Wyniki Grażyną Rabsztyn na sto metrów przez płotki z lat 70. i 80. ubiegłego wieku wciąż są poza zasięgiem naszych zawodniczek biegających na tym dystansie. Rezultat 12:36, który bohaterka naszej publikacji ustanowiła biegnąc w 1980 roku Warszawie na stadionie Skry, jest aktualnym rekordem Polski. Wówczas ten wynik był też rekordem świata.
Zresztą Grażyna Rabsztyn trzy razy poprawiała w swojej karierze rekord globu na swoim koronnym dystansie. Dziś - jak wyjaśnia w rozmowie z naszym portalem - z powodu problemów z kolanem już nie biega, jednak jest bardzo zabiegana realizując się w Polskim Komitecie Olimpijskim.
Wynik 12:36 s daje Pani 7. miejsce na liście najszybszych płotkarek w historii. Czy obserwując jakieś mityngi czy zawody miałaby Pani ochotę wystartować na bieżni?
Jestem dumna ze swojego wyniku, bo to była wielka praca i koncepcja trenera. Czasami też za dużo trenowałam, mało profesjonalnie w porównaniu do tego, jak można to robić dzisiaj. Zazdroszczę takich warunków, że można mieć parę osób, które współpracują, pomagają. Ja miałam wieczne anemię, wieczne problemy ze zdrowiem, ciągle byłam przeciążona treningiem i nie było w tym wszystkim profesjonalizmu. Do dzisiaj czuję, że mogłabym wyjść do niejednego finału i stanąć w blokach (śmiech).
Najlepszy wynik tego sezonu w Polsce to 13:21 s? Pani rekord nie został pobity od 13 czerwca 1980 roku.
Z jednej strony jest mi smutno, że ten mój wynik do tej pory jest rekordem Polski, że nie ma następczyni, która by go poprawiła.Z drugiej cieszę się, że wciąż jestem rekordzistką.
Dużo osób zaczęło teraz biegać. Kiedyś osoba uprawiająca jogging była uważana za jakieś ?zjawisko??
Cieszę, że bieganie stało się formą wypoczynku, pewną formą rekreacji. Na początku lat 70., gdy byłam w klasie maturalnej i nie zawsze miałam czas w trakcie przygotowań, żeby pojechać na stadion, to jechałam chyłkiem do Parku Szczytnickiego czy nad Odrę, bo wtedy nie wypadało dziewczynie w dresie biec po ulicy (śmiech). Dziś to jest wspaniałe, że tak dużo ludzi biega rekreacyjnie.
Jak wyglądał dawniej dostęp do infrastruktury dla młodego człowieka, który postanawiał trenować bieganie?
Lekkoatletyka była bardzo popularna. Wtedy było też łatwiej trenować. To co się dzieje w Warszawie jest smutne. Np. dzielnica Ursynów, która ma ok. 150 tysięcy mieszkańców, czyli tyle co miasteczko i tam nie ma stadionu do lekkiej atletyki, pełnowymiarowej bieżni. Nie ma adresu dla młodzieży, która chciałaby przyjść i trenować. Nie ma też młodych trenerów. W Warszawie jest dramat. Co prawda istnieją uczniowskie kluby sportowe, ale młodzież kończy szkołę i pozostaje dziura. Wypada się tylko zapisać do fitness klubów. Nie ma w dzielnicach klubów, które prowadziłyby działalność rekreacyjną i wyczynową.
Powinien być system, który ten talent wyszuka, a później klub się nim zaopiekuje. To jest ważna sprawa, żeby w tym miejscu, gdzie się mieszka, móc się uczyć, pracować i trenować. Żeby był trener oraz zaplecze. Później to już jest inna sprawa czy wybiorę pracę, czy będę ją łączyć ze sportem, czy może będę miał sponsora. Wydaje mi się, że nie ma tej bazy.
Pochodzi Pani z Wrocławia. W Warszawie trenowała Pani w Gwardii. Ten klub niestety od dawna upada i nie posiada już sekcji lekkoatletycznej?
W Warszawie jest jedynie AZS AWF, ale on jest specyficzny bo nie szuka talentów i jego działalność ogranicza się do studentów. W Orle niewiele się dzieje. Nie wiadomo co będzie ze Skrą z najbliższym czasie. Warszawa zawsze miała duży potencjał jeśli chodzi o lekkoatletykę, ale ostatnie lata to jest dramat.
Jak więc pozytywnie zakończyć naszą rozmowę?
Są Mistrzostwa Świata, zapowiada się dużo emocji. Jest dużo zawodów szkolnych. To jest prawdziwy sport, gdzie nie unika się rywalizacji. To jest potrzebne, żeby poznać swoje granice, nawet jeśli nie jest się pierwszy tylko zajmuje dalsze miejsca. Tam wygrana i przegrana, kształtuje wiele przydatnych cech przydatnych w dorosłym życiu.
Dziękuje bardzo za rozmowę.
Rozmawiał Robert Zakrzewski