 12-kilometrową pętlę, czy dwie mniejsze. Z jednej strony „bieg w nieznane”, z drugiej marna świadomość, że jeszcze raz przez to wszystko musimy przechodzić. Krzaki, górki, pagórki, błoto, woda, błoto. Ciężkie buty, pył, zmęczenie. Na twarzy nie tylko mojej, ale i towarzyszy niedoli, widoczne zmęczenie, ale również i szaleńczy uśmiech. W takich biegach nie startują zdrowi na umyśle. Podtrzebujemy wrażeń, emocji, sprawdzamy ile jest wstanie wytrzymać nasz organizm. Endorfiny, potrzebujemy endorfin!
Wracając z kolejnego kółka ponownie wbiegaliśmy na „plac zabaw” Wreszcie upragniona meta. Zmęczony, brudny jak nigdy, śmierdzący. Ale to nic – uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Dorosłe dzieci.
Podsumowując: impreza o kapitalnym charakterze, idealna dla osób, które chcą uciec od „ulicznego ściganctwa” i w leśnej aurze spotęgować produkcję endorfin. A tych – gwarantuję – nie zabraknie! Organizator z wrodzoną skromnością wspominał, że były potknięcia – ale tych nie robi ten, kto nic nie robi lub spoczywa na wcześniej obranym schemacie organizacji. Tego nie można powiedzieć o Bitwie o Łódź. Trasa za każdym razem jest ciekawsza, urozmaicona i dopracowana tak, byśmy mogli się zmęczyć i ubrudzić.
Ale przede wszystkim tym, co mnie – startującym już po raz drugi w Bitwie – rzuciło się w oczy, jest rozwój organizacyjny. To, w czym wcześniej startowałem zdawało się być harcerską zabawą z dorzuconymi tu i ówdzie przeszkodami. Zmiana lokalizacji startu i mety na Leśniczówkę dały możliwość zorganizowania prawdziwego naturalnego toru przeszkód, pokazania oblicza przyrody bez konieczności budowania dodatkowych utrudnień. A jeśli dla niektórych to mało – opisany wyżej „plac zabaw” pozwalał utytłać się na całego.
Czy było ciężko? Było! I tak miało być! Biegaczom wyszły braki ogólnorozwojowe, a crossfitowcom niedobór długich biegów. Wygrali najlepiej przygotowani, którzy mają nie tylko w nogach. Kto wygrał Bitwę o Łódź? Wszyscy. Wszyscy uczestnicy, którzy minęli linię mety, wszyscy kibice, którzy wspierali na ostatnich metrach i wreszcie organizatorzy. Jedną bitwę wygraliśmy. Jednak w przyszłym roku czeka nas kolejna potyczka. Czas rozpocząć odliczanie.
Co będzie za rok? Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Chcę zobaczyć to na trasie. Dziękuję organizatorom za z pewnością niesamowitą pracę włożoną w przygotowanie trasy i atmosferę, którą długo będziemy wspominać w biegowych kuluarach. Po biegu zapewniali, ża za rok będzie ciężej – biorąc pod uwagę dotychczasowy rozwój imprezy możemy być pewni, że słowa dotrzymają…
Kamil Weinberg, Szymon Drab