Dominika Stelmach, biegaczka z Warszawy, udanie rozpoczęła sezon 2019, jeden z najważniejszych w jej sportowym życiu. Stanęła na podium mocno obsadzonego 36. Biegu Chomiczówki w stolicy na dystansie 15 km, z czasem 52:52 min. była trzecia za Izabelą Trzaskalską i Aleksandrą Lisowską.
D. Stelmach: – Celem było złamanie 53 minut i to się udało, choć miałam apetyt na pobiegnięcie w średnim tempie 3:30/km. Zabrakło mi do tego 22 sekund, ale biorąc pod uwagę zimno i niezliczoną liczbę zakrętów na trasie, jestem z siebie zadowolona.
– „Chomiczówka” to jednak tylko sprawdzian, przetarcie przed sezonem, który dla Ciebie jest niezwykle ważny. 2019 to rok przedolimpijski, a Ty jakiś czas temu zapowiedziałaś, że chcesz walczyć o Igrzyska Olimpijskie w Tokio. Po to zrewolucjonizowałaś swoje życie, rzuciłaś pracę i, nietypowo jak na ten wiek (28 lutego Dominika skończy 37 lat – red.), przeszłaś na zawodowstwo.
– Projekt „Tokio 2020”, moje dziecięce marzenie, jest ciągle aktualny! Śmieję się, że to wspomniane tempo 3:30/km jestem w stanie utrzymać już nie przez 5 czy 10 km, ale nawet przez 15 km, więc mam nadzieję, że w tym roku jeszcze to wydłużę i w tempie 3:30/km przebiegnę półmaraton i jak najbardziej zbliżę się do wyniku 2:30:00 godz. w maratonie. A o taki wynik i minimum na igrzyska olimpijskie (kryteria PZLA nie są jeszcze znane – red.) będę walczyła za rok.
– Zostawiasz to na jeden start, wiosną 2020, taki „wóz albo przewóz”?
– Prawdopodobnie to się będzie najbardziej liczyło. Niekoniecznie musi to być wiosna, równie dobrze mogę wystartować w którymś z japońskich maratonów jeszcze zimą. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to w tym roku realny jest wynik 2:32 i z tego w przyszłym roku atak na 2:30. Pamiętam, oczywiście, że to jest bieganie i to jest maraton, liczy się mnóstwo czynników, musi dopisać zdrowie… Na dodatek w Polsce jest mocna konkurencja, poziom podniósł się i wyrównał, jest spora grupa dziewczyn, które stać na minimum olimpijskie, a miejsca w Tokio tylko trzy dla kraju.
Dominika Stelmach kończy współpracę z Hubertem Duklanowskim
– Sporo szumu wzbudziła niedawno informacja, że zmieniłaś trenera. A właściwie, że rozstałaś się z Hubertem Duklanowskim, bo… nie powiedziałaś, z kim nawiązałaś współpracę. Kto zatem jest nowym trenerem Dominiki Stelmach?
– Najważniejsza zmiana polega na tym, że pracuję znacznie spokojniej...
– Rzeczywiście, Twoja polityka startowa była kompletnie „wariacka”, budziła duże wątpliwości!
– Już nawet nie chodzi o moje starty w zawodach, bo one wynikały z różnych powodów. Zyskałam przede wszystkim dużo spokoju w codziennej pracy treningowej, a to było mi szalenie potrzebne. Wielu zawodników tak ma, że co jakiś czas muszą coś zmienić, żeby iść do przodu, rozwijać się. Nie mówię niczego złego o tym, co było, po prostu po 3 latach przyszedł czas na zmiany także dla mnie. Zwłaszcza, że ja nie mam wiele czasu, dla mnie igrzyska to teraz albo nigdy, potem będę musiała skupić się na górach i ultra. Wykorzystuję więc ostatni moment (śmiech).
– Mówicie sobie „cześć”?
– Byliśmy ze sobą bardzo zżyci, to nie były treningi korespondencyjne, dużo biegaliśmy razem. Takie rozstania są zawsze trudne. Podjęłam decyzję przede wszystkim po analizie tego, jak chcę, żeby wyglądało moje sportowe życie i przez najbliższe 2 lata. Hubert Duklanowski jest fajnym młodym trenerem, na pewno będzie miał jeszcze dużo do powiedzenia, ale oboje jesteśmy bardzo silnymi charakterami i z tego chyba zrodziły się problemy. Brakowało mi po prostu spokoju, o którym już mówiłam. Tyle.
– W takim razie – z kim ten spokój zyskałaś? Kto jest Twoim nowym trenerem?
– Yyyy… to jest bardzo trudne pytanie…
– Nie rozumiem… to jakaś tajemnica?!
– Powiedzmy, że… ujawnię to w swoim czasie! (śmiech). To nie tajemnica, ale… umówiliśmy się na okres próbny. Jeżeli to się sprawdzi i po konsultacjach, które teraz mamy, będę zadowolona, wtedy powiem, z kim trenuję. Na razie nie chcę zapeszyć.
– Kiedy zatem poznamy nazwisko Twojego trenera?
– Okres próbny trwa zazwyczaj 3 miesiące, a współpracujemy od początku roku (śmiech).
– Mam nadzieją, że taką samą tajemnicą nie są Twoje tegoroczne plany biegowe?
– Na ten temat mogę mówić (śmiech). Podzieliłam rok 2019 na dwie wyraźne części. Najpierw tylko biegi uliczne, w drugiej połowie – znowu będą góry. Nie odpuszczam gór, bo uważam, że bardzo dużo mi dają, przede wszystkim psychicznie, bo pozwalają odpocząć od nużącego treningu szosowego, biegania na stałej kadencji po asfalcie. Góry dają mi też dużo siły, bardzo zyskuję tlenowo. A zatem, do maja skupiam się na asfalcie. Startów nie będzie dużo, a najważniejszy, oczywiście – maraton. Wystartuję 7 kwietnia.
– W Wiedniu, tak jak Błażej Brzeziński?
– 7 kwietnia w Europie jest mnóstwo maratonów! (śmiech) Jest także Łódź, są Rotterdam, Mediolan, Rzym, Hanower… Naliczyłam w tym terminie bodaj 13 maratonów! Ja na razie mam wybrany termin, a gdzie wystartuję – jeszcze nie wiem. Chciałabym wystartować jak najbliżej domu. W tamtym roku lot do Seulu i bieg w sytuacji, kiedy nie miałam czasu na dłuższy pobyt i aklimatyzację, były zbyt męczące. To także kwestia logistyki. W Korei byłam sama, nie miałam nikogo, komu mogłabym zostawić przed startem przysłowiowy dres. To generuje dodatkowy stres, który w przypadku maratonu jest zupełnie niepotrzebny. Najważniejsze więc, że termin mam konkretny, a miejsce to już sprawa wtórna.
– I to właśnie 7 kwietnia przymierzasz się do wspomnianego wyniku 2:32?
– Plan minimum na ten maraton to 2:35, ale na pewno będę celowała w 2:32. Wydaje mi się, że ten wynik jest do osiągnięcia.
– A w jakich innych biegach ulicznych zamierzasz startować wiosną?
– 2 tygodnie po maratonie pobiegnę w Two Oceans Marathon na 56 km w Republice Południowej Afryki, w którym rok temu byłam druga. Odstęp czasowy może się wydawać krótki, ale ten bieg ma całkiem inną specyfikę: 1500 m przewyższenia, znacznie wolniejsze tempo. Na początku maja Wings for Life World Run, ale… tym razem „Wings” będzie luźniejszy. Pobiegnę w Rio de Janeiro, mam nadzieję, że uda się tam wygrać, ale nie czarujmy się: warunki klimatyczne tam panujące raczej nie dają szans na wykręcenie wyniku w skali światowej. Potraktuję zatem ten start jako fajne rozbieganie, bo jestem bardzo związana z tym biegiem, lubię jego ideę i zasady sportowe. W maju pewnie wpadną jeszcze jakieś krótsze, szybkie biegi, a potem odpoczynek i od końca czerwca przenoszę się w góry.
– A czy przed maratonem planujesz sprawdzian w jakiejś „połówce”?
– Najprawdopodobniej nie, bo… mogę nie mieć na to czasu, bo 4 tygodnie przed maratonem wracam z Kenii.
– Wybierasz się na obóz do Kenii? To chyba nowość w Twoim planie treningowym?
– W najbliższy piątek lecę na 5 tygodni do Kenii. Będę zwiedzała, jeździła na safari, robiła sobie zdjęcia z miejscowymi super biegaczami (śmiech). A tak poważnie, to pierwszy raz będę na obozie wysokogórskim. Mam trochę obaw, bo wszyscy mnie uprzedzają, żebym za mocno nie trenowała. Ale zrobiłam badania wydolnościowe, wiem, na jakich tętnach mam biegać, jestem teraz wypoczęta, czuję się silna, moje ciało jest gotowe na wysiłek. Nie biegałam ostatnio dużo, od października to było w granicach 80-100 km tygodniowo, więc jestem pełna energii, żeby tę Kenię solidnie przepracować!
– A co dla siebie szykujesz na górską połowę roku?
– Pozazdrościłam Bartkowi Przedwojewskiemu! (śmiech) Postanowiłam wystartować w trzech z sześciu maratonów należących do cyklu Golden Trail Series. Odpuszczam sky race’y, bo nie jestem w stanie w nich powalczyć, a wybrałam trasy najbardziej biegowe: Sierre Zinal, Zegama i Marathon du Mont-Blanc.
Bartlomiej Przedwojewski triumfuje w finale Golden Trail Series i bije rekord trasy
– No i zakładam, że finałowe zawody w Nepalu?
– Nie będę walczyła za wszelką cenę o super czołowe lokaty w tych biegach, ale… moim celem jest pierwsza dziesiątka w klasyfikacji generalnej, co oznacza… wyjazd na finałowy bieg pod Annapurnę! A 3 tygodnie po Nepalu są mistrzostwa świata w długodystansowym biegu górskim (Dominika Stelmach będzie tam broniła srebrnego medalu z Karpacza) , co by pięknie zamknęło mój tegoroczny kalendarz.
Dominika Stelmach wicemistrzynią świata w biegu górskim długodystansowym
– Na koniec zapytam Cię o niezwykle intrygujący, finansowy aspekt Twojego sportowego życia. Jak już wspomnieliśmy na początku rozmowy, zrezygnowałaś z pracy zawodowej i postawiłaś wyłącznie na bieganie. Przeszłaś na zawodowstwo, co w Twoim wieku jest niespotykane. Jak sobie radzisz, z czego opłacasz swoje treningi i starty? Jesteś na całkowitym utrzymaniu męża (a macie przecież dwoje dzieci), czy udało Ci się znaleźć dodatkowe źródła finansowania?
– Nie jest łatwo. Na pewno mam duże wsparcie ze strony rodziny. W dużej mierze utrzymujemy się z dochodów mojego męża. Mam skromne, ale jednak, stypendium z PZLA za wicemistrzostwo świata w Karpaczu, a sprzętowo nadal jestem związana z Adidasem, w którym pracowałam przed „przejściem na zawodowstwo”. Ludzie różnie komentowali dużą liczbę moich startów w ubiegłym roku, ale to wynikało właśnie z potrzeby zarobienia pieniędzy. Pytano: „po co jedziesz do Chin biegać 50 km w tempie 4:15/km”. No właśnie dlatego, że jeśli mogę za niezbyt szybkie i męczące bieganie zarobić przyzwoite pieniądze, to z tego korzystam.
Dominika Stelmach triumfuje w Chinach. "Jakimś cudem"
To nie jest piłka nożna, to nie są skoki narciarskie… Medialność biegów wciąż jest dość daleko za innymi sportami. W tym roku jednak wiele startów i takich możliwości poświęcę, żeby spełnić dziecięce marzenie i powalczyć o igrzyska! A jak będę coraz lepsza, to może znajdą się sponsorzy, którzy zechcą zainwestować we mnie i moje bieganie?
rozmawiał Piotr Falkowski