Wyniki badań są nieubłagane. Polskie dzieci są coraz grubsze. Niezdrowe odżywianie to tylko jedna z przyczyn. Niestety, wina leży po stronie dorosłych. O skali problemu i szansach na poprawę rozmawiamy z dietetykiem sportowym Katarzyną Wójs (www.bodyicoach.com).
Według badań Instytutu Matki i Dziecka w 2010 roku nadwagę i otyłość miało 18 procent 11-12-letnich dziewczyn i ponad 25 procent chłopców. W 2013 roku już 22 procent dziewczyn i 28 procent chłopców. To wina samych dzieci czy może rodziców?
Katarzyna Wójs: Rodzice są odpowiedzialni za dzieci do 18. roku życia, więc same dzieci nie mogą ponosić odpowiedzialności, że takie mamy statystyki. Nawyki żywieniowe wynosimy bowiem z domu. Jeśli ktoś jest nauczony, że ma nie jeść śmieciowego jedzenia i że posiłki są spożywane z produktów nieprzetworzonych tylko zdrowych, nauczony, że do posiłku powinien być dołączony owoc lub warzywo, to na pewno takie dziecko nie będzie miało problemów z nadwagą. Tylko trzeba dodać, że jedzenie jedzeniem, ale jest za mało aktywności fizycznej wśród dzieci. To też wpływa na wzrost tej otyłości.
Właśnie, są też inne zatrważające dane: według raportu NIK-u w szkole podstawowej czynnego udziału w lekcjach wuefu nie bierze 15 procent uczniów, w gimnazjach 23 procent, a w szkołach ponadgimnazjalnych 30 procent. To w połączeniu z beznadziejną dietą jest przyczyną coraz powszechniejszej otyłości?
Bez wątpienia, ale to nie jest tylko kwestia niezdrowej diety, ale także brak aktywności fizycznej wśród młodzieży. Teraz dzieci spotykając się czy to w rodzinnym gronie, czy razem myślą tylko o tym, żeby pograć na komputerze lub tablecie albo posiedzieć w internecie, ale żeby wyszły na dwór i pobiegały czy pobawiły się w chowanego potrzebny jest cud. Dzieci nienawidzą ruchu. Nie są jego nauczone. Nie wiem co się stało przez te ostatnie 20 lat, bo pamiętam SKS'y, dodatkowe zajęcia sportowe. Jak ktoś siedział na ławce to był wstyd. Dziś jak siedzi na ławce to jest zadowolony, pogra w telefonie, albo odrobi pracę domową.
Dzieci lubią się buntować, takie siedzenie na ławce to wysyłany sygnał do kolegów: zobaczcie jaki jestem antysystemowy i cool.
To też. Ale przede wszystkim przez telefony komórkowe zaszły duże zmiany w aktywności dzieci. Nie jestem przekonana, czy nauczyciele umieją trafić obecnie do tych dzieci, czy te lekcje wuefu są dla tych dzieci dość „nowoczesne”. W dzisiejszych czasach dziecko ma tyle dodatkowych bodźców, że wuef, który był w dawnych czasach, jak pan rzucił piłkę i kazał grać, albo wykonywało się rzeczy proste już tych dzieci nie interesuje. Teraz nauczyciel musi wykazać się inwencją, pomysłowością, żeby te dzieci zainteresować, powinien mieć też autorytet a najlepiej także charyzmę i osiągnięcia, wtedy może uda się coś zdziałać i zachęcić dzieci do ćwiczenia na wuefie.
Dzieci i tak na wuefie wykonują te przysiady, rozciągają się w coś grają, ale problem chyba leży też w tym, że tych lekcji wychowania fizycznego jest za mało.
Z pewnością. Nie chcę być uważana za antykatolicką, ale uważam, jeżeli dzieci mają dwie godziny religii i tyle samo wuefu - mam styczność z małymi dziećmi i wiem, że tak to wygląda - to według mnie jest zaburzenie proporcji. Na pewno godzin wuefu jest zdecydowanie za mało. Nie ma też dodatkowych zajęć dla dzieci lub jeśli są to nauczyciele nie potrafią tych dzieci zachęcić. Kluby sportowe, owszem funkcjonują, ale zbyt mało osób się do nich zapisuje.
Sportową aktywność rodzin wspiera w naszym portalu:
To jest system naczyń powiązanych - odpuszczanie wuefu, zapuszczanie fizyczne i niezdrowa dieta.
Do tego dochodzi kwestia psychiczna. Jeżeli dziecko staje się otyłe, to zamyka się w sobie. Ma mniejszy kontakt z rówieśnikami, bo się go boi. Pozorną pomoc znajduje w komputerze. W sieci szuka przyjaciół. Komunikuje się głównie w świecie wirtualnym, zaniedbując się fizycznie. Jeżeli w realnym świecie takie dziecko jest wyśmiewane, to będzie się to pogłębiało. Musimy pamiętać, że dzieci są okrutne - dorośli ludzie nie zwracają sobie uwagi, że oto jesteś gruby, a dzieci tak i te obrażane bardzo to przeżywają. Traci wtedy w ogóle kontakt z realnym społeczeństwem - to jest bardzo niebezpieczne. Rośnie nam takie pokolenie dziwolągów, jak ja to mówię, które nie potrafi współpracować ze sobą, nawiązać ze sobą normalnych relacji.
Doraźną pozorną pomocą jest przejadanie smutków niezdrowym jedzeniem, bo napić się przecież nie może.
Obecnie dzieci coraz gorzej sobie radzą jeżeli w szkole czy w domu, to przekłada się na jedzenie kompulsywne, czyli że stres jest zajadany.
Co zrobić, żeby odwrócić tendencję? Żeby za trzy lata te wskaźniki otyłości znów nie podskoczyły o te 4 czy więcej procent?
- Niezbędna jest edukacja. Ale nie taka, że dwa czy trzy razy w roku szkolnym na lekcję przyjdzie pani i powie dzieciom, że powinny się zdrowo odżywiać. One sobie nie zdają z tego sprawy, że jeżeli będzie miał nadwagę, to będzie miał problemy ze stawami, kręgosłupem czy żołądkiem. To dla nich abstrakcja. W większości przypadków dzieci nie potrafią przewidzieć skutków swoich zachowań.
To rodzice powinni przewidywać i planować.
Tak, dlatego trzeba zacząć od edukacji żywieniowej rodziców, czego u nas nie ma. Nie można zaczynać od dołu, czyli dzieci, tylko od góry - od dorosłych. Trzeba ich wyedukować jak powinny postępować z dziećmi nie tylko jeżeli chodzi o dietę, ale także aktywność fizyczną. Ich wiedza niestety ogranicza się głównie do reklam lekarstw. I tyle. Nie ma żadnej edukacji. Do tego rodzice mają coraz mniej czasu, także na przygotowywanie potraw, a także, żeby porozmawiać z dziećmi o zdrowiu. Nie wymagajmy od osoby, która sama nie wie, jak się żywić, żeby uczyła tego następnego pokolenia.
Właśnie, rodzice nie mają czasu, żeby gotować. Dadzą dziecku pieniądze, żeby po szkole poszło zjeść obiad i ono prędzej wybierze pizzę czy hamburgera niż kurczaka z sałatką.
Tu się właśnie kłania to, co wyniesie z domu. Znam grono dzieci, które nie lubią hamburgerów, lub jedzą je sporadycznie. Nie jest powiedziane, że nie można jest śmieciowego jedzenia, tylko nie można doprowadzić do sytuacji, by było częściej jedzone od zdrowych potraw. Jeżeli dziecko jest nauczone, że od czasu do czasu może zjeść coś niezdrowego, ale na ogół odżywia się zdrowo, to znaczy, że rodzice znajdują u niego jakiś posłuch i jest nauczone. Takie dziecko nie przytyje. To jak z czytaniem. Jak ktoś nie pozna liter, to się nie nauczy czytać. Prowadzę wykłady z dziećmi i z rodzicami, robiłam badania posiewowe na mniejszych dzieciach i wyniki moich badań są niemal takie same jak te wspomniane. W przedziale wiekowym 6-8 lat na dziesięcioro dzieci jedno-dwie miało niedowagę, natomiast trzy-cztery otyłość.
U rodziców były podobne proporcje?
Co ciekawe - nie. I to mnie dziwi. Kobiety w naszym kraju, jeżeli mają już jakiś status materialny, najczęściej mają dobrą figurę, natomiast ich dzieci już niekoniecznie. Nie wiem, czy to nie jest taka spychoterapia: dam ci pieniądze, idź i kup sobie jedzenie w centrum handlowym, bo nie mam czasu się tobą zająć. Tu chodzi przede wszystkim o dzieci. Dorosły człowiek, jeżeli nie ma większych problemów psychicznych może popaść w nadwagę, ale nigdy nie będzie miał chorobliwej nadwagi.
Dziecko może zaś w taką popaść z winy dorosłych.
Tak, a taka nadwaga jest szczególnie groźna w okresie dojrzewania płciowego. Jeżeli chodzi o kobiety, tak naprawdę rodzą się z tą samą liczbą komórek jajowych, ale jeśli w okresie, w którym dostanie pierwszą miesiączkę, ma nadwagę, może dojść do policystemii jajników oraz endometriozy macicy, co powoduje problemy z bezpłodnością. To już za kilka lat może być ogromny problem społeczny. Do tego okresu dojrzewania jest bardzo ważne, żeby dziecko miało prawidłową wagę.
Sportową aktywność rodzin wspiera w naszym portalu:
Otyłość może mieć też inny wpływ na rozwój seksualny dziecka. Choć wiek inicjacji się obniża, to jednak alienacja otyłych nastolatków, których jest coraz więcej, sprawia, że ich życie płciowe będzie zaburzone, to wywołuje stres i kolejny powód do kompulsywnego obżerania się.
Jest jeszcze jedna sprawa. U chłopców otyłość wywołuje ginekomastię, czyli mają piersi jak kobiety. Łagodne stadium jeszcze ćwiczeniami można zniwelować, ale jeśli ta otyłość jest olbrzymia, potrzebna jest operacja.
Zarażenie dziecka pasją sportową może wyrobić nawyk zdrowego żywienia?
Jak najbardziej, tylko żeby ten sport nie był ambicją rodziców. Na przykład chciałem kiedyś być kolarzem, nie udało mi się, więc zapiszę syna do klubu kolarskiego albo chciałam grać w tenisa, nie zrobiłam kariery, więc wyślę córkę na zajęcia. Trzeba zobaczyć czym samo dziecko się interesuje. Żeby zaszczepić u niego jakąś uwagę, to musi się tym zainteresować. Na siłę - jak to często robią rodzice, żeby zrealizować swoje niespełnione ambicje - to nic nie daje.
Zakaz otwierania fast foodów w okolicach szkół to dobry pomysł?
Jeżeli chodzi o fast foody to tak, ale to nie jedyny problem. Są też przecież sklepy spożywcze.
I są czipsy.
Tak. Zatem jeżeli dziecko nie będzie nauczone, że takie rzeczy może jeść sporadycznie, to zlikwidowanie źródła niezdrowego jedzenia jest rozwiązaniem tylko połowicznym.
Raczej mówienie dzieciom hamburgery są złe nic nie da, można wyedukować rodziców? Jak to zrobić?
Przede wszystkim trzeba im wyjaśnić, że skala problemu jest ogromna i trzeba ich nauczyć jak zdrowo jeść. Nauczyć co ci rodzice mogą wprowadzać dzieciom do diety, żeby je nauczyć zdrowego nawyku żywieniowego. Dyrektorzy szkół powinni organizować takie wykłady dla rodziców, z dietetykami, lekarzami. Dopiero to może przyniosłoby pozytywny skutek.
Tylko czegoś takiego nie ma, a potrzeba jest coraz bardziej nagląca. Według pani jaki jest potrzebny procent otyłych dzieci, żeby Ministerstwo Edukacji czy rząd na poważnie zajął się problemem? 40?
Tak, to chyba właściwa liczba. Niestety często jest tak, że jeżeli rząd się czymś zajmuje, to nie wynika to z potrzeby oddolnej, tylko to efekt działania lobby. Przykład? We wrześniu wejdzie w życie ustawa o zakazie sprzedaży w sklepikach szkolnych niezdrowej żywności. Ja już się boję, bo odgórnie będzie narzucone co jest żywnością zdrową a co niezdrową. Jak można w ogóle coś takiego odgórnie zarządzić?! Nie ma w dietetyce czegoś takiego jak żywność zdrowa czy niezdrowa. Ta sama żywność może być i taka i taka, w zależności ile jej się zje, kiedy się ją zje, czy nie ma ktoś problemów żołądkiem czy w jaki sposób ta żywność jest przygotowywana, przechowywana. To już nie jest regulowane, więc zapowiada się chaos od września.
Sportową aktywność rodzin wspiera w naszym portalu:
Anglicy przeprowadzili badania i wyszło im, że dzieci odżywiające się w szkole czipsami, hamburgerami i słodyczami. są bardziej agresywne i leniwe, podczas gdy jedzące warzywa i owoce są grzeczniejsze i lepiej się uczą. Na ich podstawie wprowadzono przepisy, że niezdrowego jedzenia nie może być w szkołach.
W czipsach jest wiele niezdrowych substancji, są podgrzewane w wysokiej temperaturze, mamy do czynienia z niezdrowymi olejami, słodycze zawierają ogromne ilości węglowodanów i tak dalej. Natomiast warzywa czy owoce zawierają błonnik, witaminy, zdrowe oleje, kwasy, które dla naszego organizmu są niezbędne. Zdrowe jedzenie zapewnia prawidłowy harmonijny rozwój, niezdrowe - wprost przeciwnie, powoduje właśnie agresję. Psychiatrzy czy psychologowie dziecięcy zajmujący się nadpobudliwymi dziećmi w pierwszej kolejności sugerują odcięcie im właśnie niezdrowego jedzenia oraz węglowodanów.
Jak zbilansować dietę dziecka? Jakie powinny być proporcje białek, tłuszczy i węglowodanów? Trzeba to zrobić indywidualnie czy wystarczy unikać śmieciowego żarcia a dawać kurczaka z sałatką?
Można indywidualnie dostosować dietę, ale niekoniecznie. Nie ma też wyliczeń, że musi być tyle białka, tyle tłuszczów, a tyle węglowodanów. Dzieci w przedziale 10-15 lat po prostu nie mogą jeść mniej niż 2000 kalorii dziennie zbilansowanego posiłku. Czyli każdy posiłek powinien zawierać te niezbędne substancje.
Nie dziesięć pączków tylko ryby, pomidory...
Tak, pierś z kurczaka, brokuły, kasze, makarony, ryż, warzywa, owoce. Solidne pierwsze śniadanie, do tego nie mogą zapominać, żeby do szkoły zabrać drugie śniadanie. Często jest tak, że uczniowie są cały dzień na jednym śniadaniu, wtedy automatycznie spada im wydajność i wydolność, a potem wieczorem jedzą duży obiad i opychają się czym popadnie, nie mogąc tego zrzucić przed snem.
Niezdrowe jest nie tylko jedzenie, ale także napoje. Co dzieciom należy dawać, a czego unikać?
Jest powiedziane, że kalorie należy zjadać a nie wypijać. Wszelkiego rodzaju soki, które są dostępne w szkolnych sklepikach, mają duże ilości cukrów prostych oraz innych substancji szkodliwych, a nawet trujących - sztuczne barwniki i tak dalej. Do tego są napoje gazowane, nie trzeba mówić, że są szkodliwe. Dzieci powinny pić wodę i od czasu do czasu herbaty ziołowe. Żadnych gazowanych czy nawet soków pomarańczowych produkowanych z koncentratów. Sok z pomarańczy lepiej zrobić samemu w wyciskarce. Korzystny będzie sok z buraków z dodatkiem jabłek, proporcje półtora buraka i pół jabłka - taki napój będzie bardzo wartościowy.
Myśli Pani, że uda się zatrzymać tę tendencję i dzieci przestaną tak tyć?
Liczę na to i mam nadzieję, że nagłośnienie sprawy przez media i edukacja, nacisk na zdrowe żywienie i aktywność fizyczną to nie jest żadna spółka-wydmuszka. Wierzę, że społeczeństwo przestanie brać złe przykłady z zachodu, tylko wyuczy się wzorców zdrowego odżywiania. Jesteśmy na zakręcie i trzeba wykonać krok w dobrym kierunku.
Potrzebne są rozwiązania systemowe?
Tak, jeżeli nie sprawdzają się dotychczasowe rozwiązania, trzeba opracować nowe. Od tego zależy zdrowie przyszłych pokoleń.
Rozmawiał Łukasz Zaranek
Sportową aktywność rodzin wspiera w naszym portalu: