Dokręcony Rzeźnik Ambasadora. „Za rok…”


Znów jesteśmy w trasie. Kierunek – Bieszczady.

Relacja Jana Nartowskiego, Ambasadora Festiwalu Biegów

Z Warszawy wyjechaliśmy z Andrzejem o 5:00. Dziś jest Boże Ciało i spodziewamy się po drodze procesji. Kierunek Cisna. Cel ja przebiec z Januszem Bieg Rzeźnika i wziąć odwet za zeszły rok, Andrzej może załapać się do jakiejś pary w Biegu Rzeźnika lub Rzeźniczek w sobotę.

Do Cisnej docieramy około 14:00 z małymi objazdami w Sanoku. Czyli jest nieźle. Mieszkanie jak zwykle w Gołębniku. Spartańsko ale przytulnie i gościnnie, jesteśmy przecież w Bieszczadach. Od 16:00 otwierają biuro zawodów, od razu robi suię tłok zapowiada się rekordowa frekwencja.

Kilka dni wcześniej dyrekcja Parku Narodowego nie wydała pozwolenia na bieg właśnie ze względu na dużą liczbę uczestników. Nie pomogło odwołanie do ministra i nawet interwencja Pani Premier. Trudno ale jest już wytyczona inna trasa, trochę dłuższa. Zamiast 77 km wyszło 84 km. Wszyscy są dobrej myśli.

Sprawnie załatwiamy formalności. Niestety jest tylu chętnych na bieg, że Andrzej nie może znaleźć dla siebie pary. A jeszcze w zeszłym roku „bez problemu” znalazło się kilka zdekompletowanych par.

Trochę snujemy się po Cisnej szukająć znajomych, ale myślami jesteśmy już przy jutrzejszyn starcie.

Zabieramy minimum: jakiś płaczsz od deszczu, kurtki wiatrowe na start, butelkę wody, kanapkę, telefon , bandanki na szyję. Postanawiamy, że w przepakach oprucz kijów w Cisnej, skarpetek i koszulek na zmianę, zostawiamy tylko kanapki i picie, a na Smereku buty na zmianę w razie czego.

W piątek pobódka o 00:30. Szybko jesteśmy gotowi i o 1:00 wychodzimy na autobus do Komańczy. Na starcie jest rekordowa liczba 1600 biegaczy. Na prawdę olbrzymi tłum. Od świecących czolówek jest jasno jak w dzień.

Zaczynamy w zwykłych butach na asfalt, jest sucho, nie padało. O 3:02 strzał z armatki i ruszamy. Na szerokiej drodze z płyt betonowych formuje się peleton a właściwie długi wąż. Gdy obracam się za siebie widzę białą kilkysetmetrową wstęgę czołówek. Wszyscy biegną rozsądnie tzn. dość wolno.

W powietrzu wisi gęsta mgła. Na początku droga wspina się delikatnie pod górę później parę kilometrów opada do 4,3 kilometra. W końcu docieramy do lasu. Nadal jest dużo ludzi a do przebycia jest kilka strumieni doś wąską ścieżką. Peleton się zatrzmuje ale jest porządek, nie czuć nerwów. Jakoś sobie radzimy.

Zaczynają się podejścia niezbyt strome ale forsowne. Idziemy równo z peletonem, który teraz zrobił się dość wąski, ale jeszcze nie poszarpany. Po godzinie biegu zaczyna się robić jasno ale palimy jaszcze czołówki bo w gęstym lesie nie bardzo widać drogę usłaną korzeniami i kamieniami. Nadal jest bardzo wilgotno i parnie ubranie robi się mokre i wcale nie chce schnąć.

Podchodzimy na Chryszczatą - 997 m i zbiegamy do przełęczy Żebrak na pierwszy punkt pomiarowy.  To 16,7 km, mija właśnie 2:41 naszego biegu. Nie zatrzymujemy się Wspinamy się na Jaworne 992,  później na Wolosan - 1071 m i Sasów - 1010 m, za każdym szczytem siodełko trochę zbiegu i znów podejście. Znów mijamy kilka podejść i w końcu dość srtomy zbieg do Cisnej. Jakieś 2 km po drodze asfaltowej i jesteśmy na przepaku w Cisnej. To już 32,1 km biegu. Czas 5:03. Nie jest źle

Przebieramy się w suche koszulki, zostawiamy zbędne ubrania i bierzemy kijki. Jemy nasze kanapki i zupę pomidorową. Janusz trochę zmęczony i dokucza mu żołądek. Mgła już opadła i zaczyna się robić bardzo gorąco. Po 32 min. wybiegamy z przepaku w Cisnej, przebiegamy przez mostek i zaczynamy dość forsowne podejście na Rożki - 943 m i później Małe Jasło - 1102 m.



Jest już dość wysoko. Zaczynamy czuć zmęczenie. Trasa biegu faluje raz opada to znów się wznosi.  Mijamy Jasło - 1153 m trochę zbiegamy i znów ciężkie podejście na Okrąglik - 1104 m. Dobrze, że trasa prowadzi w większości przez las. Nie czuć na razie tak bardzo upału. Janusz ma trudności z wydolnością, bardzo męczą go podejścia, zaczynamy zostawać w tyle.

Zegarek pomału wyczerpuje się, przełączam go na zasilanie zewnętrzne ale muszę go przełożyć do plecaka. Podchodzimy następnie na Fereczatą - 1102 m i pomału schodzimy do przepaku na Smerek.

Droga Mirka pozwala nam złapać drugi oddech ale idziemy i idziemy a przepaku nie widać. W końcu po 9:54 i przebyciu 56,10 km docieramy do niego. Janusz nie może już dalej iść i podejmuje decyzje o wycofaniu się z biegu. Ja wciąż jestem w dobrej formie. Mam otartą nogę ale na szczęście mam na przepaku drugą parę butów i skarpetki na zmianę.

Zaczynam szukać kogoś na dalszą część drogi. Jest dwóch chętnych z rozkompletowanych par. Ponieważ jest już dość późno, oddajemy chipy sędziemu i kontynuujemy dalszy bieg jako trójka singli, dołącza do nas jeden z organizatorów najwyrażniej niewybiegany dostatecznie jako peacemaker.

Z tego pośpiechu nie zdążyłem nic zjeść ani trochę odpocząć. Wybiegamy z przepaku. Zaczyna się bardzo forsowne długie i strome podejście na Paportną - 1198 m.  Gdzie idziemy? Nasz przewodnik pokazuje szczyt na horyzoncie - „to Okrąglik, o widać nawet biegaczy sunących odkrytym trawersem”. No ładnie, a my na razie idziemy w przeciwnym kierunku.

Staram się dotrzmać kroku młodym ludziom ale kosztuje mnie to masę wysilku. Po kolei podchodzimy na trzy kolejne szczyty pasmem granicznym. Widzę, że nie bardzo dam sobie radę więc mówię, że zostaje i idę swoim tempem. Na trasie jest już mało biegaczy, rzadko kogoś widzę. Pytam spotkanych biegaczy jak daleko do punkty kontrolnego. Nikt nie ma działającego zegarka a ja nie mam siły zajżeć do plecaka. Jest jakiś 56. Kilometra, a Roztoki na 64 km. Nie mam siły zbiegać więc idę dość sprawnym marszem.

Po pół godzinie znów pytam kogoś gdzie te Roztoki, Jest jakiś 56. kilometr, a podobno przesunęli punkt kontrolny na 66. kilometr. O rany, kiedy to się skończy. Znów zbieg i znów podejście, dość strome. Gdzie ten Okrąglik?

Znowu jakieś niejasne informacje od mijanych zawodników jeszcze 6-7 km. Jakoś wdrapuję się w końcu na Okrąglik - 1104 m. Jest już 13 godz. od startu i 63. kilometr trasy. Wolontariusze kierują mnie we właściwym kierunku.

Przede mną zejście do Przełęczy Nad Rostokami i przedostatni punkt kontrolny, jakieś 4 km drogi. Nie jest lekko. Nie dość,że zajście strone to jeszcze te Bieszczadzkie siodełka zbieg – podbieg, i tak kilka razy. W końcu pojawiają się pierwsi turyści, to dobry znak . „Już nie daleko”. Łatwo powiedzieć a ja muszę tam zejść, tym pioruńsko stromym szlakiem.

W końcu słyszę zgiełk i po chwili widzę już punkt kontrolny. Mój czas 13:38 i przebyty dystans 66,30 km. Sędziowie wypędzają nas na trasę, już niewiele czasu do limitu. „Wychodźcie z punktu kontrolnego”! Nie mam już ochoty na dalszą walkę, wypaliłem się na tych pierwszych intensywnych podejściach po wyjściu z przepaku na Smereku, czuję że mam kłopot z wydolnością, podejścia mnie zatykają, nogi sztywne jak u Pinolia. Wycofuję się.

Nie próbuję nawet szukać partnera na ten ostatni odcinek drogi. Jest mi smutno i czuję rozczarowanie. Ale przecież zrobiłem 66. km w przyzwoitym czasie 13h38’. Jestem wciąż w niezłej formie, czy dał bym radę skończyć w regulaminowym czasie? Nie wiem i nie dowiem się już tego nigdy. Do Cisnej wracamy busem, nie ma powodu do radości, ale nikt nie rozdziera szat. Zrobiliśmy co było można.

W sobotę Andrzej startuje w Rzeźniczku. Odprowadzamy Go na stację kolejki, którą pojadą na start. Później przebieram się i wybiegam na szosę, dokręcę przynajmniej te pare kilometrów, których mi wczoraj zabrakło do mety. Jest bardzo ciepło i nadal mam trudności w wydolnością na podbiegach, trochę mnie przytyka i muszę zwalniać, ale fizycznie jest OK. I  mogę spokojnie spojrzeć na wczorajszy dzień.

Po 3 godzinach jestem w pobliżu mety. Ustawiam się przed mostkiem na ostatnim podbiegu. Dopingujemy jak szaleni zbiegających z trasy biegaczy, nasz krzyk i  wrzawa tak ich motywuje, że dostają dosłownie skrzydeł. To jest wspaniałe w bieganiu, widać na ich twarzach euforię niezależnie od tego, na ktorym miejscu przybiegają. Po 3:41 wpada Andrzej widzi mnie i slyszy nasz doping, nie daje się wyprzedzić na tych ostatnich kilkuset metrach biegu. Ostatecznie jest pierwszy w kategorii wiekowej i jako jedyny z nas przywiezie do domu medal i koszulkę finiszera! Gratulacje.

Wracamy na noc do domu, zabieramy po drodze Darka, biegacza autostopowicza znów gadamy o bieganiu a więć wszystko jest w porządku. Za rok też jest Rzeźnik!

Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegów