W drodze na festiwal biegowy we Wdzydzach czekały mnie spore korki w Trójmieście. Piątek po pracy. Każdy chciał się wydostać poza miasto. To tylko pogarszało moje samopoczucie. Zdenerwowanie rosło, było mało czasu, by zdarzyć na pierwszy bieg.
Relacja Tomasz Szczykutowicza, Ambasadora Festiwalu Biegów
Szczerze to nie wiedziałem, jak mój organizm zareaguje na 3 dni biegania, chociaż już kiedyś zdarzyło mi się mieć w nogach 78 km w jeden weekend. Tu było trochę inaczej, każdy start był o innej porze i miałem na regeneracje. Kiedy dojechałem na miejsce, było gorąco, a jak wiadomo, temperatura nie sprzyja szybkiemu bieganiu.
Odebrałem numer koszulkę i chip i wróciłem do auta chwilę odpocząć przed startem. W międzyczasie przebrałem się w ubranie startowe i piłem dużo wody oraz litorsal. Chciałem być dobrze nawodniony. Z każdą chwilą było coraz bliżej pierwszego startu. Ruszyłem powoli z myślą o dobrej zabawie, a może uda się zgarnąć jakieś miejsce w kategorii. Taki był cichy plan. Ustawiłem się w strefie startowej i przez chwile poczułem się jak elita.
Nie było chętnych, by stanąć z przodu, wywołało to ogromne zdziwienie na mojej twarzy. Nie biegam zaskakująco szybko, czasem stanę na podium w kategorii i to wszystko. Ostatnie odliczanie i lecę, kolejny plan to złamać 1 godzinę na 15 km. Wtedy nie wiedziałem, że mogę tego dokonać. Od samego startu biegłem na pierwszej pozycji, zdziwiłem się i to bardzo. Widocznie tak musiało być. Tylko na początku nie byłem pewien, w którą stronę biec, ale coś mi podpowiadało, by biec wybraną ścieżką.
Trasa nie należała do łatwych, mnie to nie przeszkadzało, chciałem pobiec swoje, najbardziej bałem się o głowę. Czy wytrzyma samotny bieg skoro jestem sam z przodu, prowadzę. Zaliczyłem wszystkie punkty z wodą, a dodam, że było ich naprawdę sporo. Strażacy stanęli na wysokości zadania i ustawili kurtyny z wodą. To ogromnie mi pomogło. Cały czas w oddali widziałem auto, które mnie prowadziło. To świetna sprawa biec na pierwszym miejscu. Nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę, z każdym krokiem byłem coraz bliżej swojego pierwszego w życiu zwycięstwa.
Po chwili zniknęło auto, a prowadził mnie na rowerze już tylko sam prezes festiwalu. Do mety coraz bliżej, kolejny punkt z wodą i lecę dalej. Nawet nie zwracałem uwagi czy ktoś biegnie za mną. Ostania górka i bieg w dół. To się dzieje naprawdę, ostatni zakręt przyspieszam, witam się z kibicami, drę się ze szczęścia i mijam metę jako pierwszy - czas 59:26. Na koniec padam z radością na trawę. To wspaniałe uczucie wygrać swój pierwszy bieg. Wszyscy mi gratulują mi świetnego wyniku. Po chwili zjadłem posiłek, a na koniec dekoracja. Po wszystkim był czas odpocząć. Pojechaliśmy do oddalonego o ponad 10 km pensjonatu Jaschnówka. Tak skończyłem pierwszy etap festiwalu. To był bardzo udany początek.
Kolejny dzień zacząłem od kawy i kanapek z miodem. Start zaplanowany był na godz. 10. Pojechałem z nastawieniem, by znów dać czadu. Znów wszyscy mi gratulowali i stawiali mnie w roli faworyta kolejnych zawodów. To dla mnie naprawdę dziwne uczucie. Nic innego nie pozostało jak tylko walka. Dobre nawodnienie i ustawiam się na linii startu.
Kolejny plan to złamać 40 min. Odliczanie i ruszam, przez pierwsze 5 km nic się nie wydarzyło. Biegłem, rywalizując o pierwsze miejsce lecz później zawodnik przede mną przyspieszył i się oddalił. Wiedziałem, że nie mam już szans na wygraną, więc pilnowałem drugiej pozycji. Nie było sensu walczyć o wygraną za wszelką cenę, czekały mnie jeszcze 3 starty. I tak do końca. To wspaniałe uczucie, kiedy walczysz ze swoimi słabościami i wpadasz na metę na drugiej pozycji. To napawa cię optymizmem, wiesz wtedy, że treningi idą w dobrym kierunku.
Po ceremonii wręczenia nagród udaje się na relaks. Kąpiel w jeziorze. Tak wygląda moja regeneracja, oczywiście nie pływałem, tylko moczyłem zmęczone ciało po 25 km. Na trzy godziny przed kolejnym startem tego dnia, na dystansie 5 km zjadłem pyszną zupę pomidorową. To pozwalało mi myśleć o dobrym wyniku. Po posiłku zaliczyłem krótką drzemkę i wyruszyłem na kolejny bieg. Tu znów większość stawiała mnie w roli faworyta. Ja przyjąłem to ze spokojem i po prostu przeprowadziłem rozgrzewkę. Nawodnienie i wyruszam w kolejną niełatwą trasę Wdzydzkich lasów.
Od początku do końca biegłem swoim tempem, nie zwracałem uwagi na innych, pilnowałem równego oddechu. Po chwili z przodu utworzyły się dwie małe grupki biegaczy, ja przez cały czas biegłem sam. Nie szalałem za wszelką cenę. Czekał mnie jeszcze najdłuższy dystans w niedzielę. I tak dobiegłem na 6 pozycji open z czasem 18:06, co w tym przypadku dał mi kolejny pucharek do kolekcji.
Czas na posiłek regeneracyjny i krótki odpoczynek, gdyż za chwilę czekał mnie kolejny bieg. Tym razem, bieg przebierańców na dystansie 400 m. Tutaj z nikim się nie ścigałem, tylko dobrze bawiłem. Było świetnie, to był dobry dzień. Zamiast wręczenia nagród, był koncert zespołu, który grał hity z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Tutaj trochę potańczyliśmy i wygłupialiśmy się z innymi uczestnikami, a także z moją szaloną paczką. Po wszystkim odebrałem pucharu za 6 miejsce i wróciłem do miejsca, gdzie mieliśmy nocleg.
Wieczorem zaliczyłem zachód słońca nad jeziorem, wymoczyłem nogi i cieszyliśmy się pięknymi widokami z Ewą. Lekki posiłek i czas spać, noc mija szybko. Nie obejrzałem się, a już był kolejny dzień starów. Poranna kawa i kanapki z miodem. Moja kochana Ewa i szaleni dbają o mnie, jak najlepiej potrafią. Wiedzieli, że jest dobrze i chcieli, by niczego mi nie brakowało. Po śniadaniu ruszyliśmy do Wdzydz w dobrych humorach. Czułem się zaskakująco dobrze, a dodam, że w nogach miałem już ponad 30 km. Miałem pewne założenia na półmaraton, ale szybko z nich zrezygnowałem z powodu pogody. Było naprawdę ciepło. Dobrze, że na całej długości trasy było sporo punktów z wodą i strażaków, którzy robili kurtyny wodne. To pomogło mi zrobić dobry wynik. Może początek był trochę za szybki, ale tak już mam.
W połowie nieznacznie zwolniłem i kontrolowałem swoją szóstą pozycję. Nagle szok, spotkałem lidera biegu, był to Łukasz Kujawski, który pomylił trasę. To dało mi 5 miejsce. Przed samą metą czułem oddech rywala. Było to gdzieś około 100 metrów. Ostanie wzniesienie i przyspieszam, by nie dać się wyprzedzić. Ostatni zakręt i upragniona meta. Czas 1:28:01 i piąta lokata na ponad 400 zawodników. Świetne uczcie. Puchar jest mój!
Z niecierpliwością czekam na wszystkich Szalonych, najpierw wbiega Joanna, a później Andrzej. To był dla Niego ciężki weekend. Dzięki mojej Ewie, która była z nami przez cały czas trwania festiwalu, niczego mi nie brakowało. Długi prysznic i czekałem na ceremonię wręczenia nagród. Czekając dopingowaliśmy innych. W pewnym momencie zobaczyłem jak na ostatnią prostą wbiega ostania biegaczka, wiedziałem, że muszę wbiec z nią na metę i jej pogratulować. Tak jak ktoś docenią mój wysiłek, ja widzę, jak inni ciężko pracują. Czułem się wyjątkowo i widziałem szczęście tej pani.
Odebrałem nagrodę za piąte miejsce i odpoczywałem przed ostatnim startem. Cały czas myślałem o klasyfikacji generalnej, bo taka istniała za 5 biegów. Po 51 kilometrach w nogach prowadziłem i miałem nadzieję, że będą jakieś wyróżnienia za pierwszą trójkę open. Po wszystkim okazało się, że niestety nie ma, ale najpierw ostatni bieg. Od początku do końca byłem w czołówce stawki. 1,6 km trzeba pobiec naprawdę szybko, niestety teren nie pozwalał na to sporo zbiegów i podbiegów, ale dałem radę. Linię mety przekroczyłem na trzeciej pozycji.
Oddałem chipa i wróciłem po moją kochaną Ewe. Debiutowała w zawodach, zresztą obiecałem jej, że wrócę po nią. Przez cały bieg nie była sama, miała szalonych jako wsparcie. Nim się obejrzała meta była już lada moment. Te oklaski i głos spikera zmotywowały ją, by przed metą dać ognia. Każdy z nas tego dnia miał swój mały sukces. Przedostatnia dekoracja, a na koniec wręczenie hard runner'ów za wszystkie starty. Tak z wielkimi sukcesami na swoim koncie ukończyłem zmagania w festiwalu biegów Polski Północnej. To była naprawdę dobra passa. Nieoficjalnie skończyłem zawody na pierwszym miejscu open w klasyfikacji generalnej, ale tak jak wspomniałem wcześniej, niestety nie było żadnych wyróżnień. Jednak od czego są bliscy.
Na sam koniec Ewa, Joanna Katarzyna i Andrzej zrobili mi wielką niespodziankę krzycząc, klaszcząc, gratulując i oblewając mnie szampanem. To było świetne, dziękuje Wam kochani! Polecam każdemu tę imprezę. Świetne miejsce na biegnie, piękna pogoda, piękne jeziora. Tam trzeba być.
Tomasz Szczykutowicz, Ambasador Festiwalu Biegów