Festiwal 2013: Mnóstwo konkurencji i uczestników, mnóstwo biegowej frajdy

- Jak pisałem w jednej z moich poprzednich relacji, IV Festiwal Biegowy Forum Ekonomicznego w Krynicy-Zdrój znów miał być niepowtarzalny. Wiedziałem, czego mogę się spodziewać, mając doświadczenia z poprzednich pobytów w Krynicy. Wiedziałem też, że organizatorów stać jest na jeszcze więcej. Jednak to, co zobaczyliśmy i przeżyliśmy, przeszło nasze najśmielsze wyobrażenia – pisze Jan Nartowski, Ambasador naszej imprezy. 

Ponad 6 tys. przybyłych zawodników, rozbudowane miasteczko festiwalowe na deptaku, panele i spotkania dyskusyjne, no i przede wszystkim niesamowita liczba konkurencji biegowych, których naliczyłem aż 31, poczynając od najkrótszych dystansów dla dzieci, poprzez nordic walking i biegi długodystansowe, 10 i 42 km ze sztafetą maratońską, aż do górskich biegów ultra 36/66/100km. Do tego Mistrzostwa Świata w Biegach Górskich, niestety tylko dla reprezentacji krajowych, chociaż na pewno znalazłoby się masę śmiałków wśród amatorów.

Ponieważ Festiwal trwa 3 dni, jest możliwość startów na różnych dystansach. Można wybrać 2-3 biegi dziennie, a nawet biegać w nocy i przed świtem. Jednym słowem, każdy może znaleźć coś odpowiedniego dla siebie.

My przyjechaliśmy do Krynicy we czwórkę: Janusz jako kapitan naszej warszawskiej drużyny, do tego Darek, Heniek  i ja z naszym nowym projektem „Apteka Mikstura”, który miał oficjalnie zadebiutować na Festiwalu. Niestety korki w Warszawie i w Krakowie spowodowały, że dojechaliśmy dość późno i piątek był już właściwie stracony. Pierwszego dnia Festiwalu pokręciliśmy się więc trochę po deptaku, wyłuskując z tłumu znajomych i zawierając nowe znajomości, a później poszliśmy zobaczyć końcówkę meczu piłkarskiej reprezentacji Polski z Czarnogórą, co okazało się oczywistą stratą czasu.

W sobotę mamy zaplanowany bieg na 10 km – Życiową Dziesiątkę TAURONA. Jest bezchmurnie i bardzo ciepło. Startuje prawie 2 tys. zawodników w tym wiele znanych osób. O 12:00 następuje start, jest duży tłok, a ponieważ  zaczynam ze środka stawki pierwszy kilometr z tempem ponad 5 min/km jest właściwie stracony. Później robi się już luźniej i można przyspieszyć. Pomimo, że biegniemy w dół do Muszyny, nie jest lekko. Z nieba leje się żar a na jezdni jest mało cienia. Kibice dopingują nas na trasie, zwłaszcza w Muszynie. Od początku biegu czuję, że to nie będzie dla mnie rekordowy bieg. Temperatura podwyższa mi znacznie tętno do 162 bps i czuję, że nie powinienem więcej przyspieszać.

Ostatecznie finiszuję wśród wiwatującej publiczności na rynku w Muszynie ze znośnym czasem 44:26,37. Mam najlepszy czas w drużynie. Życiówka będzie musiała poczekać na lepszą okazję. Autobusem wracamy do Krynicy i już myślami jesteśmy przy niedzielnym maratonie.

Resztę dnia spędzamy wśród biegaczy, dopingując finiszujących na deptaku ultramaratończyków, którzy są na trasie od godz. 4:00 rano. Cieszymy się gdy przybiega ktoś znajomy. W międzyczasie cały czas rozgrywane są jakieś konkurencje biegowe na różnych dystansach. Naprawdę można się tu wybiegać aż do pełni szczęścia.

A wieczorem losowanie Fiata Pandy i koncert rewelacyjnej Budki Suflera. Nie wiem czy to sentyment do rytmów młodości czy Oni rzeczywiście są tacy dobrzy, grunt że publiczność dobrze się bawiła do późnej nocy.

W niedzielę wczesna pobudka i lekkie śniadanie, to już nie są żarty. Znamy doskonale trasę Koral Maratonu, przepociliśmy tu kilka koszulek, a podbiegi na Jastrzębik i Romę mogą zniechęcić nawet naprawdę twardych biegaczy.

Start następuje o 8:30, to znacznie lepiej niż wczoraj, nadal jest bezchmurne niebo, jednak czuć powiewy chłodnego wiatru. Na wszelki wypadek smaruję się przed startem kremem przeciwsłonecznym. Pierwsze 10 km biegniemy w dół sobotnią trasą życiowej „dychy”. Muszę się pilnować, żeby mimowolnie nie przyspieszać za bardzo w dół, to przecież dopiero początek maratonu.

Bufety i napoje rozstawione są regularnie co 2,5 km, do picia jest woda i izotonik, do jedzenia banany. Można się też schłodzić gąbką. Wolontariusze chętnie pomagają zawodnikom złapać kubek z wodą.

Przebiegamy na 10 km przez rynek w Muszynie i wzdłuż potoku kierujemy się na Złockie. Trasa zaczyna się lekko wspinać pod górę a później jest raz bardziej raz mniej stroma aż dobiegamy do zakrętu w lewo i przed nami ukazuje się ostry podbieg na Jastrzębik - to już 16 km.

Przechodzę do marszu jak większość zawodników w mojej grupie, szkoda siły na ten podbieg, tym bardziej, że Ci, co biegną, są nie wiele szybsi od idących. Na szczycie wita nas bufet z wodą i bananami a przed nami szalony siedmiokilometrowy zbieg do Muszyny. Po drodze, tradycyjnie już,  dopingują nas odświętnie ubrani ludzie idący lub wracający z kościoła, to naprawdę miły akcent.

Na 23 km mijamy znów rynek w Muszynie i wracamy szosą w stronę Krynicy. Zaczyna się robić ciężko, czuję już trudy pierwszego podbiegu, tym bardziej, że cały czas jest delikatnie pod górę. Na 27 km dobiegamy do Powroźnika i skręcamy w prawo na Tylicz i Romę. Już nie jest tak przyjemnie, trzeba się nieźle zbierać. Podbiegi coraz cięższe i do tego przeplatane delikatnymi zbiegami, których nie lubię.

Na 32 km odzywa się żołądek, to znak, że jestem już zmęczony. Muszę nawet stanąć na chwilę, chyba nie wyglądam za tęgo, bo parę osób pyta się, czy wszystko ze mną jest w porządku.                Oczywiście, że nie jest w porządku, nie przybiegłem tu, żeby się krzywić i sterczeć na drodze jak kołek. Sytuacja powtarza się na 36 km, na szczęście kryzys ustępuje i jest już O.K.

Od 37 km zaczyna się ostry podbieg a raczej forsowne podejście; kibice dopingują: „jeszcze kilometr, jeszcze 500m, jeszcze 150m” - to chyba pomaga. W końcu to koszmarne podejście kończy się na 39 km napisem KRYNICA. Przed nami już tylko ostry zbieg i pętelka wzdłuż Deptaka.

Chociaż ciężko mi przestawić się na zbieg po tym podejściu, zmuszam się do biegu i po chwili już zbiegam dość szybko, w każdym razie nogi puszczam swobodnie bez hamowania, mijam kilku zawodników, którym najwyraźniej zbieg nie pasuje. Po półtora kilometrowym odcinku skręcam w lewo i bulwarem Dietla już po płaskim dobiegam do deptaka, jeszcze tylko przydługi i forsowny finisz na ostatniej prostej. Nikt mnie nie wyprzedza, mogę rozkoszować się chwilą sam na sam z kibicami.

Spiker anonsuje moje przybycie do celu, więc robię wymarzony samolot. Meta i już po wszystkim. Jest medal i woda. Czas 4:26:11 , lepszy o 12 minut od zeszłorocznego i o to chodziło. Rekordy życiowe muszą poczekać do przyszłego roku.

Ponieważ moja drużyna już przybiegła, więc nie czekam na nikogo, od razu idę na kwaterę. Znów forsowne podejście ul. Kościuszki ale już jest jakoś inaczej. Od godz.17 na deptaku dekoracje zwycięzców, dla mnie przypada skromny ułamek chwały za III miejsce w lidze Festiwalu Biegowego w klasyfikacji na najlepszego górala. Jestem nieco zaskoczony, gdyż nie śledziłem klasyfikacji, ale okazuje się, że dość dużo startowałem co przyniosło nieco punktów.

Po dekoracjach i losowaniu Fiata 500 nadchodzi kres Festiwalu. Jeszcze tylko ostatnie pożegnania, i wymiana pomysłów na najbliższe tygodnie.

Sądzę, że większość osób przyjedzie tu za rok dla tej niepowtarzalnej atmosfery, jaką stworzyli organizatorzy, zawodnicy i oczywiście mieszkańcy Krynicy. Dziękujemy i do zobaczenia.
A nasz nowy projekt wymaga jeszcze nieco pracy organizacyjnej.

Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy