"Forma w Tokio ma być jeszcze lepsza niż medalowa w Dosze!" Marcin Lewandowski czeka na trenera i myśli tylko o igrzyskach

1:47,22 w Dusseldorfie, a kilka dni później bardzo dobre 1:46,05 podczas mityngu ORLEN Copernicus Cup w Toruniu. Początek sezonu halowego Marcina Lewandowskiego przebiega pod znakiem startów na 800 metrów, choć już w kolejnym występie się to zmieni i rekordzista Polski na 1 milę i 1500 metrów pierwszy raz w tym roku spróbuje swoich sił w "półtoraku", który stał się jego dystansem koronnym. 

Rozmawialiśmy z Marcinem Lewandowskim przed wyjazdem do Glasgow na kolejny mityng w cyklu World Athletics Indoor Tour. Zaczęliśmy, oczywiście, od pytania o dotychczasowe starty i ocenę formy u progu sezonu olimpijskiego. 

Jestem bardzo zadowolony, bo to jest wynik słabszy od mojej bardzo starej „życiówki” tylko o nieco ponad pół sekundy (1:45,41, Birmingham 2012 – red.), a trening, który teraz wykonuję, nie jest nakierowany na bieganie 800 metrów. Mogę bowiem w końcu nazwać siebie w pełni „biegaczem na 1500 m”!

Ledwie tylko liznąłem treningów szybkościowych, wykonuję teraz olbrzymią robotę wytrzymałościową, gigantyczny, niemal maratoński kilometraż i bieg na 800 metrów jest dla mnie formą treningu pomagającą w pracy nad szybkością. Jeśli więc w takiej sytuacji biegam ten dystans niespełna pół sekundy wolniej niż najszybciej w historii, to jeszcze jeden-dwa starty i być może zakręcę się koło rekordu życiowego! A nie zapominajmy, że w tym roku skończę już 33 lata. Piękna sytuacja! (uśmiech).

Przez kilkanaście lat kariery trenowałeś w spokoju ducha, pod stałym okiem i nadzorem trenera, którym był Twój starszy brat. Teraz wszystko w Twoich przygotowaniach się wręcz zawaliło, bo Tomasz Lewandowski nie doszedł do porozumienia z Polskim Związkiem Lekkiej Atletyki i zakończył z nim (a przez to z prowadzonymi zawodnikami, także Tobą) współpracę. Na początku roku olimpijskiego zostałeś bez trenera i taka sytuacja trwa, choć minęły już 2 tygodnie sezonu halowego, a Ty masz za sobą dwa starty.

Takie scenariusze pisze czasami życie... Na razie jeszcze jakoś sobie radzę i niecierpliwie czekam na rozwiązanie tej sytuacji. Jestem w stałym kontakcie z PZLA, mój brat również i mam nadzieję, że już „na dniach” ten problem wreszcie się rozwiąże i wszystko wróci do normy. Bardzo na to liczę! Pojawiło się światełko w tunelu, jest jakaś nadzieja, co oczywiście jeszcze nic nie znaczy, bo idzie ciężko, ale... może akurat?

Jak długo jeszcze jesteś w stanie wytrzymać bez trenera?

Nie mam pojęcia! Co mogłem do tej pory zrobić, to zrobiłem, a dalej chciałbym znowu pracować pod skrzydłami Tomka. Ale, niestety, nie jest to zależne ode mnie. Muszę czekać.

Trzymając kciuki za to, by problem jak najszybciej został rozwiązany po Twojej myśli, porozmawiajmy chwilę o planie B: co, jeśli jednak obie strony się nie dogadają? Z kim wtedy rozpoczniesz współpracę? A może... będziesz do igrzysk trenował sam?

Na razie wolę o tym nie myśleć, bo cały czas mam nadzieję na pozytywne rozwiązanie. Jeśli jednak się nie uda, pewne jest, że nie będę trenował sam! Takiej opcji nie ma. Na krótką metę to mogło zdać egzamin, bo lecę „z rozbiegu” dotychczasowego treningu. Ale na dłużej to się nie uda.

Naprawdę, mając tyle lat doświadczenia i sukcesów, znając doskonale swoją konkurencję i trening, nie mógłbyś przygotowywać się sam? Aż trudno w to uwierzyć!

Jestem zawodowym żołnierzem w Wojsku Polskim i tak samo jestem żołnierzem na bieżni. Potrzebuję jasnych rozkazów od swojego trenera i wtedy wykonuję je najlepiej jak potrafię i mogę. Jestem tytanem ciężkiej pracy. To jest dla mnie najlepszy i jedyny możliwy układ. Może to dziwnie brzmi, ale mimo doświadczenia i bycia przez tyle lat na topie, na treningu się nie znam. Trening nigdy mnie nie interesował, nie wiążę z nim swojej przyszłości, wykonuję swoją robotę i to wychodzi najlepiej.

A jak jest teraz między wami: Tobą i bratem-trenerem? Gdy konflikt wybuchł, powiedziałeś gdzieś, że masz żal do PZLA, ale także do Tomasza.

Jesteśmy braćmi i cały czas normalnie ze sobą gadamy, wiele się nie zmieniło. Ale dla mnie nie jest możliwe, żeby nie dogadując się z PZLA Tomek pozostał moim trenerem. Przecież prywatnie na igrzyska nie pojedzie i nie będzie miał wstępu do wioski olimpijskiej. Warunkiem naszej dalszej współpracy jest więc dogadanie się Tomka z PZLA! O resztę się nie martwię, bo ja się z Tomkiem zawsze dogadam. A jeśli chodzi o żal czy pretensje... Pół roku przed igrzyskami takiej sytuacji po prostu nie powinno być, z żadnej strony. (czytaj dalej) 


Główną przyczyną konfliktu obu stron jest ponoć to, że oprócz polskiej czwórki Tomasz ma pod opieką trenerską kilkunastu zawodników zagranicznych, którymi zajmuje się podczas zgrupowań opłaconych i organizowanych przez PZLA. Czy związek ma podstawy, by uważać, że dzieje się to ze szkodą dla reprezentantów Polski?

Po pierwsze - nie dotyczy to kilkunastu, a tylko kilku pojedynczych zawodników. A po drugie – dzieje się tak po to, żebym uzyskiwał lepsze rezultaty. Ja do trenowania potrzebuję grupy, a dzięki Tomkowi miałem taką grupę chyba najmocniejszą z możliwych. Treningu, jaki wykonuję, nie jestem w stanie dobrze zrobić sam. Do tego jest potrzebny mocny zespół. Zawodnicy rozwijają się najlepiej właśnie trenując w grupie, tak robią najlepsi biegacze na świecie.

My też mieliśmy od 3 lat stworzona taką grupę, a ja od 3 lat uzyskuję najlepsze wyniki, biję rekordy kraju, zdobywam medale. Grupa Tomka jest zrobiona pode mnie i ja dzięki niej się rozwijam.

Adam Kszczot, który od niedawna także jest w tej grupie, powiedział mi, że najlepiej trenuje mu się z Marcinem Lewandowskim. A kto dla Ciebie jest najwartościowszym sparingpartnerem?

Ja nie oceniam tego w jednostkach. Dla mnie liczy się grupa. Im większa, tym lepsza, choć oczywiście bez przesady. Jest nas pięciu chłopaków, wspieramy się wzajemnie, Adam pomaga mi w robocie nad szybkością, ja jemu w pracy nad wytrzymałością, czasem robi to ktoś z obcokrajowców. W ten sposób wszyscy się dopełniamy. Jesteśmy drużyną i to jest największą wartością.

Jakie są Twoje najbliższe plany startowe? Ile jeszcze razy będziesz biegał w hali?

Po Dusseldorfie i Toruniu, gdzie biegałem na 800 metrów, w sobotę 15 lutego pierwszy raz wystartuję na 1500 metrów. To będzie w Glasgow, na kolejnym mityngu cyklu World Athletics Indoor Tour. 19 lutego będzie Lievin we Francji i 1500 m do poprawki, a 21 lutego, na zamknięcie cyklu w Madrycie, raz jeszcze 800 m. Tym zakończę sezon halowy.

W marcu w Chinach miały być jeszcze Halowe Mistrzostwa Świata. Czy ich odwołanie popsuło jakoś Twoje plany?

Nie. Nigdy szczególnie mocno nie szykowałem się do hali, nawet jeśli robiłem pod dachem fajne wyniki, nie wynikały one ze specjalnych przygotowań. W tym roku podobnie, zwłaszcza, że przez znaczne wydłużenie poprzedniego sezonu na stadionie (późniejsze niż zwykle MŚ w Dosze, a po nich jeszcze igrzyska wojskowe – red.) tegoroczne przygotowania rozpocząłem dużo później.

To, że HMŚ zostały odwołane, nic dla mnie nie znaczy. Nawet nie wiem, czy bym w nich wystartował. Teraz, gdy widzę, że fajnie mi się biega – być może tak, medal MŚ to zawsze medal. Ale w tym roku liczą się jedynie igrzyska olimpijskie w Tokio!

A bierzesz pod uwagę, że koronawirus może storpedować także igrzyska?

Nieee... W ciągu roku więcej ludzi umiera tylko w Polsce z powodu zwykłej grypy niż straciło życie przez tę globalną epidemię spowodowaną koronawirusem. Moim zdaniem zagrożenie jest zdecydowanie wyolbrzymione. (czytaj dalej) 


Podczas mityngu Copernicus Cup, w hali w Toruniu odbyła się nieformalna premiera Twojej książki „Mój bieg”. Dlaczego wydałeś ją akurat teraz, kilka miesięcy przed swoim startem życia?

Nie planowałem żadnej konkretnej daty. Kto to wie, kiedy jest najlepszy moment? Tworzyłem tę książkę bez żadnego ciśnienia przez okres około 2 lat, właśnie ją skończyłem i dlatego została wydana akurat teraz. Gdybym ją skończył za pół roku, wyszłaby za pół roku. Chociaż widząc, że zbliżam się do końca, starałem się, żeby premiera mogła być właśnie w Toruniu, na moim ulubionym mityngu i przy mojej ulubionej publiczności.

Copernicus Cup to, żartobliwie mówiąc, „mój” mityng, słyszałeś, co się działo na trybunach, gdy spiker czytał moje nazwisko, wychodziłem na prezentację, a potem finiszowałem! Uwielbiam te zawody, są dla mnie bardzo ważne, zawsze oddaję całe honorarium z nich na cel charytatywny. Był to więc idealny czas i miejsce na premierę mojej książki.

Niesamowite było to, co działo się w holu Areny Toruń po biegu na 800 metrów, gdy praktycznie prostu z bieżni przybiegłeś, by podpisywać książkę. Bardzo długo stała w kolejce do Ciebie kilkusetosobowa grupa kibiców i czytelników! Ile książek podpisałeś tamtego wieczoru?

Nie mam pojęcia. Byłem tam po zawodach przez dobre dwie godziny, ale gdyby było trzeba, stałbym i do piątej rano! Bardzo się cieszę, że były takie tłumy, że mogę liczyć na takie wsparcie kibiców, że chcą poznać moją historię. Mam nadzieję, że książka im się spodoba, bo jest zupełnie wyjątkowa.

Jest napisana inaczej niż wszystkie, innym językiem, nie książkowym, a moim własnym stylem. To widać już od pierwszych zdań „Mojego biegu”! To wszystko moje słowa i moje zdania, wypowiedziane przeze mnie, a nie zredagowane przez fachowca z wydawnictwa.

A co jeszcze wyjątkowego jest w tej książce, dlaczego warto ją przeczytać?

Opisuję w niej piękno uprawiania sportu. Nie tylko lekkiej atletyki, sportu w ogóle. Pokazuję, jak wielką przygodą jest dla mnie sport, co dzięki niemu zobaczyłem, kogo poznałem, co przeżyłem i jakim człowiekiem teraz jestem. Bo to właśnie sport mnie ukształtował. A dodatkowo czytelnik może zobaczyć, jak wygląda świata wyczynowego sportu od środka, okiem profesjonalisty.

To, co wszyscy widzicie w telewizji, jest tylko wisienką na torcie. Oglądacie przez kilka minut jak robię fajne wyniki, osiągam sukcesy i zdobywam medale, ale nie wiecie, jak było przedtem, jak wyglądała droga, ile ciężkiej pracy i trudnych chwil mnie kosztowała. Nie ma tu zabawy i fajnych imprez, jest świat sportu od kuchni.

Czy w napiętym planie przygotowań będziesz miał czas na promocję książki i kolejne spotkania z czytelnikami?

Planuję szybkie tournée po Polsce po zakończeniu sezonu halowego. 25 lutego spotkam się z kibicami w Szczecinie, potem są w planie Warszawa, Częstochowa, Łódź, Wrocław i Poznań.

A zaraz potem wyjeżdżam na obóz wysokogórski do Flagstaff w Stanach Zjednoczonych. Wciąż, niestety, nie wiem w jakim składzie tam będziemy, czekam na rozwój sytuacji (jak nas zapewnił Adam Kszczot, we Flagstaff będą też on i trener Tomasz Lewandowski – red.).

Czy po igrzyskach w Tokio planujesz drugi tom swojej książki?

Miejmy nadzieję, że sukcesy osiągnięte na igrzyskach olimpijskich umożliwią jego powstanie (śmiech). A poważnie, to na razie o tym nie myślę. Zawsze chciałem napisać książkę taką jak „Mój bieg”, opowiedzieć moje sportowe przygody. Zobaczymy, może za jakiś czas pojawią się nowe okoliczności, moje ambicje czy projekty, które popchną mnie do napisania kolejnej książki. Teraz nie planuję niczego, ja zwykle działam bardzo impulsywnie, spontanicznie. Jeśli coś czuję, to po prostu działam.

A „spontanicznym” celem na igrzyska w Tokio są niezmiennie podium i olimpijski medal w biegu na 1500 metrów?

Skoro udało się to na mistrzostwach świata w Dosze, może udać się i w Tokio. Nie wierzę w to, żeby na igrzyskach olimpijskich był wyższy poziom. Finał 1500 metrów w Katarze był najszybszy w historii. Skoro zdołałem wziąć medal tam, mogę to powtórzyć w Tokio. Forma, którą miałem w Dosze, wystarczy na medal olimpijski.

Jesteś w stanie wypracować ją raz jeszcze? Rok po roku to nie jest łatwa sztuka.

Cel jest taki, żeby była jeszcze lepsza!

Pojedziecie na igrzyska we dwóch Lewandowskich, Marcin-zawodnik i Tomasz-trener?

Mam taką ogromną nadzieję! Bardzo na to liczę! To tego oraz, oczywiście, spełnienia medalowego celu w Tokio Ci życzymy! Dziękuję bardzo!

Rozmawiał Piotr Falkowski

zdj. autor, Marek Biczyk (PZLA), Paweł Skraba (Copernicus Cup)