Noc przed Świętem Zmarłych. Zimno, wręcz leciutko mroźno, temperatura około zera, a może nawet minusowa. Mimo to, na parkingu przy końcowej stacji linii metra M1 na warszawskich Kabatach zbiera się ponad sto osób w strojach biegowych. Współkoordynator zgromadzenia Michał Łubian naliczy później 110 uczestników Dziadów Kabackich.
Bieg Dziadów odbywa się już po raz 14. Od zawsze uczestnicy, których przez pierwsze lata było kilkoro, a dopiero po nastaniu ery mediów społecznościowych ich liczba zaczęła lawinowo przyrastać, ruszają z czołówkami na głowach w Las Kabacki, by na biegowo uczcić pamięć zmarłych.
W rezerwacie przyrody na terenie południowowarszawskiej dzielnicy Ursynów jest miejsc pamięci kilka, poświęconych zarówno partyzantom i ludności cywilnej rozstrzelanym przez Niemców w czasie II wojny światowej, jak i ofiarom katastrofy samolotu LOT z Nowego Jorku w 1987 r.
Trasa liczy zwyczajowo około 10-11 kilometrów, w tym roku wyszło nawet 12, bo organizatorka „zamieszania” Barbara Muzyka (zwana „Mel”) wyraźnie nie miała najlepszego dnia (nocy?) i dwukrotnie, nie wiedzieć czemu, pomyliła w „swoim” lesie trasę.
Nikomu to, oczywiście, nie przeszkadzało, dla biegacza każdy dodatkowy kilometr jest cenny. Było jedynie więcej śmiechu i komentarzy, z którymi zresztą biegowa wataha pokonywała cały szlak pamięci. Jedynie na czterech „pit stopach” przy miejscach poświęconych zmarłym wszyscy milkli jak jeden mąż, dumali, zapalali lampki i znicze oraz wsłuchiwali się w głosy Basi i Michała, recytujących kolejne fragmenty „Dziadów” Adama Mickiewicza.
„Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?
Zamknijcie drzwi od kaplicy i stańcie dokoła truny.
Żadnej lampy, żadnej świécy, w oknach zawieście całuny.
Niech księżyca jasność blada szczelinami tu nie wpada.
Tylko żwawo, tylko śmiało. Jak kazałeś, tak się stało.
Czyscowe duszeczki! W jakiejkolwiek świata stronie:
Każda spieszcie do gromady! Gromada niech się tu zbierze!
Oto obchodzimy Dziady! Zstępujcie w święty przybytek;
Jest jałmużna, są pacierze, i jedzenie, i napitek”.
– Bardzo fajna inicjatywa. Biegamy, spotykamy się ze znajomymi, wspominamy i czcimy pamięć zmarłych – mówi Artur, który w Biegu Dziadów uczestniczy pierwszy raz, a przyjechał na Kabaty aż z Rembertowa. – Czy biegnę na początku, czy na końcu, zawsze jestem w czołówce - na głowie – dodaje żartem.
– Z dziesięć lat nie byłam na Kabackich Dziadach – stwierdza z kolei Ewa. – I konstatuję, że to teraz całkiem inne wydarzenie. Dawne Dziady były imprezą bardzo kameralną, wszyscy się doskonale znali. Teraz jest cała masa ludzi, a łączy ich jedynie bieganie. Gdy przyjechałam i zobaczyłam ten tłum, zaniemówiłam. Czasy się zmieniły!
Ewa dodaje też, że Dziady Kabackie wcale nie były pierwszymi biegowymi „dziadami” w Warszawie. – Impreza tego typu odbywała się wcześniej na Łosiowych Błotach na Bemowie. Tam jest cmentarz wojenny i opodal cmentarz w Babicach. Biegaliśmy trasą „dychy”, którą normalnie pokonywaliśmy co tydzień w ramach SBBP: Sobotniego Bielańskiego Biegania Porannego, jednej z pierwszych towarzyskich grup biegowych w stolicy. Były czasem jakieś gusła, straszenie, zdarzały się łosie na drodze – śmieje się Ewa.
Teraz pozostały Dziady Kabackie. – Za rok spotykamy się znowu, już po raz piętnasty! – zapowiada Barbara Muzyka.
Piotr Falkowski