Kraków, Półmaraton Marzanny i osławiona ponad kilometrowa prosta do mety. Wśród umęczonych biegaczy kolorowa postać z piórkiem na głowie. Biegnie tyłem i pokrzykuje: „Goń zająca! Łap zająca! Wyprzedź zająca!”. Nad jego ramieniem unosi się balonik 2:09. Pacemaker, zając. Człowiek odpowiedzialny za to, żeby inni osiągnęli zamierzone czasy.
„Nie poddawaj się! Masz siłę w głowie, nie w nogach. Możesz, potrafisz! Wyprzedź zająca!”. – zachęca Roman Piątek, Romano, urodzony motywator. Wyraźnie wyróżnia się wśród innych pacemakerów. Nawet, kiedy próbujemy chwilę porozmawiać, kilkakrotnie ktoś podchodzi, by podziękować za siłę, motywację i nową życiówkę. – To najlepszy zając, jakiego spotkałam! – chwali pani Beata.
Dlaczego biegasz jako pacemaker?
Roman Piątek: Kiedy były zapisy na pacemakerów na Pólmaraton Marzanny, napisałem: „Lubię gadać, lubię historię i lubię biegać”. Więc biegam i opowiadam. Po prostu połączyłem to wszystko.
Który to już raz?
Uuu... nie wiem. W Półmaratonie Marzanny chyba trzeci... Poza tym Wielicki, Cracovia Maraton i jeszcze parę innych.
Nie szkoda poświęcić własny wynik dla innych?
Bieganie ma sprawiać przyjemność. To, co chciałem osiągnąć w bieganiu, jakiś konkretny wynik, już osiągnąłem. Teraz biegam wyłącznie dla przyjemności. I żeby inni mieli przyjemność z biegania.
To trudne, być zającem?
Trzeba cholernie pilnować czasu, żeby nie zawieść innych osób. Jest ogromne parcie. Ale to wspaniałe uczucie.
O czym myślisz podczas takiego biegu?
Przede wszystkim o tym, żeby nie zawieść ludzi. Poza tym każdy ma w sobie energię, moc, którą musi w jakiś sposób wydobyć. Wiadomo, że nogi w pewnym momencie nie chcą już nosić, ale to głowa jest najważniejsza. Trzeba zmotywować ludzi, żeby biegli głową i byli w stanie pokonać kolejne kilometry w takim czasie, jaki sobie założyli.
Jak to robisz? Widziałam ostatnią, kilometrową prostą biegu, kiedy cały czas krzyczałeś, dopingowałeś i poganiałeś ludzi. Tak całą drogę?
Do Błoń opowiadałem o Krakowie, o tym, co się znajduje po drodze. Jestem z Krakowa, znam miasto a wielu biegaczy tutaj przyjechało, więc wskazywałem im różne rzeczy i o nich opowiadałem. Byli też ludzie stad i wymienialiśmy się informacjami. Jeżeli ktoś z tobą rozmawia, coś pokazuje, biegnie się inaczej...
Są różni biegacze. Tacy, którzy biegają ze słuchawkami na uszach i nic nie słyszą, nic nie widzą. Tylko ten jeden krok przed sobą. A są tacy, którzy chcą coś wiedzieć, wolą, żeby czas im minął na gadaniu.
Jakie masz metody na tych, którzy na trasie chcą odpuścić i się poddać?
Krzyczę. To wystarczy! (śmiech)
Ale co krzyczysz? Prośby, groźby, obietnice? Co najlepiej działa?
Obietnica mety to przede wszystkim. A poza tym każdy ma coś w sobie, jakąś energię, którą musi wyzwolić, żeby pobiec dalej. Wystarczy znaleźć sposób.
A jaki Ty masz sposób, żeby zmieścić się w założonym czasie?
Najlepiej biegać w parze, w duecie. Wtedy jeden pilnuje drugiego i jest najłatwiej. Przy zagadaniu można się rozproszyć i nie kontrolować czasu. A minutę czy dwie już trudno nadrobić.
W 13. Półmaratonie Marzanny prowadziłeś grupę na 2h09'. To dla Ciebie duży zapas czasu? Jaki masz życiowy rekord w półmaratonie?
Już jakiś czas temu osiągałem dobre wyniki, teraz już odpuściłem. Mój rekord to 1h21', więc mam jakieś 50 minut rezerwy prowadząc na taki czas. Biegam teraz bardzo długie dystanse, bardzo, bardzo długie biegi, więc im wolniej, tym dla mnie lepiej. Lubię trenować z osobami, które nie biegają szybko, zaczynają karierę biegową i biegną spokojnie, spokojnie cały czas.
Zdarzyła Ci się na trasie jakaś niezwykła albo stresująca sytuacja?
W ubiegłym roku na 18. kilometrze zachęciłem gościa, żeby jeszcze z marszu przeszedł do biegu. I po kilku krokach złamał nogę w kostce...
Ojej...
No właśnie, ojej... Miałem potem do siebie pretensje, że go zachęciłem, żeby jednak biegł. Ale to nie wyglądało najgorzej, nie przypuszczaliśmy, że w jego nodze chowa się kontuzja. Takich rzeczy nie można przewidzieć.
A zdarzały się jakieś dramatyczne walki o sekundy na ostatnich metrach?
To nie ma sensu. Czasu trzeba pilnować na bieżąco, nie można odpuścić. Trzeba pracować cały czas, bo jeśli się odpuściło na trasie, w końcówce już grupa nie pociągnie. Nie nadrobi się straconych minut. Trzeba ich pilnować i walczyć od początku. To główna zasada, czas, czas, czas...
Udało się go dopilnować w Krakowie?
Mieliśmy napisane, że możemy być na 2h09' plus, minus 30 sekund. To maksimum, jakie możemy odpuścić. Początek grupy, z pierwszym pacemakerem przyszedł 2:08:56. Ja zostałem na tej ostatniej prostej z tyłu, aby zmotywować resztę grupy. Po co miałem biec z grupą na metę, skoro ona już tam jest... Chciałem zachęcić tych, którzy zostali z tyłu, by dali z siebie coś jeszcze na koniec. By dogonili i wyprzedzili zająca. Zwłaszcza takiego, który biegnie tyłem...
Gdzie będzie można Cię gonić następnym razem?
Cracovia Maraton. Poprowadzę na 4h15'.
Dzięki za rozmowę. Powodzenia!
Rozmawiała Katarzyna Marondel