Pyta i odpowiada Adam Pawliński.
Od jakiegoś czasu chciałem tu wystartować, ale jakoś się nie składało. Pod paroma względami jest to impreza wyjątkowa więc nie ma się co dziwić, że przyciąga tak wielu chętnych. Formuła dwóch tras do wyboru, jedynie dwa punkty odżywcze (na dłuższej trasie) czy spore, jak na polskie góry, przewyższenia powodują, że nie można zapomnieć kto jest organizatorem. Po przeczytaniu „Szczęśliwi biegają ultra” Magdy Ostrowskiej-Dołęgowskiej i Krzysztofa Dołęgowskiego, którzy organuzują impreze, jeszcze bardziej utwierdziłem się w przekonaniu, że ten bieg to dobry wybór. Zrobiony przez biegaczy dla biegaczy.
Początkowo skąpe, jak mi się wydawało, informacje ze strony internetowej, były uzupełniane przez wpisy na wiadomym portalu społecznościowym oraz na stronie pisma biegowego, którego organizatorzy są częstymi autorami. I tak, wiedziałem już co mnie czeka na punktach i na mecie. Dzięki temu ze spokojem jechałem na start przekonany, że planowany upał da się może jakoś przetrwać nawet na dłuższym dystansie.
Tuż po dotarciu pod bazę zawodów odebraliśmy pakiety, w których miło zaskoczyły nas opaski kompresyjne z logo Chudego. Darmowe noclegi zorganizowano w Rajczy i Ujsołach więc można było wybrać czy wolisz mieć bliżej na start czy z mety do barłogu. Natomiast komunikację między miejscowościami zapewniały często kursujące busy.
W tym roku po raz kolejny do Rajczy zawitał Gediminias Grinius. Litwin ze Szczecine zapowiedział, że nie będzie mu łatwo zwyciężyć nawet na 50 km, ponieważ odczuwa spore zmęczenie sezonem. Kolejny reprezentant ekipy inov8 Kamil Leśniak również postanowił powalczyć na krótszej trasie.
Nocny start z Rajczy dał nam szansę przebycia sporej części trasy zanim zaczną się największe upały, z czego niektórzy skwapliwie skorzystali.
Ruszyliśmy oświetlani przez czerwone race na 6-kilometrowy odcinek asfaltu, który się nieco dłużył, ale pozwolił rozgrzać mięśnie. Po pierwszym podejściu czekał nas punkt kontrolny na Rachowcu i zbieg do Zwardonia już przy świetle słonecznym. Na tym etapie trasy uformował się pociąg i trudno było wyprzedzać na węższych fragmentach, za to pogoda jeszcze nie doskwierała.
Nieliczne na trasie punkty odżywcze można było uzupełnić odwiedzając schroniska, które mijaliśmy na trasie. Pierwszym z nich było schronisko na Wlk. Raczy, ale żeby tam dotrzeć trzeba było zaliczyć pierwsze poważne podejście na trasie. Już tutaj widać było pierwsze objawy zmęczenia. Natomiast w samym schronisku trudno było o dostęp do wody w jakiejkolwiek postaci, ponieważ tłum biegaczy opanował wszystkie źródła. Mam nadzieję, że przygodni turyści wybaczą nam taki chaos, ale w obliczu nadchodzącego upału było to uzasadnione. Kto z sukcesem uzupełnił brzuch i bukłak ruszał w dalszą drogę do pierwszego punktu odżywczego na Przegibku.
Trasa niemiłosiernie się dłużyła, ale można było momentami zobaczyć malownicze widoki, choć podłoże sprawiało, że lepiej było skupić się na tym co pod nogami. Droga do schroniska na pierwszy prawdziwy popas poprowadzona była ok. kilometrową „agrafką”, dzięki czemu można było przybić piątkę znajomym, którzy byli przed lub za Tobą. A sam punkt odżywczy pełen był frykasów jak orzechy, jagody, arbuzy, pomarańcze a włodarze schroniska zadbali o możliwość oblania wodą ze szlaucha. Z żalem opuszczałem to miejsce, ale decydujący punkt biegu już się zbliżał.
Niecałą godzinę później po podejściu na Rycerzową Wielką znaczna większość startujących zdecydowała się wybrać krótszą trasę. Wśród ok. 570 biegaczy na krótszej trasie znalazła się również Aysen Solak z Turcji, która mimo zajęcia 3. miejsca wśród kobiet... nie była usatysfakcjonowana wynikiem. Warunki na trasie i gorsze samopoczucie sprawiły, że zrezygnowała z kontynuowania walki na dystansie 80-kilometrowym. Wielu uczestników było zapewne szczęśliwych możliwością szybszego zamoczenia nóg w rzeczce położonej tuż przy mecie i konsumowania dostarczonego przez organizatorów złocistego trunku.
Kto po raz pierwszy startował w dłuższej wersji Chudego Wawrzyńca miał się dopiero dowiedzieć skąd wzięło się charakterystyczne logo imprezy. Dwa podejścia na dalszej części trasy wyglądy mniej więcej tak jak na znanym obrazku. Kto nie dysponował kijami musiał liczyć na pomoc rąk. Strach pomyśleć jak wygląda pokonywanie tego odcinka podczas deszczowej pogody.
Dotarcie do kolejnego punktu ok. 58-kilometra to kolejne zejścia i podejścia, na których coraz bardziej doskwierał brak jakichkolwiek źródeł wody. Tegoroczna edycja była drugą kolejną kiedy słynne Wawrzyńcowe błocka nie doskwierały zbytnio biegaczom a pogoda zmieniła swoje oblicze z deszczowej na ekstremalnie upalną. Całe szczęście w przeważającej części dystansu dominowały lasy i odczuwalne lekkie wiatry. Wyjście na otwartą przestrzeń wiązało się ze zwiększeniem objętości wydalanego potu o kolejne hektolitry.
Na następnym punkcie przywitała nas niezwykle miła obsługa, serwująca nawet piwo bezalkoholowe, żele i batony energetyczne. Dzięki temu kolejne kilometry do ostatniego punktu kontrolnego przebiegły w miarę normalnie, choć bieg coraz bardziej przypominał marsz skazańców. Po otrzymaniu opaski wskazującej, którą wersję trasy się kończy, skierowaliśmy się do mety obok schroniska na Hali Rysianka i pod schroniskiem na Hali Lipowskiej, gdzie można było się jeszcze zaopatrzyć w niezbędne płyny. Świadomość bliskości mety zaczęła działać po dostrzeżeniu oznaczenia – 10 kilometrów do mety. W zależności ile zostało Ci sił, zbieg jaki potem nastąpił mógł być zbawieniem lub koszmarem, ponieważ był dość kamienisty a fragmentów otwartych przestrzeni było nieco więcej niż wcześniej.
Na około kilometr do końca słychać już było dobiegające z mety komentarze. Pozostało jeszcze tylko przebiegnięcie mostka w asyście gromkich braw i już można było się cieszyć medalem wręczanym osobiście przez Krzysztofa Dołęgowskiego lub jeśli ktoś miał szczęście, Gediminasa albo Kamila, którzy znacznie wcześniej zakończyli swoje zawody, na jak się można było domyślać, dwóch pierwszych miejscach.
Warto wspomnieć o atmosferze odczuwalnej od samego początku imprezy. Zarówno w trakcie odprawy dzień przed zawodami, jak i podczas zakończenia imprezy można było poczuć, że jest to święto biegania w przyjacielskim towarzystwie, a każdy jest tu równy i każdemu należy się szacunek za ogromny wysiłek włożony w dotarcie na metę.
Nie można nie wspomnieć, że niektórym upalne warunki nie przeszkadzały powalczyć o świetne wyniki. Piotrowi Bętkowskiemu udało się ponownie wygrać, tym razem z wynikiem poniżej 9 godzin na długiej trasie. Niesamowita Ewa Majer była tym razem trzecia w klasyfikacji open. Natomiast Malwina Jachowicz, która zajęła trzecie miejsce wśród kobiet poprawiając swój zeszłoroczny wynik aż o 2 godziny. Jest zdecydowanie na fali dlatego warto zwrócić uwagę na jej występy w kolejnych zawodach w tym roku. Wszystkim im mogliśmy pozazdrościć oryginalnych, ręcznie robionych statuetek Wawrzyńca wręczanych zdobywcom miejsc na podium.
Pełne wyniki w festiwalowym KALENDARZU IMPREZ.
Tegoroczna edycja imprezy pobiła rekord frekwencyjny nie bez powodu. Dbałość o szczegóły i dostosowanie do naszych, biegaczy, potrzeb powodują, że na pewno warto wystartować w Chudym Wawrzyńcu w szczególności kiedy robi się pierwsze kroki w ultra. Bieg z uwagi na niełatwe beskidzkie szlaki daje popalić, ale daje też szanse wiele się nauczyć. Gwarantuje też, że niezależnie czy pogoda jest upalna czy deszczowa wysiłek włożony w start będzie ogromny i wytopi z Ciebie sporo tłuszczu!
Adam Pawliński