W znakomitych humorach, roześmiane i szczęśliwe, jechały na lotnisko w Genewie Natalia Tomasiak i Iwona Januszyk. Nie ma co się dziwić: polskie biegaczki w popisowym stylu wygrały La Pierra Menta EDF été, prestiżowe wysokogórskie zawody etapowe w parach w Arêches-Beaufort w Alpach francuskiej Sabaudii.
Rozprawiły się z rywalkami każdego z trzech dni, pokonały łączną trasę długości 70 km z 7000 m przewyższenia w czasie 11:40:19, wyprzedzając Francuzki Emily Harrop i Lenę Bonel o blisko 24 minuty! Ogólnie, w gronie 241 duetów męskich, żeńskich i mieszanych uzyskały 26 wynik!
Natalia Tomasiak: Pobiegłyśmy bardzo konkretnie! (śmiech). To była wspaniała zabawa. Marzyłam o tych zawodach od ubiegłego roku. Gdy tylko się o nich dowiedziałam, stały się moim oczkiem w głowie. Najtrudniejsze było dobranie się w zespół, bo nie każda dziewczyna pobiegnie coś takiego.
Konieczne jest dobre przygotowanie i doświadczenie wysokogórskie. Musisz być obyty z górami i – powiem obrazowo – robić Orlą Perć ot tak, spod małego palca. Na trasie są via ferraty i mnóstwo ekspozycji, biegania po grani, gdzie z jednej strony jest „lufa” w dół i z drugiej strony też jest „lufa” w dół, a tylko pośrodku masz ewentualnie kawałek linki, do której możesz się wpiąć, chociaż niekoniecznie. Do tego 3 dni intensywnego biegania. Mało jest w Polsce dziewczyn, które są w stanie temu sprostać.
Na szczęście Iwona długo się nie zastanawiała po moim smsie! Bo to, oczywiście, nie była decyzja podjęta dopiero teraz, po tym jak ona świetnie pobiegła Monte Rosa SkyMarathon (Tomasiak z Katarzyną Solińską wygrały zawody we Włoszech, a Januszyk z Mirosławą Witowską zajęły drugie miejsce ze stratą zaledwie 16 sekund – red.).
Używałyście sprzętu wspinaczkowego, tak jak na Monte Rosie?
Natalia: Na pierwszym i drugim etapie sporo korzystałyśmy z uprzęży i lonż, właściwie na wszystkich odcinkach po grani. Dopiero trzeciego dnia mogłyśmy się bez nich obejść. W przeciwieństwie do Monte Rosy natomiast, nie było obowiązku wiązania się liną, chociaż widziałam, że sporo par – szczególnie miksów – z tego korzystało. Wiązali się linkami i mocniejsza osoba ciągnęła „słabsze ogniwo”.
Który etap i jakie elementy były dla was najtrudniejsze podczas tych zawodów?
Natalia: Dla mnie najtrudniejszy był ostatni etap zawodów, bo zaczął mi się dawać we znaki żołądek. Końcówka była już dość męcząca.
Iwona: Dla mnie z kolei początek – pierwsze podejście na pierwszym etapie, kiedy wszyscy gnali jak szaleni! Potem, jak już się trochę stawka rozciągnęła, była już tylko przyjemność (uśmiech). Ja się naprawdę cieszyłam tymi zawodami i pokonywaniem trasy!
Natalia: Ale biegowo najtrudniejszy był na pewno etap drugi: najdłuższy, z największym przewyższeniem i liczbą elementów technicznych, z podejściem, a właściwie wspinaczką na Grand Mont (2686 m n.p.m. - red.). Nam akurat jednak biegło się w sobotę bardzo fajnie, miałyśmy obie świetne samopoczucie.
W zawodach etapowych elementem szczególnie istotnym jest taktyka. Jaki miałyście plan na rozegranie Pierra Menta?
Iwona: To jest pytanie do mnie, bo Natalia mnie pozostawiła rozgrywanie zawodów taktycznie, rozglądanie się za rywalkami, decyzje, kiedy przyspieszać, a kiedy trochę odpoczywać. Na początku najważniejsze było dobre ustawienie się na starcie, bo wtedy wszyscy pędzą, wręcz lecą, po 3'30”/kilometr. Aż przychodzi ściana (śmiech), a na tej ścianie bardzo wąska ścieżka i też nie bardzo jest jak wyprzedzać!
Starałyśmy się więc, my także, gnać jak najbardziej do przodu i zrobić co się da na tym pierwszym podejściu, ale też tak, żeby się nie „zajechać” i ukończyć etap w dobrej formie. Ponieważ wszyscy, prawie 300 par męskich, kobiecych i mieszanych (284 – red.), startowali razem, długo nie wiedziałyśmy, na którym jesteśmy miejscu w swojej kategorii. Na pierwszym solidnym podejściu, które miało 1000 metrów, jakiś Słowak powiedział nam, że jesteśmy pierwsze.
Nie bardzo chciałyśmy w to wierzyć i dopiero dwa podejścia dalej, na punkcie, Przemek Ząbecki (szef Salomon Suunto Teamu – red.) przekonał nas, że rzeczywiście prowadzimy. Za tym punktem rozejrzałyśmy się i zobaczyły, że daleko nikogo nie ma, więc na grani fajnie się bawiłyśmy i zbiegały spokojnie. Pamiętałyśmy, że nogi najbardziej zakwaszają się właśnie na zbiegu. (czytaj dalej)
Sprawdziło się?
Iwona: Uważam, że to było bardzo mądre, bo choć Francuzki odrobiły wtedy do nas około 2 z 10 minut straty, bardzo to zaprocentowało następnego dnia. Wtedy to już my „dokładałyśmy” wszystkim na zbiegach, bo miałyśmy siłę, zachowałyśmy najwięcej świeżości. Momentami miałam odczucie, że jestem na wycieczce w górach! Kiedy używałyśmy nóg i rąk w ogóle się nie męczyłyśmy, mając kontakt ze skałą i bawiąc się wspinaczką. A na takich elementach technicznych najbardziej odchodziłyśmy rywalkom.
Potwierdzę słowa Natalii: najdłuższy i najtrudniejszy etap był dla nas najprzyjemniejszy, zwłaszcza, że jego okrasą był niesamowity Grand Mont, z którego zbiegałyśmy w połowie po śniegu.
A trzeciego dnia można było biec już na luzie... Przed najkrótszym i najbardziej biegowym etapem miałyście przewagę prawie 17 minut nad Harrop i Bonel.
Iwona: Ależ skąd! Wygrałyśmy pierwszy etap, wygrałyśmy drugi, więc... bardzo chciałyśmy być najszybsze także na odcinku trzecim! No to „grzałam” od startu, bo wiedziałam, że dziewczyny będą ostro atakować, zwłaszcza, że bardzo zacięta była rywalizacja o trzecią pozycję. Dobrze ustawiłyśmy się na pierwszym podejściu, potem na zbiegu minęłyśmy na single tracku z 10 par – nie wiem jak nam się to udało! No i potem, wiedząc, że prowadzimy, dowiozłyśmy do mety trzecie zwycięstwo!
A ja myślałem, że komfort psychiczny pozwolił wam pobiec spokojnie, taktycznie, kontrolując sytuację, żeby utrzymać zwycięstwo w całych zawodach.
Iwona: W ogóle o tym nie myślałam. Wiedziałam tylko, że chcemy wygrać trzeci etap, że fajnie byłoby zrobić hat-trick (śmiech)! W naszym biegu w tym dniu nie było nic zachowawczego. W ten za to sposób pobiegły chyba Francuzki, bo one pilnowały tylko drugiej pozycji w klasyfikacji generalnej nie przejmując się walką o miejsce na ostatnim etapie (Harrop i Bonel zajęły w nim 4 lokatę – red.).
Co było najpiękniejsze, co się wam najbardziej podobało na Pierra Menta?
Iwona: Grand Mont! Zdecydowanie Grand Mont! Kawał technicznej grani, 300 metrów w pionie. Do tego niesamowita atmosfera. Równolegle odbywały się dwudniowe zawody dla młodych biegaczy i na trasie kibicowało mnóstwo ludzi. No i muszę powiedzieć jeszcze o jedzeniu. Na punktach miałyśmy dosłownie wszystko! Jesteśmy kilka dobrych godzin po zawodach, a mnie się jeszcze w ogóle nie chce jeść (śmiech).
Natalia: Powtórzę opinię Iwony – najpiękniejszy był, oczywiście, Grand Mont! To miejsce robi zdecydowanie największe wrażenie! Cudna panorama, pięknie było widać Mont Blanc.
A jakie płyną dla was wnioski po sukcesach w Monte Rosa SkyMarathonie i La Pierra Menta, które są zawodami nietypowymi, bo startuje się w nich drużynowo?
Iwona: Ja od dawna bardzo lubię startować w zespole, może dlatego, że w młodości dużo biegałam w sztafecie na przełajach i wspólna praca na zwycięstwo zawsze mnie najbardziej emocjonowała.
Ze skitourów z kolei lubię rywalizację etapową, zawsze z dnia na dzień czuję się w nich coraz lepiej. To jest dla mnie fajna zabawa, rozrywka, odskocznia od codzienności. Ja bardziej celuję w zawody zimowe, nie jestem typową biegaczką, treningi robię w bardzo dużej ilości na podejściach, a nie biegiem, a także na rowerze. Dlatego też chętnie startuję w imprezach, w których można po prostu bawić się sportem.
Natalia: Pierra Menta był moim trzecim w życiu startem w parze, bo w Monte Rosie uczestniczyłam też przed rokiem. Tegoroczne były rzeczywiście bardzo udane i muszę powiedzieć, że emocje w takich zawodach są niesamowite, dużo większe niż w biegach indywidualnych. Pracujesz nie tylko dla siebie, ale także dla drugiej osoby i odwrotnie. Piękne jest to, że wysiłek, a potem radość można z kimś dzielić.
Drugi wniosek jest już bardziej techniczny: muszę bardziej popracować nad odżywianiem się w biegach etapowych, bo z dnia na dzień mój żołądek był coraz mniej szczęśliwy, zwłaszcza na zbiegach (śmiech). Do dopracowania jest także obycie w terenie trudnym technicznie, szczególnie na zbiegach. Trochę za mało w tym roku bywałam w Tatrach. Ale i tak nie było źle! (uśmiech).
Będą następne drużynówki? Skoro tak świetnie idzie, może warto kuć żelazo póki gorące?
Natalia: Jeśli trafią się jakieś kolejne fajne zawody drużynowe – z chęcią wystartuję. 3 lata temu wzięłam się za skyrunning extreme. Cały czas trzymam się dwóch zasad: staram się nie powtarzać startu w tym samym biegu (Monte Rosa była wyjątkiem!) oraz szukam zawodów jak najtrudniejszych technicznie i ciekawych górsko. Jeśli będą takie w parach – z przyjemnością wezmę w nich udział!
Rozmawiał Piotr Falkowski
zdj. facebook: La Pierra Menta EDF été, salomonrunning.pl